Zbyt długo nie
nasiedziałem się w San Sebastian obserwując zmagania jeźdźców na koniach.
Podjechałem do górzystej Bazkii i w Abadiano załadowano mnie do Bourg Les
Valence we Francji - bagatela 900 kilometrów, wliczając napotkany już we
Francji objazd.
Właściwie to miałem
wykonać ten kurs jednym tchem, bez przystanków, za wyjątkiem tankowania na
hiszpańskim Repsolu (paliwo w Iberii tańsze o przynajmniej 20 eurocentów na
litrze), ale te ponad cztery tygodnie spędzone w trasie spowodowały swoje -
dwukrotnie poczułem senność, już we Francji. Na pierwszym postoju przespałem 30
minut, ale dopiero drugi, piętnastominutowy, spowodował, że poczułem się jak
nowonarodzony.
Wróćmy jednak do
początku. W tej Bizkaii, pięknej i górzystej właściwie z gór zjeżdżałem, aż do
samej granicy, więc jazda szła mi nieźle, ale już po przekroczeniu granicy
francuskiej, jeszcze przed Bayonne, utworzył się korek spowodowany przez dwie
ciężarówki wiozące ponadgabarytowy ładunek. Szczęściem przed i za Bayonne
pojawiłem się tuż po 22-iej i uniknąłem dalszych korków. Ten
południowo-zachodni rejon Francji, francuskiej Baskonii i Gaskonii najeżony
jest rondami, światłami i z wyjątkiem pory nocnej ciężko tam jechać dynamicznie
i szybko.
Im dalej od granicy,
tym luźniej. Pomknąłem do Dax, potem odrobiną autostrady w stronę Bordeaux i w
końcu skierowałem się na Agen i Auch. Przed Auch konsternacja - typowe dla
Francji zamknięcie drogi. Skutek - ponad dwudziestokilometrowy objazd i strata
czasu.
Za Auch dopada mnie
zmęczenie. Stanąłem gdzieś na wiejskim parkingu przy drodze. Po trzydziestu
minutach mknę dalej. Przejeżdżam przez znajome maleńkie Bertholeme. Skąd ta pamięć?
Obok szosy prowadzi tędy linia kolejowa. Onegdaj robiłem zdjęcia torów i stacji
kolejowej. A tak przy okazji - uwielbiam takie podrzędne, kolejowe trasy, gdzie
szyny na torowiskach nie skrzą się tak srebrzyście jak na tych najbardziej
uczęszczanych. Zamarzyło mi się odwiedzić kiedyś któreś z muzeów kolejnictwa -
jedno jest w Sochaczewie, inne w Warszawie (?), tak mi się wydaje. Są jakieś w
Wielkopolsce i na Dolnym Śląsku. Przed pięknym, starym Rodez robię sobie drugą
drzemkę, krótszą, ale po której odzyskuję wigor. Kieruję się 88-ką na Mende.
Już wstał dzień. Zaczynają się prawdziwe góry. Nie Pireneje czy Alpy, ale
kompleks gór zwanych Masywem Centralnym. Wciska się on podłużnym klinem
pomiędzy Alpy i francuskie Pireneje. Jadąc w stronę Mende najpierw nie widać w
zasadzie gór, a szerokie wzniesienia, które sięgają tysiąca trzystu metrów. Pierwsza
wyższa przełęcz przez jaką przejeżdżałem to 1264 metry, druga - 1325. Wydaje
się, że nie jest to wysoko, ale gdy porówna się te wartości z wysokością, na
której leży Zakopane i choćby Nosal, to te 1325 metrów nad poziom morza coś
jednak znaczy, zwłaszcza że jedzie się autem na tej wysokości. Te dwa szczyty
(przełęcze) należą do niezwykle urodziwej krainy, jaką są: park narodowy i góry
Monts de Ardeche. Od zachodu jedzie się przez nie licznymi zakrętami na
wysokości ponad 1100 metrów, trasa staje coraz bardziej dzika i niedostępna. W
pewnym momencie opada gwałtownie; jedzie się przez 12 kilometrów w dół
pokonując dziesiątki niebezpiecznych zakrętów. W tym czasie wysokość spada o
około 750 metrów, aby w Mayras trasa uległa wypłaszczeniu. Ten odcinek to chyba jedna z najpiękniejszych dróg we
Francji, a może i w całej Europie.
Po wyjechaniu z gór
Monts de Ardeche w krajobrazie następują pewne zmiany - w dali widać szczyty -
przedsionki Alp, ale są one oddzielone od siebie przestronnymi równinami. Alpy
zaczynają się za Rodanem, rzece najpiękniej uformowanej przez człowieka, z
elektrowniami atomowymi i wodnymi - z rozległymi uprawami winorośli na stokach
przylegających do Rodanu wzniesień.
Zanim podjechałem pod
sam zachodni brzeg Rodanu, minąłem piękny Aubenas i Privas - miasta z
atrakcjami turystycznymi, z pięknym kamiennym, starym centrum.
Jadąc wzdłuż rzeki
minąłem przedziwne La Voulte sur Rhone. Owa przedziwność dotyczy historycznej
części tego grodu nad Rodanem. Na wzgórzu stanął tam w średniowieczu zamek, zaś
zbocza wzgórza to podgrodzie. Onegdaj zrobiłem w tym miejscu kilka zdjęć. Byłem
zaskoczony, że w tych ciasnych, kamiennych klitkach „przyklejonych” do wzgórza,
oddzielonych od siebie stromymi uliczkami nie szerszymi niż dwa metry mieszkają
ludzie.
W końcu przekroczyłem
autem rzekę i podjechałem do Valence. Stąd już o rzut beretem od miejscowości
Bourg Les Valence, gdzie miałem rozładunek.
Myślałem, że w podróży
towarzyszyć mi będzie Celestynka. Ale Celestynka, która w tej chwili nie jest
rogalikiem dla dbających o linię dam, a rogalem z prawdziwego zdarzenia dla
głodnych panów, obecna była na niebie w Kraju Basków. We Francji niebo
przeważnie zasłał ktoś chmurami. Nie było Celestynki, więc poszukałem gwiazd.
Żeby było jasne - nie szukałem gwiazd w dzień, bo one nocą są, a więc skoro
jechałem nocą…?
Parę razy
zabłyszczały. A jedna najbardziej… ale to była pani Wenus, nie gwiazda.
[23.05.2018, Saint Quentin-Fallavier, Isere, we Francji]
Pięknie opisujesz te swoje podróże i chociaż od tych wysokości może zakręcić się w głowie, to cieszę się, że odbywasz je bezpiecznie. Ukłony.
OdpowiedzUsuń