CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

13 kwietnia 2016

GRZECH

1.
Prawdopodobnie ze snu wyrwał go solidny, ciepły i wilgotny podmuch powietrza, ale jeszcze nie otworzył oczu. Spod przymkniętych powiek wyczuwał drgające światło, a na policzkach poczuł smagnięcie czegoś, co wydawało się być równie wilgotnym jak ten oddech, lecz także szorstkim, żylastym kawałkiem ciepłego mięsa. Pamięta, że kiedy dotarł w to miejsce w nocy, a była to noc pochmurna i bezksiężycowa, musiał przedostawać się przez kolące kłącza żywopłotu, w pewnej chwili stracił równowagę i upadł w wysoką, nasyconą rosą trawę. Przypomniał sobie, że po upadku jego język począł zlizywać ze smukłych, ostrych liści i łodyg kropelki rosy, aż w końcu pochwycił ustami kiść trawy, przeżuł ją, wypluł, potem sięgał po kolejną kępkę i wreszcie bez świadomości tego, że zasypia, zasnął.
Podczas snu nie mógł wiedzieć, że całe jego ciało, a najbardziej nogi, jest obolałe po aż nadto długiej wędrówce. Nie wiedział też, że jest mu zimno, choć noc nie należała do najchłodniejszych, gdyż niebo pokryte było chmurami, a podczas takiej pogody ciepło dnia nie umyka w przestworza do gwiazd. Pragnienie odpoczynku i snu zdominowało pozycję, w której usypiał - jemu ciału było to obojętne, którą częścią zetknie się z miękkim, soczystym podłożem łąki.
Miał już otworzyć oczy, kiedy jeszcze raz poczuł mięsistą konsystencję, tym razem na swoim czole i wtedy przez ułamek sekundy pomyślał, że ma nad sobą kogoś lub coś, co z uprzykrzeniem stara się przywrócić go świadomości. W pewnej chwili jego ciało - a miało to miejsce jeszcze przed otwarciem oczu - wykonało jakiś nieokreślony ruch i wtedy usłyszał nad sobą odgłos przypominający wierzgnięcie kopyt zwierzęcia; potem posłyszał buczenie.
Otworzył oczy i przez chwilę nie dostrzegał nimi niczego poza ostrym światłem żółtego słońca.
Krowa stała tyłem w pewnej odległości od niego, z łbem zwróconym w jego stronę. Gdyby to nie było zwierzę a człowiek, pomyślałby, że patrząc na niego, chce się upewnić, czy przywróciła mu świadomość, a może nawet wydarła ze szponów nie snu a śmierci. Wstawał powoli i ogarniał sytuację w jakiej się znalazł. Łąka na skraju której wypoczywał, opisana była czworobokiem żywopłotu. W oddali, po wyimaginowanej przekątnej, jaką w myślach wyrysował, pasła się jeszcze jedna krowa i dwie kozy. Kiedy wreszcie wstał, wyprostował się, dopiero wtedy poczuł ból, ból wszystkich mięśni. Z niepokojem w oczach odwrócił głowę w stronę, skąd, jak przypuszczał, przyszedł i przypomniał sobie, że dochodząc do tego miejsca, opuścił las i przeszedł, albo przebiegł dobre czterysta metrów po płaskim, piaszczystym terenie, przeskoczył niewielki strumyk i podbiegł kilkadziesiąt metrów, i wtedy na jego drodze stanął kolczasty żywopłot.
Przez jakiś czas obserwował las i nie znajdując niczego szczególnego w tym klasycznie monotonnym widoku odległych, zespolonych w jedność, zielonych, iglastych drzew, spojrzał w tę stronę, gdzie jeszcze nie był. Ponad najdalszym pasmem kolącego żywopłotu zamajaczył przed nim zmurszały, ceglany mur.
Podążył w tamtą stronę.

2.
- Na siostrę Klementynę przypadał dzisiaj poranny udój - powiedziała.
Siedzieli w troje na ganeczku, tuż za bramą. To jedyne miejsce, w jakim mogła rozmawiać z nieznajomymi, wyłączywszy nieliczne odwiedziny tych, którzy dowozili opał, listy i pisma albo kiedy przybywali tutaj niezmiernie rzadko lekarze.
- Zaręczam panom, że siostra Klementyna powiedziała mi wszystko, co miała do powiedzenia, a co ja panom przekazałam. Ona nie rozmawia z obcymi i nie chciałabym tej reguły łamać także w tym wypadku.
- Sprawa jest wielkiej wagi - upierał się pierwszy. - Możecie, siostry, czuć się zagrożone, jeżeli uwadze siostry Klementyny umknął jakiś szczegół.
- Pan czuwa nad nami i nad naszym doczesnym życiem.
- Strzeżonego… - zaczął drugi i nie dokończył, dostrzegając w spojrzeniu ksieni przebłysk zdecydowania i niezłomności.
- W każdym bądź razie istnieje ryzyko, na które jesteście panie… siostry - poprawił się pierwszy - narażone.
- Pan nas uchroni przed nim, kimkolwiek by nie był. Cała nasza bojaźń skupia się na tym, aby nie występować przeciwko Panu, nie tylko w czynach, ale i w naszych myślach.
- A zatem, co mamy napisać w raporcie skierowanym do naszych przełożonych? - zapytał z nutką rozdrażnienia w głosie drugi.
- To, o czym mówiłam wcześniej. Nikt niepowołany nie przekroczył progów tego świętego miejsca.
- A gdyby jednak… - upierał się drugi.
- Powiedziałam.
Ksieni nie pozwalała wyprowadzić się z równowagi. Jej głos był ciepły, pogodny, lecz stanowczy.
Pierwszy pomyślał, że nie ma co tutaj szukać i gotów był w tej chwili podziękować starszej kobiecie za rozmowę, lecz drugi, bardziej niecierpliwy, zdradzał swoim zachowaniem już nie niecierpliwość, ale złość, którą z trudem w sobie tłamsił.
- Gdyby jednak siostrze Klementynie coś się przypomniało…
- Znam od lat siostrę Klementynę. Jest najmłodsza z nas i jej wzrok przewyższa precyzją i dokładnością spojrzenia pozostałych sióstr. Zapewniam pana, że siostrze Klementynie nie przypomni się nic, poza tym, co już panom przekazałam.
- Przyjmijmy, że siostra Klementyna ma rację i była w tym przypadku nieomylna - ciągnął drugi przy wątłej już aprobacie pierwszego - ale w takim razie ten obcy może się pojawić lada dzień, choćby dzisiaj.
- A czegóż by, człowiecze, miał on szukać w tym miejscu? Miałby nastawać na nasze życie? Miałby nas okraść? Z czego?
- Mógłby chcieć szukać spokoju i schronienia - wyjaśnił drugi.
- W żeńskim klasztorze?
- Skoro ten stanął na jego drodze…
- Dobry człowieku, odstąp od nas. Powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia.
- Gdyby jednak pojawił się w tym miejscu… - na te słowa drugiego pierwszy aż pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Gdyby się jednak pojawił - powtórzyła Ksieni - choć to niemożliwe, miałybyśmy do wyboru: albo zapewnić mu spokój, albo wydać go w panów ręce… zrozumiałam… a teraz, proszę o wybaczenie. Pan Bóg z wami.

3.
Bardzo zgrzeszyłam. Niepodobna obrazić Ciebie więcej. Mam świadomość, że aniołowie, którzy otaczali nas opieką, wstawiali się za nami, teraz mają prawo odwrócić się od naszego zgromadzenia, albowiem ten niecny postępek nie powstał w moim umyśle wskutek nieroztropności czy zaniedbania. Zgrzeszyłam świadomie, zdając sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji, jakie mogą spotkać i mnie, i siostry, które mi ufają, a ja wymagam od nich posłuszeństwa, dyscyplinując ich myśli i zachowania, kierując ich wszelkie doczesne pragnienia w Twoją stronę. Zgrzeszyłam jako przełożona tej samotni, jako ich matka, która powinna wskazywać jedynie słuszną drogę swoim dzieciom i błyszczeć jasnym światłem przykładu, jak Gwiazda zwiastująca Twoje przyjście. Gdyby to uczyniła siostra Klementyna albo którakolwiek z sióstr, ufam, że okazałbyś swoją cudowną miłość i miłosierdzie, pogroziłbyś palcem, lecz natychmiast potem przytulił, mówiąc: wybaczam tobie niewiasto, módl się i nie grzesz więcej. Ale to moja wina. Popełniłabym kolejny grzech, gdybym teraz, leżąc przed krzyżem Twoim, który niosłeś z pokorą, aby odkupić winy świata, popełniłabym kolejny ciężki grzech, gdybym zrzuciła winę na siostrę Klementynę. To, że akurat ona…
Zbrukałam to święte miejsce dozwalając, aby pojawił się w nim mężczyzna. Ty wiesz, że nie przemawia przeze mnie pycha, nie gardzę mężczyznami, choćby przez wzgląd na Ciebie, którego poczęła kobieta, a poczęła cię mężem, nie niewiastą. Ale tutaj, w tym starożytnym klasztorze jest miejsce tylko dla kobiet, jedynie one wypełniają ciepłem krwi w żyłach i pokorną modlitwą te przestrzenie ogrodzone murem, spięte stromymi dachami, otoczone pasem drzew i zieleni. One, kobiety mogą jedynie żyć w tej umiłowanej Tobie samotni, aby oddalić pokusy doczesnego życia, a najtrudniejsze do wyplenienia są te, które rysują w niewieściej wyobraźni męskie kształty.
Siostra Klementyna zawiniła jedynie tym, że wypełniła sumiennie moje polecenie i kiedy po porannej modlitwie, śpiewach i rozmyślaniach, tuż przed posiłkiem wyszła na łąkę, uczyniła udój, a robiła to zawsze z uśmiechem na ustach, ona, z chłopskiego rodu, od maleńkości do pracy na roli przyzwyczajona, niosła nam wielki dzban mleka, spoglądałam na nią przez okno refektarza, zamyśliłam się nad jej trudem, współczułam jej niepozornemu ciału, jak zmaga się z ciężarem, ale radował mnie ten widok, bo siostra Klementyna, kiedy przytulała do wątłych piersi obszerny gliniany dzban, nie wyczuwała jego ciężaru. Pomyślałam, że za chwilę wejdzie do jadalni, gdzie zasiadają już pozostałe siostry, czekając na mnie i na nią, wejdzie i powie: - siostrzyczki, przyniosłam wam mleko pachnące wiosenną trawą, pobłogosławione przez Boga.
I zasiądziemy do posiłku, dzieląc się chlebem i masłem, a nasze wargi ozdobi wąska smużka mlecznej pianki i będziemy ją zlizywać z tych warg, aby nie uszczknąć ani kropelki. Tak myślałam, stojąc w oknie refektarza, a w dłoniach miałam jeszcze różaniec przewieszony przez palce.
I weszła, lecz nie rozpoznałam jej uśmiechu. Uśmiechały się jej oczy, choć jakoś inaczej. A potem w tych oczach zobaczyłam błysk przerażenia. Mleko ulewało się z dzbana - znać, że postawione zostało drżącą ręką. Potem podbiegła do mnie.
- Matko przełożona!!! - wykrzyknęła, a w oczach miała już łzy, tak jakby po błyskawicy nastąpił deszcz. Całe jej ciało dygotało w moich ramionach.
Złamanym głosem zaczęła mówić.
Kolejny grzech, Panie. Wszelako mogłam odejść na bok z siostrą Klementyną. Tak, tak, powinnam to uczynić. Uratowałabym tym sposobem dusze pozostałych sióstr… choć w końcu… utrzymywać to, co się stało w tajemnicy? Jedna grzeszna myśl popycha drugą.
- Spokojnie, dziecko, opowiadaj.
Powiedziałam do niej „dziecko”. W tej nagłej chwili była przecież moim dzieckiem. Kazałam jej usiąść. Siostry słuchały.
Był tam, w obdartych spodniach i koszuli z podwiniętymi rękawami, zbrukanej osychającym błotem i przyschniętą już krwią. Buty w nieładzie, wlokące za każdym uprzednio poczynionym krokiem czarne, postrzępione sznurowadła. Utykał na jedną nogę a jego twarz porośnięta krzaczastym włosiem zarostu, nie stara, lecz zmęczona, jednocześnie blada, ziemista i krwista u skroni była nieruchoma jak kamień. W oczach krztyny blasku, usta nabrzmiałe, przygryzione, nieme. Uniósł się. Niemal klęknął. Czy nas poznawał? Czy miał świadomość tego, w jakie przybył miejsce? Poruszył wargami. W końcu spojrzał w naszą stronę, lecz chwilę potem próbował nas pożegnać swym nieokrzesanym spojrzeniem. Odwrócił się, a wtedy… wtedy pochwyciłam go za przegub prawej dłoni.
- Siostro Klementyno, proszę przynieść koc! - rozkazałam.
Odbiegła. Następnie zwróciłam się do pozostałych: - Pościelić w celi odwiedzin. Woda. Mydło. Jedzenie. Ubiór.
Nie wymieniałam imion sióstr. Rozbiegły się posłusznie. 
Widziałam już widmo grzechu unoszące się nad klasztorem. Dotyk, cela, w której nikt wcześniej oprócz najdostojniejszej matki przełożonej zgromadzenia nie przebywał, wreszcie trzeba go będzie umyć, ubrać, nasycić i napoić, a jeśli także leczyć? Co wtedy?
I w tym przywracaniu go życiu towarzyszyła mi siostra Klementyna. Grzech to kolejny, bo nagość jego ciała polewanego letnią wodą, dotyk dłoni namydlających jego kark, tors i plecy, to wszystko stało się udziałem kobiet, które nie powinny uczestniczyć w tym namaszczeniu. Siostra Klementyna jest jeszcze młoda, więc spoglądałam na nią i starałam się nie dostrzec tego, że w jej oczach maluje się spojrzenie na wskroś kobiece. Nie potrafiłam mu przeciwdziałać… a może nie chciałam.
Zaiste, Panie, mój grzech jest tak wielki, że nie jest go w stanie zmyć samarytański odruch. Cóż z tego, że został umyty, ubrany i nakarmiony, skoro przebywał w świętym miejscu kobiet, które już wybrały, Ciebie wybrały.
I w końcu usłyszałam z jego ust, że jest ścigany. Nie, nie chciałam wiedzieć, co było tego przyczyną, co takiego uczynił, że musi lękać się świata, że trafił w to miejsce głodny, chory i wynędzniały. Powiedziałam mu to wyraźnie, że jeśli pragnie o sobie mówić, niech odłoży swoją opowieść do czasu, gdy wydobrzeje, kiedy ochłonie od okrucieństwa przygód, jakie go spotkały. 
A kiedy nieśmiało zapytał…, powiedziałam:
- Z tego bożego domu jedyną drogą jaka prowadzi, jest drogą do Boga. Nie lękaj się, lecz miej świadomość nieuchronności przeznaczenia.
Siostra Klementyna, która odtąd zawsze towarzyszyła mi podczas rozmów z nieszczęśnikiem, ocierała opuszkami palców gorące łzy, spływające po jej kształtnych, rumianych policzkach. Siostra Klementyna była jeszcze młoda.
Nie mogłam, Panie, postąpić inaczej w rozmowie z tymi ludźmi, choć wiem, że Ty powiedziałbyś: nie pomnażaj zła, nie grzesz więcej. Lecz cóż ja, grzeszna twoja służebnica? Cóż ja znaczę wobec potęgi Twego majestatu. Powiedziałam im, że nikt nie pojawił się w klasztorze. Skłamałabym po raz wtóry, Panie i jeśli chcesz, ukarz mnie za tę pychę, za moją wiarę w człowieka, bo jeśli nawet, jeśli nawet ten nieszczęśnik wyrządził coś złego, to gdzie indziej niż tutaj, w Twoim Królestwie, jest lepsze miejsce dla wskrzeszenia człowieczeństwa.

4.
Wątłe ramiona siostry Klementyny nie dźwigały już dzbana z mlekiem. Siedziała wraz z innymi siostrami w sali jadalnej, czekając aż mężczyzna pojawi się na progu, dojdzie do czarnego, dębowego stołu nakrytego białym, lnianym obrusem, postawi na nim dzban i powie:
- Siostrzyczki, przyniosłem wam mleko pachnące wiosenną trawą, pobłogosławione przez Boga.
Widziała go później w ogrodzie, na łące i w polu przy pracy. Jego ramiona były silne i gorzały rumianym brązem opalonego ciała.

5 komentarzy:

  1. A więc siostra Klementyna jako najmłodsza czuła pociąg do tego męskiego przedstawiciela społeczności poza murami, skoro tak chętnie wodziła za nim wzrokiem....a komu grzech ostatecznie przypisać? nie jestem pewna :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym grzechem sprawa wcale prosta nie jest. To, co jedni uważają za grzech, inni absolutnie nie przyznają mu znamion grzechu. Choćby to wodzenie wzrokiem, grzeszne myślenie, czy picie mleka w piątek, które dla mojej babci było grzechem. Dla innych same przyjemności, jaki tam grzech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda... jedna z moich babć nigdy nie jadła w piątki, a później to nadrabiała w soboty i ta nieregularność była, według lekarzy, jedną z podstawowych przyczyn jej śmierci, bo w pewnym momencie organizm się zbuntował...

      Usuń