CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 kwietnia 2016

NIEMCY SĄ CUDOWNI

Niemcy są po prostu cudowni.
Przekonałem się o tym w Kamen pod Durtmundem, gdzie policja drogowa poleciła mi zjechać z drogi. Kiedy grzecznie zjechałem, mili policjanci poprosili mnie o pokazanie swoich, auta i przewozowych dokumentów; następnie zajrzeli pod plandekę. Potem pojechaliśmy na ważenie auta, bo stróżom drogowego porządku wydało się, że mój samochodzik jest nieco przeciążony. Jak miał nie być, skoro w samych dokumentach napisano, że waga towaru dochodzi do tysiąca osiemset kilogramów, a powinienem na dobrą sprawę zabrać z sobą tysiąc dwieście, o czym moja spedycja zapewne „przepomniała” lubo też wiedziała, co robi i zdaje się na ryzyko. Po zważeniu w jakimś przedsiębiorstwie na mój koszt - 10 euro, obdarowano mnie mandatem w wysokości 295 euro. Nawiasem mówiąc należałoby dołożyć wszelkich starań, aby wyposażyć niemiecką policję w atestowane wagi (doświadczyłem takowych na Słowacji i we Francji). Nie może tak być, aby najsilniejszą gospodarkę Europy nie stać było na zakup wag dla policji drogowej, która, aż przykro mi o tym pisać, szwenda się po zakładach, aby te użyczyły jej instrumentu do ważenia na koszt ważonego.
Po przyznaniu mi mandatu zaistniała niezwykle zabawna sytuacja. Otóż dysponowałem paliwową kartą Shella, tudzież własną, na której mogło być, no powiedzmy, circa 10 euro, a europejskiej gotówki po uiszczeniu opłaty za ważenie zostało mi euro dwanaście, a zatem ze względów natury obiektywnej nie byłem w stanie sprostać żądaniom sympatycznych panów policjantów. W toku miłej, aczkolwiek zawiłej pogawędki ze stróżami prawa, a to za sprawą niekoniecznie oksfordzkiego akcentu moich interlokutorów ustaliliśmy, że w Niemczech kredytowych mandatów nie ma i rzecz sprowadza się do jednego: płać albo stój i czekaj, aż ci kaktus na dłoni wyrośnie. W końcu jednak policjantom udało się po niemałych, niezmiernie pouczających perturbacjach podjąć kasę drogą elektroniczną (nie ma sensu opowiadać o całej procedurze - dość, ze się udało). Dla mnie ta przemiła historia jeszcze się nie zakończyła, albowiem dobroduszni przedstawiciele niemieckiego prawa kazali mi za sobą jechać i osadzili mnie na parkingu na placu naprzeciwko policyjnej komendy. Na tym placu miałem się przeładować, a ściśle mówiąc, mój spedytor miał spowodować, aby na placu pojawiło się kolejne auto, do którego przełożylibyśmy sobie połowę towaru, jaki wiozłem. 
Pożegnaliśmy się jak starzy dobrzy przyjaciele.
Przez moment przeszła przez moje mózgowie myśl taka, że może by wziąć nogi auta za pas, odjechać z miejsca dręczenia, zmylić pogonie zbaczając z autostrady i pomknąć do tej Marsylii (jakieś 1200 kilometrów). Problem w tym, że do granicy z Luksemburgiem kilometrów było trzysta i a nuż mnie podczas tej wycieczki ułapią, do tiurmy o chlebie i wodzie posadzą i, co gorsza, każą migrantom pieczone kurczaczki po ośrodkach roznosić. Nie, tego mojego mózgowia rozkazu nie posłuchałem.
Zatem czekam noc i pół dnia na autko, które ma do mnie podjechać. Mam teraz wykonać spedytora polecenie, brzmiące w następujący sposób: „nie mów, żeś przyłapany w związku z nadwagą towaru - powiedz, że twoje autko wymaga natychmiastowej naprawy”… bo… dodać muszę, wcale nie chodzi o to, aby towar rozdzielić po połowie, a o to, aby nietoperzowi, który się pojawi na placu zapakować cały ładunek na krypę - niech on teraz przypłaci jazdę ryzykiem. Z chrześcijańska moralnością ten pomysł niewiele miał wspólnego, jednakowoż kierowca jest tym najmniejszym ogniwem w łańcuchu transportowych kombinacji i co pan każe, sługa czynić musi.
No i nieszczęśnik przyjechał na wezwanie. Objeżdżamy zatem produkcyjne kramy i magazyny. Nikt nas przeładować nie chce. A to ubezpieczenie na to nie pozwala, albo wewnętrzne przepisy; gdzie indziej płacić słono każą… „no gdyby tak jedna paleta, to byśmy pomyśleli, ale dziewięć?”
Przyszło nam zatem odsupłać swoje autka, rozwiązać palety i detal po detalu przenosić je z jednej renówki drugą. Obaj wykonaliśmy szmat dobrej, interesującej roboty, niezmiernie poprawiając swoją tężyznę fizyczną. Ba, pożartowaliśmy sobie, jak to przyjemnie pracować w słusznej sprawie po społu.
I w końcu pożegnałem naiwnego nietoperza, życząc mu wszakże w duchu powodzenia i niekoniecznie spotkania na drodze sympatycznych niemieckich drogowych policjantów. 

