A/
Piję kawę. Mam
wątpliwości, czy naprawdę kawa pobudza, czy potrafi przeciwstawić się senności,
ale kawa pita z samego rana nie zaszkodzi, już choćby z tego powodu, że jest
ciepła i rozgrzewa żołądek, który ma już w sobie kila kanapek, tym razem z
pasztetem.
Obudziłem się o
szóstej rano, nie przesadzam, dla mnie to nowość, choć pobudka o tej i
wcześniejszej porze to przyjemność sama w sobie plus słowicze pieśni wśród
drzew w miejscu, które obrałem sobie za postój. A tak w ogóle obecny maj, jego
początek, przypomina lato. Niemal bezchmurnie, słonecznie i ciepło, tak we
Francji, jak i w Niemczech.
Ponieważ podobno w
Niemczech jest jakieś święto dziesiątego, niewielka jest szansa na złapanie
jakiegoś ładunku, tak więc prawdopodobnie skończę „Historyjki” Jana Józefa
Szczepańskiego, jakie sobie zabrałem do przeczytania. „Historyjki” to zbiór
biograficznych opowiadań tego nieżyjącego już autora, napisane językiem
poprawnym, acz nie rewelacyjnym. Zwykle biograficzne wspomnienia mają taki,
niespecjalnie wysublimowany charakter, ot, stanowią w miarę czytelną i ujętą w
prostą formułę garść przeżytych przez autora historii, których fabuła nie może
być ze zrozumiałych względów zmieniona. Osobiście wolę przemycanie wątków
biograficznych do opowieści fikcyjnych, zbeletryzowanych.
B/
Ostatnie dwa dni
wywiodły mnie spod Grenoble we Francji (Villard Bonnot) na północ od Hamburga.
Wiozłem cztery palety, nie wiem z czym (prawdopodobnie jakieś czujniki, czy coś
w tym rodzaju), a był to towar dzielony na dwa auta - całościowy ładunek liczył
sobie osiem palet i ważył dwie tony, co nie spodobałoby się policji, gdyby
wiozło się go jednym autem.
Już po przekroczeniu
granicy, w Niemczech, wyprzedził mnie policyjny radiowóz, a czerwony neon
oznajmił: „Bitte folgen. Follow.”, co oczywiście oznaczało, że mam podążać za
tym autem w celu przeprowadzenia kontroli.
Zostałem zatem
zatrzymany, a policjanci przystąpili do sprawdzania moich i renówki dokumentów,
sprawdzili też CMR-kę, tzw. „list przewozowy” oraz sam ładunek. Na liście
przewozowym wymienione było osiem palet z łączną wagą 2000 kilogramów.
Wytłumaczyłem wprawdzie, że list obejmuje łącznie ładunek na dwa samochody, ale
policjanci dla pewności, czy aby nie zostałem „przeważony”, poprosili mnie,
abym udał się za nimi do jakiegoś miasteczka, gdzie moja renówka zostanie
zważona.
- Jest pan pewien, że
waga jest w porządku? - zapytał mnie po angielsku jeden z funkcjonariuszy.
- Owszem, jestem tego
pewien. I ja, i spedytor, i ten człowiek, który załadował towar we Francji.
Gdyby było inaczej, nie wysłaliby do Niemiec dwóch aut - odpowiedziałem,
chociaż na dobrą sprawę całkowita masa renówki, ważona brutto, umożliwia mi
zabranie ładunku o wadze 850 kilogramów.
Po zważeniu policjant,
który nieźle posługiwał się językiem angielskim, oświadczył, że wszystko w
porządku, waga została wprawdzie przekroczona, ale mieści się w limicie, który
nie pozwala policji wręczenie mi mandatu.
Odetchnąłem z ulgą,
uścisnęliśmy sobie z policjantem łapy, a funkcjonariusze poprosili mnie, abym
pojechał za nimi - chcą mnie doprowadzić do autostrady, gdzie mnie pochwycili.
Wprawdzie nawigacja dałaby sobie radę, ale grzecznie z ofiarowanej mi pomocy
skorzystałem.
No i pomknąłem na
Hamburg, a tam, na modernizowanej A7 wczesnym rankiem korek, który zabrał mi
dodatkowe pół godziny, ale na miejsce rozładunku dojechałem na czas,
rozładowałem się, po czym zapadłem w trzygodzinny sen. Przedtem spedytor
zapytał się jak się czuję, obiecał, że jeśli znajdzie coś dla mnie, to
powiadomi mnie po kilku godzinach, a teraz mam się przespać. No i przespałem
się.
Potem stukilometrowa
jazda jeszcze bardziej na północ, za Kiel (to już północy kraniec Niemiec),
załadunek w uroczej wiosce z dala od cywilizacji (dwie spore palety z
profesjonalnymi rowerami treningowymi do fitness klubu w Bawarii, okolice
Ingolstadt).
Wyruszyłem zatem w
trasę licząca ponad 860 kilometrów. Nie byłem zmęczony. Mogłem z powodzeniem
zjawić się na miejscu o ósmej rano, ale spedytor w sms-ie powiadomił mnie, że
nie muszę tak pędzić i wystarczy, jak będę na dwunastą.
W związku z tym sms-em
na jakieś 200 kilometrów przed metą, zboczyłem z drogi na parking, choć
teoretycznie mogłem dalej jechać. Nastawiłem sobie budzik na półtorej godziny
snu i… obudził mnie telefon od spedytora.
- Dzwonię, aby pana
obudzić. Dobrze by było, aby pan zdążył na dwunastą.
Faktycznie nie
usłyszałem budzika, co zdarza mi się niezwykle rzadko, prawie nigdy.
Musiałem zatem te
ostatnie dwieście kilometrów jechać więcej niż szybko, ale autostrada w strone
Norymbergii i później - na Monachium, umożliwiła mi szybka jazdę.
W „Dream Body”, nowo
otwieranym klubie fitness w miasteczku Vohburg an Donau pojawiłem się
dwadzieścia minut przed dwunastą.
Pora na wypoczynek.
[10.05.2018, Vohburg
an Donau, Münchmünster, w Niemczech]
Ciągle nowe kluby otwierają, także w Polsce i tak czasami myślę, czy nie lepiej iść na spacer, niż w takim klubie się męczyć?
OdpowiedzUsuń