Dzwonek do drzwi. Pomyślał, że to
listonosz i pospiesznie przeszedł z kuchni do przedpokoju. Odryglował zamek.
Drzwi otwierały się do środka.
Stała na wycieraczce, kołysząc się
niespokojnie i wydawało mu się, że przydeptuje nogami. Uniosła głowę. Był
znacznie wyższy od niej. W jej oczach pobłyskiwał niepokój.
- Przyszłam do pana, bo nie wiem, co
robić - usłyszał jej słowa wypowiedziane jakby w pędzie, w przestrachu.
Drżeniom jej warg towarzyszyło rozbiegane spojrzenia szarych, zmatowiałych
oczu.
- Niech pani wejdzie - powiedział, ale
zawahał się na moment, bo w kuchni, do której zamierzał ją poprowadzić, panował
bałagan.
Weszła posłusznie, drepcząc przed nim.
Wskazał jej miejsce przy stole pod ścianą. Usiadła. Usiadł i on, obok niej, na
rogu stołu. Wcześniej wrócił się do przedpokoju i pchnął przedramieniem drzwi
wejściowe. Trzasnęły łagodnie.
- Co się stało? - zapytał.
- Nie wiem, co robić. Wszystko
pozamykane. Jak tak można? Miałam pojechać do domu, zeszłam z góry, a tu wszystko
pozamykane.
Pomyślał, że będzie musiał sporo się
natrudzić, zanim wyjaśni wszystkie jej wątpliwości. Przede wszystkim jednak powinien
ją uspokoić.
- Pozamykane jest dlatego, żeby ktoś
obcy nie wszedł do bloku - wyrzekł spokojnym tonem głosu, lecz jednocześnie
spostrzegł, że do tego skądinąd logicznego wyjaśnienia zakradł się fałsz,
połowa prawdy - aby wyjść na zewnątrz, wystarczy nacisnąć klamkę drzwi
prowadzących z klatki schodowej na podwórze, a dopiero kiedy jest się na
zewnątrz domu i próbuje się dostać do środka trzeba użyć klucza do drzwi,
wystukać na cyferblacie domofonu kod do własnego lokalu, albo też wcisnąć numer
jakiegoś mieszkania i poprosić o otwarcie drzwi.
- No tak, ale żeby od razu zamykać? I
nie ma się kogo zapytać, kiedy otworzą. Nikogo nie ma, nikogo - powtórzyła z
naciskiem.
- No cóż, widocznie każdy jest w pracy -
brnął nadal w wymyśloną na poczekaniu grę słów, licząc na to, że przedstawiając
kobiecie logiczne uzasadnienie jej niepokojów, ta uspokoi się.
Ponieważ wyraz twarzy sąsiadki z góry,
jej wciąż rozbiegany wzrok, drżenie rąk i nerwowe kołysanie się na krześle nie
dawały podstaw do twierdzenia, że kobieta się uspokaja, postanowił zmienić
temat.
- Pani mieszkanie jest na piętrze nad
moim - zaczął raźnie.
- No tak, ale tam nikogo nie ma, a ja
chciałam jechać do domu. Mieli po mnie przyjechać.
- Kto?
- Wnuczka. Mówiła, że mnie zabierze.
- To zaczekamy. Może się zjawi.
Chyba nie przemyślał tej ostatniej
wypowiedzi. Prawdę mówiąc, nie wiedział, co począć z kobietą, a perspektywa
spędzenia długich minut, a może nawet godzin z sąsiadką z góry nie była
zachęcająca.
- Może zrobić pani herbaty. Zjadłaby
pani coś?
- Nie, dziękuję. Ja wszystko mam.
Ugotowałam sobie. Ja tylko chciałam, aby mi otworzyli.
- To może trochę potrwać - powiedział
spoglądając na zegar wiszący na ścianie nad stołem. - Dopiero południe.
Naprawdę nie chce pani herbaty?
- Nie, panie, piłam. Ugotowałam sobie.
- No cóż, w takim razie poczekamy sobie
- powiedział i nagle przyszła mu do głowy myśl, którą natychmiast spożytkował w
rozmowie z kobietą: - Może pani zaczekać u mnie albo u siebie na górze.
- Mogłabym?
- Na pewno nie zamknęła pani mieszkania,
schodząc na dół, a tu różni się kręcą.
Tylko pozornie zmieniona taktyka, jaką
przyjął w rozmowie z kobietą oznaczała chęć pozbycia się jej. Adam rzeczywiście
pomyślał o pozostawionym przez kobietę otwartym mieszkaniu. Jeśli bowiem prawdą
jest to, co mówiła o gotowaniu herbaty, o gorącym posiłku, to mogła pozostawić
włączony gaz albo elektryczny czajnik z wodą.
- Tak pan mówi? Może ma pan rację. Tam
zaczekam. Może ich spotkamy? Pójdzie pan ze mną? Pan lepiej wyjaśni im, o co mi
chodzi, bo oni mnie nie słuchają, w ogóle mnie nie słuchają.
- Oczywiście, pójdę z panią.
Kobieta wstała i szybko podeszła do
drzwi. Zdążył zdjąć klucze z wieszaka, a kobieta wspięła się już na trzeci
stopień schodów. Prędko przekręcił klucz w zamku i pospieszył za nią. Ujął ją
lekko pod lewe ramię, pomagając kobiecie wejść na półpiętro i dalej do góry.
Otworzyła drzwi swego mieszkania. Wszedł
za nią i dyskretnie rzucił okiem w stronę kuchni, a potem w sposób
niedostrzegalny dla kobiety zajrzał do małego pokoiku przylegającego do kuchni.
Uspokoił się, widząc, że całe mieszkanie jest w należytym porządku, żadne
urządzenie nie jest podłączone do prądu, nie czuje zapachu gazu, a i też nie
usłyszał odgłosu cieknącej wody, ani w kuchni, ani w łazience.
W mieszkaniu panował zaduch. Ciepłe i
gęste powietrze przytłaczało go swoją lepkością. Nie zdawał sobie sprawy, że
można żyć w tak hermetycznie odizolowanym od powietrza na zewnątrz mieszkaniu.
Kobieta siedziała już na kozetce, na
wezgłowiu której leżała pomięta poduszka,
- To ja się położę. Niech pan im powie.
Kładąc się, strąciła z bosych stóp
kapcie.
- Powiem im i pani przekażę -
odpowiedział.
Wychodząc, zamknął delikatnie drzwi, tak
jakby podejrzewał, że kobieta zapadła już w szybki sen, więc nie chciał jej
wybudzić trzaskając drzwiami. Schodząc na dół, miał wątpliwości, czy zrobił
wszystko, co należało zrobić.
Kiedy otworzył kluczem drzwi do swojego
mieszkania, zdecydował się nacisnąć klawisz dzwonka do mieszkającego obok
sąsiada. Czekał ponad minutę na pojawienie się na progu starego człowieka,
niskiego i siwiutkiego, a w tym momencie zaspanego.
- Dzień dobry, sąsiedzie. Przysnęło mi
się. Ledwo dwunasta a dzień taki parny - wykrztusił starszy pan gubiąc resztki
snu. - Długo pan czekał? Stało się coś?
- Niedługo. Tym razem u mnie była
Wysocka. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziałem, jak się zachować.
- Poszła na górę?
- Tak. Zaprowadziłem ją.
- Synowa naszej sąsiadki, no tej z
przeciwka, sprowadziła ją z drogi, a Wojtczak z sąsiedniego bloku zabrał ją niedawno
spod sklepu. W samej nocnej koszuli była.
- Co pan powie? Aż tak z nią źle? Widzi
pan, ja rzadko ostatnio bywam w domu, rozumie pan, praca…
- Rozumiem.
Stary człowiek pokiwał głową.
- Oj, nie udała się Panu Bogu starość,
nie udała - westchnął. - Ona, panie, tak zawsze, jeśli tabletek nie weźmie.
- Zapomina?
- Pewnie, ze zapomina. To ja zdrowy
czasami zapomnę, a co dopiero ona? A synowa, panie, to tylko na nią krzyczy.
Człowiek by się odezwał, ale co to zmieni. Spojrzy się na człowieka takim
wzrokiem, że nie wiesz, gdzie uciekać.
- Bo co tu krzyk pomoże, sąsiedzie.
