Cześć. Na początek powinnam Ci się
przedstawić, bo chociaż włożyłam do koperty swoje zdjęcie (przepraszam za nie,
wiem, że źle wychodzę na zdjęciach), to powie Ci ono o mnie niewiele… czy
powinno? Nie wiem, bo znamy się przelotnie i pewnie Ty wcale nie zwróciłeś na
mnie uwagi. W końcu skończyłeś już szkołę, a kiedy byłeś w maturalnej klasie,
ja dopiero chodziłam do pierwszej, a więc Cię rozumiem, że mogłeś mnie nie zauważyć,
nawet jeśli spotykaliśmy się na korytarzu, to znaczy - przechodziliśmy obok
siebie. Myślałam sobie wtedy, że na pewno masz swoje sprawy, swoich przyjaciół,
no i te egzaminy przed sobą, więc nie dziwiłam się temu, że widując się nawet
często, nie zamieniliśmy dotąd z sobą ani jednego słowa.
Za chwilę napiszę coś, po czym będziesz
miał prawo myśleć o mnie, że jestem wstrętna i wścibska, ale zaryzykuję -
możesz przecież w ogóle nie odpowiadać na mój list, choć mam nadzieję, że
jednak napiszesz. Obserwowałam Ciebie od dawna, jak i też dowiadywałam się
czegoś tam o Tobie od koleżanek, że nie masz dziewczyny, to znaczy, że jeszcze
nie miałeś, gdy chodziłeś do ogólniaka. Teraz może się to zmieniło i jeśli się
zmieniło, to przepraszam Cię, że odzywam się do Ciebie w tym liście, ale, myślę
sobie, że taki list to nic złego. Z kolei z drugiej strony mam świadomość tego,
że to chłopak powinien jako pierwszy zacząć pisywać do dziewczyny, a nie
odwrotnie. Ale co się stało, to się nie odstanie i musimy się z tym pogodzić,
że ja zaczęłam pierwsza, choć nie masz pojęcia, jak się czułam na samym
początku, kiedy podjęłam decyzję o skreśleniu do Ciebie tych paru słów. Parę
słów, dobre, co? Wypiszę sobie chyba cały wkład, jeśli tak dalej pójdzie.
No więc, mam na imię Ania, za niedługo
będę w drugiej c naszego liceum, a mieszkam w Brudzewie i do szkoły mam ponad
osiem kilometrów. Wiesz gdzie jest Brudzew? To taka mała wioska na trasie do
Gnina. Jest tam mały kościółek, PGR, kółko rolnicze i taki dworek po dawnym
dziedzicu, w którym dzisiaj zakonnice prowadzą dom starców. Ja mieszkam akurat
niedaleko tego pensjonatu, a ziemia moich rodziców, a przedtem dziadków,
podchodzi wprost pod kamienne ogrodzenie tej posiadłości. Przystanek autobusowy
mam tuż obok, przy drodze pomiędzy dworkiem a naszym domem. To bardzo dobrze,
że przystanek jest tak blisko, bo jestem strasznym śpiochem i kiedy miałabym
iść przez pół wsi, aby zdążyć na autobus do miasteczka, do szkoły, to pewnie
bym się spóźniała. Dowiedziałam się, że i Ty nie mieszkałeś blisko szkoły -
miałeś prawie trzy kilometry, które pokonywałeś pieszo (widzisz, jaka jestem
wścibska), ale teraz to mieszkasz jeszcze dalej….
A śpiochem jestem pewnie dlatego, że
bywam zmęczona. Po szkole oczywiście rodzice zaganiają mnie do roboty, a
właściwie to ja wiem, jakie mam obowiązki w gospodarstwie i jakoś muszę i w
przeszłości musiałam godzić odrabianie lekcji z pracą w polu i przy krowach.
Wiesz, mamy sporo krów mlecznych, trochę świnek, kur i kaczek - jak to w
gospodarstwie, a do tego pielonka, pokosy siana, żniwa a potem kopanie
ziemniaków… Boże, o czym to ja do Ciebie piszę? Jak tak dalej pójdzie rzucisz
ten list w kąt.
Ale dom mamy piękny, murowany, piętrowy.
Ten po dziadkach, w którym się urodziłam jeszcze stoi, ale bracia z ojcem
zamierzają go rozebrać, bo ten, który postawili jest naprawdę wielki. Wyobraź
sobie, że ma w sumie sześć sypialni, jest więc gdzie przyjmować gości, a ja
oczywiście mam swój własny pokój, którego okna wychodzą na nieodległy las.
Gdybyś kiedykolwiek zdecydował się nas odwiedzić, poszlibyśmy do tego lasu na
jagody, raczej na jagody, niż na grzyby, bo z grzybami bywa różnie….