[09.04.2016, Donauwörth w Niemczech]

10 komentarzy:

  1. A spedytor jakiej narodowości? Czyżby Polak prowadzący w Niemczech biznes po polsku?
    Być może, że jestem zupełnie bez polotu, ale bardzo szanuję tych, którzy respektują wszelkie zarządzenia i przepisy i zawsze mi bliżej pod tym względem do Niemców niż do Polaków i ogólnie Słowian.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spedytor, rzecz jasna, polskiej jest narodowości i oczywiście do tego przemilego zdarzenia by nie doszło, gdyby nie podjął ryzyka z nakazaniem pobrania towaru ponad normę. Tyle że ten, który ładował, Niemiec :-), doskonale wiedział, że przeładowywuje. Otóż, Anabell, z mojego punktu widzenia - ostatniego ogniwa w łańcuchu transportu jest tak, że podejmownie ryzyka to albo dobry w miarę zarobek, albo tego zarobku brak + ewentualna kara. W pierwszym wypadku Europę doganiamy; w drugim otrzymujemy pobory takie, że ledwo na waciki wystarcza. Jestem jak najbardziej za przestrzeganiem przepisów i praca w Niemczech całkiem mi odpowiada. Ponieważ jednak diabełek tkwi w szczegółach, to nadziwić się nie mogę, jak to się dzieje, że w tak zamożnym kraju nie stać policji na zainstalowanie wzdłuż tras atestowanych wag, a nie korzystanie z tego przybytku w firmach; nadto, w odróżnieniu od takiej Francji, nie mogłem zerknąć, czy towar z autkiem waży tyle a tyle i czy przepisowo go nie "przeważono" :-) A tak na marginesie... gdyby ci się, czego nie życzę, broń Boże, prywatne autko popsuło się na niemieckiej autostradzie, pewnie zmieniłabyś cokolwiek swoje zdanie na temat słowiańskiej, a w szczególności polskiej, samopomocy :-) A Niemcy są ok, tyle że piraci drogowi z nich straszni ... pozdrawiam

      Usuń
  2. Ostatnio korzystam z pociągu, bo wygodniej mi przejechać drogę z W-wy do Berlina w 5godz.15 minut, niż tłuc się samochodem, którego potem nie mam gdzie zaparkować.
    Tam też na autostradach są korki i to całkiem pokazne.Gdy jechaliśmy do Monachium to w tamtą stronę staliśmy w korku półtorej godziny bo był wypadek a z powrotem ponad dwie, bo asfaltowano prawy pas ruchu, więc ruch szedł tylko jednym pasem.
    Mam zasadę,że przed wyjazdem w drogę samochód zawsze jest dokładnie przejrzany w znajomym warsztacie samochodowym, który ma świetne wyposażenie diagnostyczne a jeśli coś trzeba wymienić to zawsze są to nowe, oryginalne części.Ostatnią awarię na trasie to miałam 36 lat temu, ze 30 km od W-wy i była to wadliwa cewka zapłonowa w maluchu.No cóż, podobno to nie był samochód.
    Nie sądzę, żeby nie stać było naszych sąsiadów na zainstalowanie na trasach wag, ale chyba nie sądzisz, że byłyby na każdej trasie, zwłaszcza tej nie będącej przelotową.
    Nie wiem jaki to ten Twój pracodawca, bo mam kilku znajomych facetów, którzy pracują w Niemczech u Polaków prowadzących firmy spedycyjne i nigdy nie narzekali na zarobki.Są formalnie zatrudnieni, mają ubezpieczenie, wóz jest służbowy a narzekają tylko na to, że muszą mieć obowiązkowo ileś tam godzin przerwy w pracy, co policja bardzo skrupulatnie sprawdza.Większość zadowolona, bo pracują w cyklach sześciotygodniowych, więc gdy już zjadą do domu to odliczają godziny do powrotu do pracy. Widać niektórym takie cygańskie życie służy.
    Miłego,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi słyszeć, że Twoje autko, Anabell, zawsze sprawne i gotowe do trasy, ale widzisz, jak się pokonuje 14 tysiecy kilometrów miesięcznie, to o przypadek choćby "złapania gumy" nietrudno. Zapewne powiadasz o spedycjach niemieckich, w których pracują także polscy spedytorzy. Rzeczywiście, w takich zarabia się nienajgorzej, porównywalnie do niemieckich kierowców. Mój szef i spedycja to podmioty polskie, a zatem pomimo przewożenia tych samych towarów po tych samych drogach, kupując paliwo za te same pieniadze, zarabia się mniej - ot, taki cud gospodarczy. Nie powiem, można "wyciagnąć" w tej pracy do 5000 PLN, ale wtedy należałoby miesięcznie jeździć 27-30 tysiecy kilometrów... jest co jechać.... pozdrawiam

      Usuń
  3. Taki motyw trochę sensacyjny, ale fakt, Niemcy i wagi nie mają? Dziwne!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow, nowe doświadczenia i spojrzenia na niespodziewane sytuacje. Przesadna oszczędność nie zawsze dobra. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no cóż... wina bezprzecznie po naszej stronie, lecz, moim zdaniem, z tym ważeniem... gdyby tak mieć dobrego adwokata, to, przynajmniej opierajac się o polskie prawo, ten numer by nie przeszedł... ale koszty przewyższyłyby spodziewane zyski, więc każdy daje sobie spokój

      Usuń