CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 lutego 2018

KRAJOWE ZAPISKI - ALTERNATYWA

A gdyby tak popuścić wodze fantazji i poprzestawiać meble swojej historii? Znaczy się napisać alternatywny scenariusz swojego życia.
Czy ktoś pamięta „Przypadek” Kieślowskiego? Tam główny bohater grany przez Bogusława Lindę w początkowej scenie filmu ściga uciekający mu pociąg. W jednym przypadku zdoła go doścignąć, w dwóch pozostałych pozostaje na peronie. Los oferuje mu trzy alternatywne ścieżki życia. Dościgając pociąg, przy pomocy podstarzałego działacza partyjnego osiąga zawodowy sukces; kiedy nie zdąża na pociąg i jest zatrzymany przez służbę ochrony kolei, jego przyszłość związana będzie z opozycją; w trzecim wariancie również nie zdąży na pociąg, lecz tym razem spotka na peronie koleżankę, ożeni się z nią, a jego życie wolne będzie od politycznych wyborów.
Oczywiście mam świadomość tego, że tworzenie alternatywnego życiorysu w trybie przypuszczającym (w języku angielskim byłby to III tryb warunkowy) nie ma głębszego sensu, albowiem rzadko się zdarza, abyśmy byli totalnie niezadowoleni ze swojego życia. Tymczasem komponując zupełnie inne, lepsze życie, pozbawilibyśmy się tych dobrych, pozytywnych składników naszej rzeczywistej egzystencji, szkodzilibyśmy sobie, naszej pamięci, ale też uczynilibyśmy wielką krzywdę tym, którzy obecnie są z nami i przy nas.
Z tego też powodu, jeśli już zdecydowałem sobie pomajstrować w swoim życiorysie, to należy tę czynność potraktować jako zabawę, choć niepozbawioną elementów racjonalnych.
Decydując się na wymyślenie scenariusza życia innego niż ten, który jest realizowany, konieczny był pewien impuls, istniejąca w podświadomości podpowiedź, co do słuszności obranej przed laty drogi. Niewątpliwie w moim przypadku tym impulsem jest świadomość życiowej, zawodowej porażki.
Z perspektywy minionych lat mam świadomość tego, że nietrafnym okazał się mój wybór zawodowy, tj. niepotrzebnie po roku 1989 pozostałem w zawodzie nauczycielskim, tkwiąc  w nim aż do roku 2010 i straciłem przez to całkiem sporo lat swojego życia, a przecież wcale nie musiałem „zdążyć na ten pociąg”. Było, minęło i się nie wróci, lecz marna to pociecha. Stąd pewnie pragnienie pobuszowania w swoim życiorysie i wskazanie na to, czym mógłbym się zajmować, gdybym w porę zorientował się, że popełniłem błąd.
Widzę siebie kończącego polonistykę i biorącego się za kulturoznawstwo, potem może za historię sztuki lub filologię klasyczną. Już podczas studiów współtworzę jakąś krytyczno-literacką grupę młodych, nieopierzonych jeszcze twórców, wrogo nastawionych wobec rzeczywistości zdominowanej przez konsumpcjonizm. Pochłania nas niezależna, lewicująca twórczość, aczkolwiek nie ubliżamy tradycji; pragniemy jednak wnieść coś nowego do chylącej się ku upadkowi spuściźnie rewolucyjnych, anarchistycznych i futurystycznych trendów; stajemy się swoistą cyganerią, przestrzegającą przed bezideowością Zachodu, przed  postmodernizmem, przed neoliberalizmem, dla którego człowiek tyle znaczy, ile można na nim zarobić.
Powiedzmy, że funkcjonuję w podwawelskim grodzie; może to być tez inne miasto, w którym miałbym oparcie w małej ale prężnej grupie szaleńców, nie przywiązujących zbyt wielkiej wagi do wszechwładnej władzy pieniądza. 
Powiedzmy, że wespół z innymi tworzymy coś w rodzaju cyganerii, skupiającej się na dyskusjach o sztuce, literaturze, muzyce, czy szerzej, o kulturze, o kulturze i społeczeństwie. Żyjemy biednie w tej artystycznej komunie zdani jedynie na własny talent i pasje. Oprócz dyskusji, toczonych czasami w oparach nikotynowego dymu i zapachu taniego alkoholu, każdy z nas pochłonięty jest twórczością, niezależną ale szczerą, po trosze rewolucyjną, ale nie wojującą na oślep. Ja osobiście angażuję się w pisanie rymowanych kuplecików do songów, piszę jednoaktówki do studenckiego teatru, a nocą w zaciszu dzielonego z przyjaciółmi pokoju, opłacanego z resztek tego, co nam zostało po jedzeniu i alkoholu, piszę coś poważniejszego, co, jak sądzę, przetrwa dłużej, aniżeli komercyjna śpiewogra o miłości, która sprowadziła do teatru rzesze młodych i nowocześnie myślących ludzi.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że zaistnieć w kulturze w pojedynkę trudniej, zakładamy nieformalną grupę, tworzymy zgrany, acz niejednorodny zespół przyjaciół, których ambicją jest dotarcie z naszymi poglądami do jak najszerszego kręgu odbiorców. Udaje nam się wystartować z własną gazetą, bierzemy w posiadanie teatr, próbujemy odnaleźć dla siebie miejsce we wszechświecie nowej kultury. I jeśli mamy świadomość tego, że nadejdzie czas na to, że kiedyś nasze się rozejdą, to pozostaniemy do końca naszych dni braćmi w wierze w kulturę, jaką udało nam się wskrzesić.
Tak mogłoby wyglądać moje życie, które oczywiście uzupełniłbym prywatnością. Ta sprowadziłaby mnie na ziemię, bo nawet największy artysta potrzebuje miejsca, w którym poczułby się zwykłym, normalnym człowiekiem, którego pragnienia sprowadzają się do założenia rodziny, spłodzenia i wychowania dzieci, do miłości realnej, trudnej, ale możliwej do spełnienia, do bycia szczęśliwym pomimo tego, że, jak się okazuje, otaczająca go rzeczywistość nie przedstawia żadnej wartości i sensu.
Tymczasem dożywam swych lat w dyskomforcie, utraciwszy wiarę w to, że będzie mi dane przynajmniej umrzeć w spokoju.

[06/07.02.2017, „Dobrzelin”]

11 komentarzy:

  1. Z tego co napisałeś urodziłeś się za późno: XIX-wieczne salony literackie, w których bywał Norwid lub Młoda Polska, czy tam czułbyś się lepiej? Ja jednak cieszę się, że jesteś tu i teraz, bo czytanie Twojego bloga, to prawdziwa przyjemność. Nie przekreślałabym też 20-letniej pracy pedagogicznej, bo być może(choć Ty o tym nie wiesz), dzięki niej jest ktoś, komu pomogłeś się określić i wybrać właściwą, szczęśliwą drogę życia i kariery. Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem w jakich czasach chciałbym się urodzić, ale wiem, że nie chciałbym przyjść na świat teraz, albo też być obecnie nastolatkiem...
      Dziękuję za miłe słowa...
      Co do kwestii mojej pedagogicznej pracy, to na pewno zasmucę cię stwierdzeniem, że dzisiaj nie obchodzi mnie to, co dzieje się z tą "armią" młodych ludzi, z którymi zetknąłem się podczas pracy w szkole. Zbyt wiele czasu poświęcałem młodzieży i w końcu nadszedł taki moment w życiu, aby przekreślić to wszystko, aby zapomnieć raz na zawsze......

      Usuń
  2. Majstrować możemy, tak dla eksperymentu, ale jak to mówią, było co być miało...
    Gdy obserwuje pokolenie mojego syna, to widzę istotne różnice, ja nigdy nie byłam tak odważna, ani otwarta, musiałam się wielu rzeczy nauczyć i nadal je zgłębiam - oni jakby się z tym urodzili.
    Teraz jestem na etapie takim, że uszczęśliwi mnie brak chorób i jako taka kondycja oraz szczęście i powodzenie mojego syna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Majstrować możemy, tak dla eksperymentu, ale jak to mówią, było co być miało...
    Gdy obserwuje pokolenie mojego syna, to widzę istotne różnice, ja nigdy nie byłam tak odważna, ani otwarta, musiałam się wielu rzeczy nauczyć i nadal je zgłębiam - oni jakby się z tym urodzili.
    Teraz jestem na etapie takim, że uszczęśliwi mnie brak chorób i jako taka kondycja oraz szczęście i powodzenie mojego syna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... no cóż, inne to były czasy, inne obyczaje... ja to nazywam: inny klimat, inna "poetyka" czasów, w których się żyło, a co do ostatniego Twojego zdania - mam podobnie...

      Usuń
  4. Staram się nie rozmyślać nad tym, co by było, gdyby..., bo i tak to się już ne vrati.
    Nie wiem, jak tam na górze jest zapisane moje życie, ale muszę się pogodzić z takim, jakie ono jest.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja potraktowałem to "gdybanie" jako rodzaj zabawy, ale również napisałem tych kilka zdań także z tego powodu, że będąc krytyczny wobec współczesnej rzeczywistości, jestem tym bardziej krytyczny wobec siebie, zwłaszcza że przecież mogłem wybrać inaczej, lepiej...

      Usuń
  5. Myślę Andrzeju, że mało kto jest zadowolony ze swojego "tu i teraz".
    A jeśli chodzi o mnie to żyję juz tylko życiem swoich dzieci i wnuków.
    I trochę pisaniem...
    Wszystkiego dobrego Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, tyle że różne są skale tego niezadowolenia, ale chyba najgorsze jest to, że nic dobrego człowieka nie czeka...

      Usuń
  6. Właśnie zmieniłam osobisty bieg historii.
    Jak na razie- nie narzekam.
    A co to znaczy "umrzeć w spokoju"??? Podobno litosierna natura tak zaplanowała nasze umieranie,że w tej ostatniej, decydującej chwili zostajemy na tyle odcięci od rzeczywistości że nic i nikt nam głowy nie zawraca.
    Stokrotka ma rację- raczej większość z nas nie jest zachwycona swoim tu i teraz, a ten stan niezadowolenia jest raczej korzystnym zjawiskiem- to on nas skłania do poszukiwań nowego planu na życie, dokonywania kolejnych zmian, jest często motorem postępu.Śmiem twierdzić, że gdyby wszyscy tkwili w stanie wielkiego zachwytu nad swym tu i teraz to nie byłoby nawet postępu technicznego.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, Anabell, nie mam możliwości na dokonanie takich zdań, a nawet te topograficzne by się przydały.
      Owszem, przyznaję, że ten swoisty bunt, niezgoda na to, co się dzieje "tu i teraz" prowadzi bardzo często do postępu, ale ten stan jest w moim przypadku czasem przeszłym dokonanym. Pozostała wielka obojętność, sceptycyzm, a taki stan przypomina powolne, acz niespokojne umieranie...

      Usuń