Mam dwóch starszych braci i oni z ojcem
postawili ten dom, ale młodszy to nie myśli pozostać na gospodarstwie.
Pasjonuje się motoryzacją i po skończeniu technikum samochodowego chciałby albo
otworzyć swój zakład, albo też iść na studia, zostać inżynierem i pracować na
Żeraniu. Starszy natomiast będzie w przyszłości gospodarzył, to już pewne. Tato
cieszy się z tego powodu, bo dla rolnika, jak pewnie się domyślasz, nie ma milszej
wiadomości nad tę, że przekaże kiedyś swoje gospodarstwo następcy. A jeśli
chciałbyś wiedzieć, jakie wobec mnie rodzice mają plany, albo też o jakiej
przyszłości dla siebie sama marzę, to muszę Cię rozczarować - nie mam jeszcze
określonych planów. Ojciec powiada, że dziewczyna nie zawsze musi mieć takie
plany, bo jeśli wyda się ją za dobrego gospodarza, to przede wszystkim zostanie
żoną i gospodynią, co ma te zalety, że nie trzeba o tej samej godzinie rano
wsiadać do autobusu i wracać późnym popołudniem, i być zmęczoną tą swoją
monotonną pracą w biurze, urzędzie czy gdzie indziej. Tato ma trochę zbyt
tradycyjne podejście do tego, czym powinna się zajmować w życiu kobieta, ale
kiedy się z nim przysiądzie i od serca porozmawia, to mój tatuś zaraz mięknie i
kończy rozmowę zwykle takimi słowami:
- Ja tam ci, córko, życia twojego nie
będę urządzał. Będziesz miała ochotę wyjechać do wielkiego miasta, chcesz
studiować, podjąć pracę z dala od rodzinnego domu - zrobisz jak zechcesz, a nie
spodoba ci się w dalekich stronach - masz gdzie wrócić, a będziesz miała
problemy - pomogę ci. Ja wiem, że z niewolnika nie ma pracownika, a więc masz
jeszcze przynajmniej trzy lata na przemyślenie tego, jakiej przyszłości chcesz
dla siebie.
W każdym bądź razie na chwilę obecną nie
widzę siebie w roli gospodyni domowej i wydaniu mnie za mąż za syna jakiegoś
gospodarza. Po prostu o tym nie myślę i już.
A wiesz jakie miałam problemy z
zaadresowaniem koperty, do której wsunęłam ten list? Zdecydowanie za późno
zdecydowałam się go napisać. Przebywałeś już w akademiku, oczekując na
egzaminy, a w zasadzie byłeś już po nich. Mogłam napisać wcześniej i wtedy list
trafiłby na Twój domowy adres, ale było, minęło, nie zdecydowałam się. Powód?
Nie chciałam Ci przeszkadzać przed egzaminami na uczelnię, bo domyślałam się,
że na pewno się uczysz i powtarzasz materiał. A potem, kiedy już zdałeś
egzaminy, nie mogłam przecież nadać listu na Twój domowy adres. Nie żebym
myślała, że Twoi rodzice otworzą go podczas Twojej nieobecności i przeczytają,
ale nie miałam pewności, kiedy wrócisz do domu, a jeśli stanie się to późno, to
będę się zamartwiała, czekając na Twoją odpowiedź.
Zastanawiasz się pewnie, skąd ja w ogóle
wiedziałam, co zamierzasz studiować, gdzie i kiedy masz egzaminy, i w jakim
miejscu kwaterujesz. Widzisz, jestem wścibska baba i tego wszystkiego też się
dowiedziałam. Od kogo? Domyślasz się? Od pani profesor od polskiego. Wprawdzie
wcześniej któraś ze starszych koleżanek doniosła mi, że na pewno wybierasz się
na polonistykę, nie mogło być inaczej, więc jeśli tak, to może nasza pani
profesor od polskiego będzie wiedziała więcej. I... nie pomyliłam się.
Wiesz, ona jest niesamowita -
nauczycielka starej daty, bardzo obowiązkowa, trochę surowa i niedostępna, ale
przy bliższym poznaniu bardzo zyskuje, tyle że w rozmowie z nią trzeba dbać o
poprawność słownictwa. Otóż nasza pani od polskiego wymyśliła sobie jakieś
wakacyjne zajęcia z literatury dla chętnych oraz tych, którzy z polskiego
kuleją. Ja miałam na koniec pierwszej klasy czwórkę, więc chyba nie kulałam,
ale zdecydowałam się zapisać na te zajęcia i to niekoniecznie z powodu
podniesienia jakości pisania wypracowań, ale… pewnie się uśmiejesz z mojej
naiwności… z Twojego powodu. A tak! Jako wścibska baba, uplanowałam sobie
dowiedzieć się czegoś o Tobie właśnie od naszej pani profesor. Rozumowałam w
taki sposób: jeśli, o czym już wiedziałam, poszedłeś na polonistykę, to byłoby
rzeczą niemożliwą, abyś nie kontaktował się przedtem z naszą panią. A więc do
dzieła! O nie, nie było to takie łatwe. Przecież na pierwszych zajęciach nie
onieśmieliłabym się tak obcesowo zapytać o Ciebie. Drążyłam temat stopniowo, a
dopomógł mi w tym przypadek. Zanim opowiem ci o tym przypadku, poinformuje Cię,
że nie wszystkie te dodatkowe zajęcia miały miejsce w szkole. Kiedy w jakiś dzień
miała mniej uczniów, spotkania odbywały się u niej w domu. I zdarzyło się raz,
że przyszłam sama - to uwertura do przypadku. Siedzimy sobie i omawiamy
„Beniowskiego”, gdy naraz pani Zofia zwraca się do mnie z prośbą:
- Czy mogłabyś, moja droga, sprawdzić,
czy w skrzynce na listy nie ma czegoś do mnie? Przez roztargnienie i te upały
nie sprawdziłam wczoraj.
Znasz naszą panią od polskiego i
doskonale wiesz, że formułując jakieś polecenie lub prośbę, bardzo chętnie
tłumaczy się z tego powodu, dlaczego akurat wyraziła te polecenia czy prośby.
Wręczyła mi kluczyk do skrzynki na
listy, zbiegłam na dół i po jej otwarciu przekonałam się, że rzeczywiście w
skrzynce były trzy listy: dwa najpewniej służbowe, i ten trzeci - domyślasz się
od kogo - od Ciebie. Broń Boże, nie otwarłam go, ledwie zerknęłam na rewers
koperty, na którym widniało Twoje imię i nazwisko, ale adresu nadawcy nie
zapamiętałam, taka byłam zmieszana i, oczywiście, szczęśliwa. Zaniosłam ten
list pani Zofii, a ta przy mnie, rozcięła kopertę, a jakże, drewnianym
nożykiem, jakim zwykle w przeszłości otwierało się listy. Czytała go z uwagą, a
na jej twarzy pojawił się uśmiech, taki bezpretensjonalnie słoneczny. Po
przeczytaniu listu od Ciebie, pani Zofia nie omieszkała go skomentować.
- Widzisz, moja droga, spotkała mnie
wielka przyjemność. Grzegorz z czwartej b, nie wiem, moja droga, czy go znasz,
przesłał mi informacje, że dostał się na studia i… - w tym miejscu przyciszyła
swój matowy głos - wyraził w nim podziękowania dla mnie, choć wcale nie musiał
tego robić, bo, moja droga, to zdolny chłopak i byłam pewna, że dostałby się na
studia bez mojej pomocy. Ale to takie przyjemne, prawda? W tym moim zawodzie to
chyba najbardziej liczy się pamięć tych, których się uczyło. A zatem wróćmy do
„Beniowskiego” - zakończyła, sprowadzając moje myśli o Tobie na ziemię.
Ale nie ustępowałam. Teraz, albo nigdy,
pomyślałam sobie… i wiesz, co wtedy powiedziałam? Że chciałabym Ci pogratulować
sukcesu, bo Cię znam, lubię… i tak dalej.
Myślisz, że zaszłam za daleko? Troszeczkę
tylko skłamałam, że Cię znam, ale na pewno nie skłamałam, że Cię lubię. Wiem,
co sobie teraz pomyślisz: jak można kogoś lubić, znając go tak niewiele?
Widocznie można.
Ale wtedy, przebywając u pani Zofii,
byłam na tyle zdeterminowana, aby kontynuować Twój wątek.
- Prawdę powiedziawszy - wykrztusiłam z
siebie nie byle jakie kłamstwo (mam nadzieję, że mi je wybaczysz) - Grzegorz
jest moim chłopakiem i tak się złożyło, że nie znam jego obecnego adresu
zamieszkania.
Tak powiedziałam, a przez całe moje ciało
przeszedł dreszcz i czułam, że się czerwienieję.
A co na to pani Zofia? Nie byłam aż tak
naiwna, aby sądzić, że uwierzyła moim słowom. Bo jakże to, jesteś moim
chłopakiem, a nie znam Twego adresu? Nie podzieliłeś się ze mną swoim
szczęściem, wysyłając mi choćby kartkę z informacją o zdanych egzaminach? Wiem,
że pani profesor miała te wątpliwości, ale, czego się po niej nie spodziewałam,
podeszła do całej sprawy z rozsądkiem, ale i wyrozumiałą życzliwością.