Wysocka i stara i chora.
- Panie, ale to tak nagle jej przyszło.
Pana długo nie było, więc pan nie wie. Widywałem ja przecież tyle razy. Dzień
dobry, dzień dobry, pogadaliśmy sobie, bo, panie, my oboje starzy, czasami
chciałoby się gębę otworzyć, porozmawiać, ot tak, jak ja teraz z panem. A jej,
panu to mówię, zrobiło to się zaraz po śmierci syna.
- Też tak myślę.
- Ech, panie, jaka jest ta nasza
starość. To jej mieszkanie zostanie dla wnuczki. Kto wie, czy już nie
przepisane. A ta siksa, panie, to nawet przez wzgląd na to mieszkania,
odwiedzałaby babkę częściej, prawda?
- A synowa? Przecież mieszka nad nią.
- Synowa, panie, jak mąż do niedawna
żył, to nie powiem, było jak było, ale się szanowali, a jak odszedł, panie, co
tu gadać. Mnie to się nie podoba.
- Ma ojca na wsi. Też stary i chory.
- Panie, ja to rozumiem, ale żeby tak
dzień w dzień od siódmej rano do dziewiątej wieczorem pozostawiać teściową
samą. Przecież tamta jest na emeryturze, ma czas. Mogłaby zajrzeć i tu i tam.
- Ma pan rację. I wnuczki też często nie
widzę.
- I nie zobaczy pan, dopóki nie oddadzą
babki do zakładu.
- Myśli pan, że oddadzą?
- A nie? Zobaczy pan, że tak będzie.
Panie, synowa nie jest biedna. Załatwiłaby pielęgniarkę na parę godzin, nawet
co drugi dzień. Albo poprosiłaby jaką sąsiadkę. Sam bym zaszedł, ale wie pan,
lepiej jakby wpadała do niej kobieta.
- A czy przynajmniej ma co zjeść, gdy
jest sama? Mnie mówiła, że jadła coś ciepłego, herbatę piła.
- Nie wierz pan w to. Oni jej butlę
wynieśli, czajnika albo grzałki nie ma. Z jednej strony się nie dziwię, bo
mogłaby nas puścić z dymem, ale z drugiej strony, no niech pan powie - stary
człowiek bez ciepłego caluśki dzień.
- Coś podobnego! Może jej co… u mnie nie
chciała wypić herbaty.
- Panie, kiedy ona tabletek nie wzięła i
tak chodzi, to gdzie tam jej myśleć o jedzeniu, ale kiedy jest spokojna,
sąsiadka pije z nią herbatę. Ja też raz jej przyniosłem.
- Pan to w ogóle uczynny bardzo.
- Ech, panie, a co robić z samotnością,
no co? Teraz, kiedy już wstałem, przypilnuję ją, jakby jeszcze raz zeszła, bo
ja, panie, jak nie śpię, to komarzycę od komara rozpoznam po słuchu.
Pożegnali się.
Adam włączył telewizor i wyjął z lodówki
bigos. Przygrzał go w mikrofalówce.
Prognoza pogody na kilka najbliższych
dni nie była zachęcająca.
No tak, czasami z zewnątrz widać inaczej, nie zawsze tak, jak jest w rzeczywistości...przerabia to teraz moja znajoma ze swoją teściową, a sama chora.
OdpowiedzUsuńSwoja droga na tych nowoczesnych osiedlach to tyle zabezpieczeń, że gdy jadę do syna, to też nie umiem ani wejść, ani wyjść...
... a jest to jedna z tych moich opowieści, która w znacznym stopniu jest autentyczna...
UsuńStarość jest straszna, na dodatek, gdy nie ma się kogoś, kto by się opiekował.Dobrze, gdy jeszcze są sąsiedzi, którzy nawet na odległość, to jednak się interesują.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Generalnie zgadzam się z Tobą, jakkolwiek z tymi sąsiadami bywa naprawdę bardzo różnie, ba, również w rodzinach nie tylko białe owce występują.... niestety... również pozdrawiam
Usuńczasami w rodzinie więcej czarnych owiec niż wśród sąsiadów, którzy ponoć nieczuli na cudzą samotność. Opowieść chwytająca za serce. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń