CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 kwietnia 2016

W UROCZYM MIASTECZKU

Urocze miasteczko, ciepły deszcz, wczesne przedpołudnie. Pora dnia jest na tyle wczesna, aby w samym centrum miasteczka móc zaparkować auto. Pozostawiam je na włączonych awaryjnych, gdyż miejsce, jakie zająłem, przeznaczone jest właściwie tylko dla osobówek. 
Wyszedłem załatwić pewna sprawę.
Nieopodal kościół i, co niezwykłe, drzwi do niego otwarte. Po załatwieniu sprawy wchodzę do środka.
Ciemno. Jedynie cienkie, wysokie świeczki płoną pod dwoma bocznymi ołtarzami; jedynie przez wąskie acz wysokie okna obwiedzione solidnym kamieniem przez czyjąś gotycką, artystyczna rękę, wpuszczają do świątyni pochmurne promienie deszczowego dnia.
Siadam w prawej nawie blisko głównego ołtarza. Mija czas.
- No, wreszcie się spotkaliśmy - odzywa się do mnie. - Nie poznajesz mnie?
- Oczywiście, że poznaję. Dobrze zapamiętałem twój głos - mówię.
Podchodzi do mnie z prawej strony, wyłaniając się zza kolumny.
- Widziałem cię, jak jechałeś - mówi, siadając przy mnie. Jest stary, ale nie zmienił się od naszego ostatniego spotkania. - Byłem ciekaw, czy zajrzysz do mnie.
- Przyjechałem na pocztę, aby wysłać list. Zobaczyłem otwarte drzwi kościoła i pomyślałem, że wejdę.
- Otwarte drzwi - powtarza po mnie - to takie ważne? - uśmiecha się. - Czy mam ci tłumaczyć, dlaczego są otwarte? 
- Sam je otworzyłeś? - zgaduję.
- Powiedzmy, że sprawiłem, aby były otwarte, aby ten, kto ma do nich klucze, otworzył je dla ciebie - patrzy na mnie kpiarskim wzrokiem.
- Cuda?
- Zaraz tam cuda. Podpowiedziałem tylko, aby otworzyła - bo to była kobieta - i zrobiła to dla mnie. Napijesz się czego?
Dlaczego nie, myślę sobie, napiłbym się herbaty albo kawy. Potwierdzam ruchem głowy.
- Herbaty ci nie zaproponuję, bo Francuzi nie mają pojęcia o przyrządzaniu dobrej herbaty, ale dobra kawa by się znalazła. W sam raz na taki pochmurny dzień.
- Z przyjemnością napiję się kawy - stwierdzam i po chwili obaj pojawiamy się przy wejściu do świątyni, gdzie znajdują się dwa połączone z sobą stoliki, na których ktoś ułożył książki, czasopisma, ulotki reklamowe, pojedyncze kartki papieru i zaadresowane koperty, zachęcające do napisania listu. Na jednym z tych stolików stoją już dwa spore kubki z kawą, a ja wcale nie jestem zdziwiony tą nagłą zmiana miejsc i tą kawą.
- Sądziłeś pewnie, że poczęstuję cię jakim naparsteczkiem tego napoju? W takich właśnie niewielkich naczynkach podają kawę w kafejkach na mieście. Patrzysz na taką filiżaneczkę i zastanawiasz się, czy ta czarna, gęstawa ciecz, wypełniająca zaledwie w jednej trzeciej porcelitowy pojemniczek, jest do wypicia, czy do powąchania, a może kocim zwyczajem, masz w niej zanurzyć język. Dziwisz się nad wielkością tej porcji napoju i w końcu z obawy, aby ci kawusia przypadkiem nie wyparowała, unosisz filiżankę, przechylasz ja i zalewasz gardło jednym łykiem. Ja ci kawy nie pożałowałem - mówiąc to, uśmiecha się serdecznie.
Rzeczywiście kawa jaką przyniósł (?), wlana jest do prawie półlitrowych kubków i lśni brunatną czernią jak lakierowane półbuty księdza. Można ją powolutku sączyć, delektując się jej i smakiem, i aromatem.
- Zanim przyszedłem do ciebie, rozmawiałeś sobie ze mną - mówi.
- A rozmawiałem - odpowiadam. - Zawsze z tobą rozmawiam. Zwłaszcza w takim miejscu jak to.
- To dobrze, że rozmawiasz. Zawsze zaczynasz od zdrowia da swoich bliskich, których znasz; potem przechodzisz do siebie. Następnie opowiadasz o życzeniach, jakie chcesz, abym spełnił.
- Nie jestem oryginalny. O to ci chodzi?
- Nie. Ja tylko przedstawiam to, jak się rzeczy mają. Zauważyłem, że lubisz rozmawiać ze mną w samotności. Sądzisz, że w tłumie nie usłyszę tego, co masz mi do powiedzenia? - pyta i zasypuje swoją kawę łyżeczka cukru, miesza i robi pierwszy łyk.
- Myślę, że i tak byś usłyszał, ale wolę być sam na sam z tobą. Nikt nam wtedy nie przeszkadza.
- To prawda. Ja też nie lubię tłumów.
- Ty nie lubisz tłumów? - kręcę z niedowierzaniem głową. - Zobacz tylko, co w kraju się wyprawia. Tam dopiero masz powodzenie. Niemal każdy cię chwali.
- Jeśli chodzi ci o statystykę, to masz rację, ale wiesz doskonale, że jakość wiary nie wynika z pochwały dla dobrych statystycznych wyników.
- Domyślałem się, że odpowiesz mi w ten sposób, ale nie mów mi, że tutaj, we Francji, jesteś zadowolony z ilości owieczek, jakie prowadzasz.
- Nie jestem zadowolony, ale wiesz, nie lubię też prowadzać za sobą baranów.
- Ostro…
- Ale szczerze. Nie myśl sobie, że tylko ludzie się zmieniają.
- Chcesz przez to powiedzieć, że i ty zmieniasz poglądy? - pytam niby z niedowierzaniem, lecz jednocześnie wyczuwam, że znam jego odpowiedź.
- Zmieniam. Nawet ja się zmieniam. Zmieniam się tak jak zmieniła się Francja. Miałeś szczęście, że zauważyłem cię jak wjeżdżasz do miasteczka i poprosiłem, aby otwarto drzwi. Ale nie mogę być wszędzie.
- Nie możesz i twoje świątynie pustoszeją - stwierdzam.
- To prawda - mówi i nagle wstaje, chwyta moją rękę i prowadzi mnie wzdłuż nawy pomiędzy dwoma rzędami ław do prezbiterium. - Nie zawsze tak było, popatrz.
Powierzchnia kamiennej posadzki świątyni nie jest równa i gładka. Widoczne gołym okiem zagłębienia w twardej strukturze skały wiele mówią o historii tego miejsca. Na te wyżłobienia zapracowały setki tysięcy stóp.
Wracamy tą samą drogą do kawy i tych naszych rozmów, podczas których każdy z nas ma wiele powiedzenia.  

3 komentarze:

  1. Dziękuję Ci za piękny początek dnia.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutny to obraz takie zamknięte drzwi świątyń, jak opuszczonych domów po powodzi(taki zobaczyłam Wrocław). Ja też lubię rozmawiać na uboczu, bez świadków, bez kupczących próżnością i zadufaniem...
    A taka mikroskopijna kawa, torturą bywa, gdy chcemy podelektować się odrobinę, pomarzyć lub poczytać...
    Takie obrazki bardzo lubię:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie załatwianie spraw w kościele świadczy o nagromadzeniu emocji, które trzeba z siebie w którymś momencie wyrzucić. Te osobiste rozmowy są niezwykle oczyszczające, uduchowione i pozwalają z nadzieją patrzeć w przyszłość.

    OdpowiedzUsuń