- Mówisz, że jest twoim chłopakiem -
zaczęła dosyć zasadniczo - a zatem powinnaś zrozumieć, że w życiu człowieka
bywają takie chwile, kiedy osiągane nowe szczęście potrafi na pewien czas
przyćmić te poprzednie. Rozumiem, że dopiero teraz dowiedziałaś się, że
Grzegorzowi powiodło się na egzaminach, lecz mniemam, że i do ciebie napisze, a
może nawet list napisany do ciebie jest już w drodze, tym nie mniej,
podejrzewając, że naprawdę nie znasz jego adresu, użyczę ci go, bylebyś tylko
wykorzystała tę informację we właściwy sposób, dobrze, moja droga?
Byłam uszczęśliwiona i, może wydaje Ci
się to niezwykłe, po zapisaniu Twojego adresu (akademik taki a taki, ulica, a
przede wszystkim Twoje nazwisko i adnotacja, że jesteś studentem polonistyki
pierwszego roku), chciałam panią Zofię serdecznie ucałować, choć zaskoczyłabym
ją tą reakcją, bo jak sam wiesz, nasza pani profesor jest daleka od wylewnego
okazywania uczuć.
I w ten oto sposób zaczęłam pisanie tego
listu. Jak zacząć? Uwierz, że nie wiedziałam. Kreśliłam zdanie po zdaniu, nic
mi nie wychodziło, choć miałam późnym wieczorem sporo wolnego czasu. Już, już
skupiałam myśli, kiedy o tej niezwykle późnej jak na wiejskie warunki, porze (dochodziła
jedenasta w nocy), do naszego domu zaszedł sąsiad mający gospodarstwo po
drugiej strony drogi. Przyszedł z wódką i ogromną prośbą, aby ojciec zechciał
swoim traktorem dokonać podorywki jego pola, na którym rosła pszenica. Jego
traktor się zepsuł, a do kółka rolniczego nie chciał chodzić po prośbie, bo ile
to mu za usługę policzą, a z moim tatą to się rozliczy przy kopaniu ziemniaków.
Mój tato, żebyś sobie czego nie pomyślał, nie jest pazerny na wódkę, ale w
towarzystwie wypić lubi, no i, powiada, że z sąsiadami to nawet i wypada. A że
mama już spała, podobnie dziadkowie i bracia, tato co i rusz odrywał mnie od
tego pisania do Ciebie. Rozumiesz: Aniu przynieś to, zrób tamto, i tak dalej. A
ja wciąż nie mogłam się skupić, choć i tak pół tego listu napisałam jeszcze
tamtej nocy, nawet przepisałam na czysto, aby dokończyć go właśnie teraz.
I co Ty sobie o mnie myślisz, jeśli w
ogóle dobrnąłeś do tych słów, które upuszczam teraz na papier? Że jest ze mną
coś nie w porządku? Pewnie tak.
Cały czas myślę o tym, że nie tak
powinien wyglądać pierwszy list do Ciebie. Może wystarczyłaby jedynie kartka z
pozdrowieniami i gratulacjami, i moim adresem, abyś to jednak Ty rozpoczął
korespondencję ze mną, oczywiście jeślibyś miał takie życzenie?
Tymczasem zarzuciłam Cię swoimi myślami…
czy potrzebnie?
Czasami myślę sobie, że nie powinnam Ci
zawracać sobą głowy. Ty - student, a ja - narzucająca Ci się małolata, w
dodatku ze wsi, z samego końca świata… ja wiem, jak potrafią być traktowane
przez mieszczuchów dziewczyny ze wsi.
Żebyś choć odpisał mi (miło by mi było,
jeśli w ogóle odpiszesz), że masz już dziewczynę… to wtedy ja… rozumiesz… powiem
pas… choć byłoby to trudne dla mnie, a może nawet niemożliwe.
Śmiej się, śmiej, ale… no popatrz, nie
potrafię znaleźć właściwego zakończenia. Podobno, kiedy ktoś czuje coś do kogoś
- pisząc, jest mu łatwiej wyrazić to, czego chce, czego pragnie….
Ale wiesz… bardzo pragnę tego, abyśmy
się kiedyś spotkali, pomimo tego, że podczas rozmowy z Tobą, byłabym
straszliwie nieśmiała… A wtedy co? Na jagody? Nie o tej porze. Ale jesień na
wsi też bywa piękna, wiesz?
Odpisz, proszę,
Ania.
PS.
I dzisiaj znów przyszedł ten sąsiad z
przeciwka, Grabowski. Ale ja już zakończyłam to wszystko, co miałam do Ciebie
napisać. Górą ja.
Grzegorz przeczytał list od Ani wiele
razy, lecz dopiero za siódmym czy ósmym razem przysiadł do stoliczka w małym
pokoiku ciotki Hanki, przysiadł i zaczął pisać…
- A może zrobić jej niespodziankę i bez pisania,
bez zapowiedzi… jeszcze zanim skończy się lato…? - pomyślał.
[12.05.2018, Moulins-les-Metz, Moselle,
Lotaryngia we Francji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz