CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

02 kwietnia 2016

COŚ DRGNĘŁO

Tuż po świętach drgnęło coś z robotą przy markecie, bo wreszcie urząd miejski posłał hydraulików, aby uruchomili w końcu punkt wodny, przyłączając obiekt do sieci miejskiej. Bez wody jak bez powietrza, a stara hala już z zewnątrz odnowiona, czekała na pracochłonne wykończenie wnętrz. A ile pracy jeszcze zostało! Inżynier Bek z panem Laskowskim z branży mięsnej, prezesem fundacji dobroczynnej, prac systematycznie doglądali, lecz mieli obawy, czy z pierwszym czerwca, jak planowali, market otworzą.
- Jeśli nie pierwszego, panie prezesie - odezwał się majster Wylęgałek, który odpowiadał za posadzki - to na pierwszy dzień lata zdążymy na pewno. Uporamy się przez te  prawie trzy miesiące - pocieszał obu panów.
- Panie straszy, ja wiem, że pan zdąży ze swoją robotą - wyrzekł pan Laskowski. - Mam jednak obawy, co do tego, czy zdążymy z logistyką. Oprócz głównej sali zakupowej będziemy mieli szesnaście mniejszych punktów, a zanosi się na to, że chętnych będzie więcej. Ostatnio zgłosił się kowal, ostatni chyba w powiecie, który konie wprawdzie jeszcze podkuwa, lecz przerzucił się na metaloplastykę i chciałby się w naszym markecie pokazać. Szkoda by było nie dać mu miejsca, bo prawdziwe cacka z metalu robi; prócz tego bramy, ale te wraz z kwiatami i całym ogrodnictwem ulokujemy pod zadaszeniem na zewnątrz.
- Ja bym się na miejscu pana prezesa tym nie martwił - powiedział majster Wylegałek - im więcej będzie sprzedających, tym zysk będzie większy, bo każdy przecie znajdzie coś do kupienia… jak to w markecie.
- Panie Wylęgałek - odezwał się z kolei inżynier Bek - panu Laskowskiemu chodzi o to, aby każdy z uczestników przedsięwzięcia dostał równe szanse do korzystania z powierzchni sklepowej. Skoro się na coś umówiliśmy… rozumie pan.
- A ja tam myślę, panowie, że wszystko się uda. Na początek, wiadomo, będzie trudno upchnąć to wszystko i może zajdzie potrzeba podziału stanowisk, ale później się zobaczy, co i jak komu idzie, a jak będzie szło dobrze, to się dobuduje drugą halę.
Majster Wylęgałek należał do ludzi, którzy nic a nic nowych wyzwań się nie boli. Robotę swoją znał doskonale, a na pomocników wziął niepijących, bo to byłby wstyd, gdyby przez pijaństwo nie zdążyli. I tak w trójkę z pracą swoją gnali, także w soboty, a na pieniądze tak bardzo nie zważali - wiadomo, najdroższe te kredytowe, przez najgłówniejszych przedsiębiorców wzięte - wiedzieli bowiem, że w markecie przewidziano również miejsce na artykuły budowlane, a ich ekipa znajdzie się w reklamie na poczesnym miejscu wśród rzemieślników rozmaitych branż i zawodów, a taki fachowiec od kafelków, ścian gipsowych i tynków to skarb nie byle jaki.
W kawiarence natomiast bardzo przykre dni nastały, albowiem od pewnego czasu stolik, przy którym stary pisarz dopijał swoje mleczko, opustoszał… a to z powodu sercowej choroby pana pisarza.
Oczywiście, że doktor Koteńko wziął się z miejsca za starego pisarza, badania mu porobił, szpitalne łóżko na całe dziesięć dni przygotował, obserwował go, leki zaordynował, a zauważając niewielką wprawdzie, ale poprawę stanu zdrowia nieszczęśnika, począł rysować jego przyszłość nieco zmienioną, jeśli chodzi o przyzwyczajenia, jakie stary pisarz miewał. Otóż nakazał mu nie przesiadywać do późnej nocy, zażywać spacerów i w ogóle więcej pożytecznego ruchu wykazywać, dietę trzymać ubogą w kaloryczne pokarmy (mleczko jak najbardziej, pozostawić, lecz i ono w umiarze), lecz nade wszystko uśmiechać się częściej, bo śmiech i pogodne usposobienie więcej pożytku przynieść może niż niejedno lekarstwo.
Cóż z tych porad, gdy stary pisarz jak większość zacnych mężczyzn miasteczka, pacjentem był upartym i na perswazje wszelkie opornym jak nieznany powszechnie szczep wirusa. Jego serdeczny uśmiech przypominał raczej westchnięcie astmatyka, a chęć do życia literata widoczna była - a i tak z trudem - zaledwie przez szkło powiększające.
Z tego też powodu, pan doktor oddał starego pisarza w silne i dynamiczne ramiona swojej żony… rzecz jasna w przenośni. A pani Zofia od razu zagrała pisarzowi na najwyższego dźwięku strunie.
- Panie Andrzeju, a kto będzie opisywał tak jak pan kawiarenkowe pejzaże? Kto lepiej od pana opowie o naszym miasteczku? Kto wreszcie wybierze się w podróż do rodzinnych stron pana przodków, w te nowogródzkie krainy. Niech pan się weźmie w obie garści, zdrowia swego pilnuje i nie robi nam więcej przykrości swoją przekorą i pesymizmem… bo jeszcze Alenę powiadomię listownie, że tak niegrzecznie prowadzi pan swoje zdrowie.
Czy pomogło? Być może. Pan doktor nie dostrzegł w organizmie starego pisarza ciężkich serca przypadłości i wcale nie był z tego zadowolony, gdyż jako doświadczony lekarz wiedział, że łatwiej wyleczyć ciało, aniżeli duszę, która ulotną jest i ciała się nie słucha.
Radca Krach z kolei, który przed samymi świętami strasznie był zabiegany, nie omieszkał jednak w „lany poniedziałek” odwiedzić przyjaciela, który na szczęście, z każdym dniem oddychał spokojniej.
- Przyjacielu - zaczął pan radca - miło cię widzieć w całości i to tutaj, w twoim własnym domu, a nie w szpitalu. Wiesz ty, co chcę ci powiedzieć? Myślę całkiem serio, a nie obraź mi się mistrzu słowa, że chyba ta twoja wyprawa do lasu, do pana leśniczego nie wyszła ci na zdrowie.
- Czemu tak sądzisz, skoro ja właśnie zaszedłem do pana leśniczego po jego miód, bo przecież powszechnie wiadomo, że jego miód najlepszy jest w całym powiecie? Mało tego, ja ten miód do swojego mleczka dostałem.
- Miód to jedno, a nastawienie do życia to inny smakołyk, z którego nie korzystasz. Powiem ci więcej: ty po ujrzeniu pani Tereski w objęciach leśniczego… no cóż - radca Krach oprzytomniał, zwolnił myśli i głosu swego tempo, aby przypadkiem nie palnąć czego mniej zdrowego od kieliszka koniaku. - Przyjacielu… - ciągnął niedbale pan radca - ty potrzebujesz niewiasty u swego boku…
- Ależ… - stary pisarz wstąpił na pierwszy schodek oburzenia.
- Wiem, co mówię - głos pana radcy zabrzmiał bezlitośnie stanowczo, a kiedy radca Krach wypowiada się takim właśnie głosem, może to oznaczać, że faktycznie wie, co mówi.
- Dlaczego nie pojedziesz do Aleny? Czemu jej nie zaprosisz? Czy ty w ogóle piszesz do niej?
- Rzadko.
- Rzadko? Powiedzmy, że prawie nigdy. A przecież pisać potrafisz. Twoja ostatnia książka pięknie się sprzedaje. To, co piszesz w „Naszym głosie” ma również sens, odnosząc to choćby do tych listów, jakie dostajesz… a do niej nie potrafisz skreślić ani słowa? Jednego już takiego znałem, co mu się wydawało, że jak ten zbłąkany pies sam ze sobą do śmierci zostanie.
- A panu leśniczym mówisz?
- A pewnie, że o nim.
Dnia następnego stary pisarz pojawił się w kawiarence po dłuższej nieobecności. Dostał swoją porcję mleka, dostał drożdżówkę z masłem. W jadłospisie starego pisarza nie zmieniło się nic.
Zmiana dotyczyła wyglądu jego twarzy, która zdawała się być uśmiechnięta.

[02.04.2016, Hirson we Francji]

2 komentarze:

  1. Wszystko to prawda, faceci ogólnie sa oporni na leczenie i wszelkie porady(znam to z autopsji), poza tym uśmiech i towarzystwo niewiasty mogą uczynić cuda i nikt faktycznie tak jak pan, panie Andrzeju nie potrafi tak namalować obrazów przed oczyma czytelnika...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja oczywiście ten komentarz odnoszę do sympatycznej, acz oryginalnej, fikcyjnej postaci starego pisarza, który dziwnym zbiegiem okoliczności dzieli moje imię :-)

    OdpowiedzUsuń