Wczoraj miałem dwa
załadunki spod Paryża w Pireneje. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że miały one
miejsce w miejscowościach położonych: pierwszy - na północny zachód centrum
stolicy Francji, a drugi - na południowy wschód. Wynika z tego, że, aby dostać
się na załadunek drugi musiałem przejechać przez Paryż.
Wiadomo, że w Paryżu
bywają, i to często, korki, ale w tym przypadku zamknięto autostradę A15. Zanim
zamknięto, z czterech pasów zrobiły się dwa, a z tych dwóch - jeden. To trochę
bezsensowna robota, by nie powiedzieć głupia, bo przez 5 kilometrów auta
człapały z prędkością 3 kilometrów na godzinę, a na unieruchomionych pasach nie
dostrzegłem choćby jednego pracownika opartego na łopacie. Suma summarum
105-ciokilometrową trasę, jaka dzieliła oba załadunki przejechałem w cztery i
pół godziny.
Ale fakt, że jadę w
Pireneje, przesłonił „korkowe” niedogodności. Rzuciło mnie trasą przez Orleans,
a przed nim, po raz nie wiem już który, minąłem cukrownię w Toury. Mam świra na
punkcie cukrowni - to chyba zrozumiałe - pochodzę ze słodkiej, cukrowniczej
rodziny - i w czasie kampanii, jeśli tylko zdarza mi się przejeżdżać obok
cukrowni, zwalniam i otwieram okno auta, aby odetchnąć specyficznym zapachem
wysłodek i melasy. Kocham te zapachy i klimaty, a że onegdaj chłopaków
mieszkających w Dobrzelinie, gdzie kipiał parą słodki zakład, przezywano
„melasiarzami”, to małe piwo - rewanżowaliśmy się Żychliniakom wołając na nich
- „druciarze”, a to z tej racji, że żywicielką tego miasteczka był wielki
zakład wytwarzający silniki elektryczne i transformatory. Dalej wjechałem
w Vierzon na dziesiątkę, udając się w
stronę Chateauroux, Limoges i na Bordeaux, po czym odbiłem wyraźnie na
południe, aby dostać się do pięknego Pau położonego w niskich atlantyckich
Pirenejach.
W Pau byłem z
rozładunkiem w samym centrum miasta, a i też przejeżdżałem przez nie, jadąc do
Saragossy w Hiszpanii. Tym razem rzuciło mnie do budowanego w centrum KFC, a
wiozłem pokaźnych rozmiarów, markowy, zabudowany zlew.
Rozładunek nastąpił
przed dziewiątą rano, tak że byłem po trzech godzinach porządnego snu. Potem
ruszyłem w wysokie Pireneje, jakieś 30-40 kilometry do granicy z Hiszpanią, do
małej miejscowości Aucun, leżącej na wysokości około 850 metrów. Celem podróży
był całkiem przyzwoity hotel, którego właścicielem był z kolei równie
przyzwoity i sympatyczny Francuz, pan Fournier. Zawiozłem mu pół samochodu
materacy. Zabawne, że chciał mnie ugościć piwem albo winem - skończyło się na
wodzie z sokiem, schłodzoną kawałkami lodu.
Pireneje spodobały mi
się od pierwszej chwili, gdy je zobaczyłem, a tak w ogóle, to nie wiem dlaczego
- niby podobne do Tatr, Bieszczad i Beskidów, tylko znacznie przewyższające
nasze Karpaty obszarem; niby widok Alp zachwyca, to jednak Pireneje stawiam na
pierwszym miejscu. Po pierwsze - mnóstwo zieleni, a obecnie cudownie kwitnące
akacje i bezkres łąk ufarbowanych na żółto przez kwiaty; po drugie - ostępów
dzikich tu nie brakuje, ludzi niewiele, a drogi raczej wąskie, z krótkimi ale
bardzo stromymi podjazdami i równie ostrymi zjazdami; po trzecie - jest to
raczej biedny region Francji, biedny i trochę zaniedbany, ale jeśli wjedzie się
do większej wioski alb do miasteczka, to żyć, nie umierać - domy w kamieniu,
kafejki i restauracje, solidne bryły kościołów, potężne platany, jakiś ład i
porządek, maksymalne wykorzystanie przestrzeni; po czwarte - kiedy się jedzie
wysoko położoną drogą i spogląda w stronę najwyższych gór (te graniczą z
Hiszpanią), widzi się cztery albo pięć warstw wzgórz i łańcuchów górskich - za
najniższymi wzniesieniami jest dolina, za nią wzniesienia wyższe, znów kotlina,
i kolejne pasmo, a za nim kolejne, aż w końcu na krańcu horyzontu bieleją
ostre, spiczaste szczyty.
Pierwszy z kolei raz
przejeżdżałem przez samo centrum francuskiej Częstochowy - Loudres. Widziałem
to sanktuarium i początkowo miałem zamiar, po rozładunku, do którego miałem 12
kilometrów, zajechać i obejrzeć to miejsce, ale sobie pomyślałem, że mając już
zaplanowany na jutro ładunek w Lannemezan, będę przejeżdżał obok innych
świątyni, i w nich, podobnie jak w Loudres jest Bóg, a więc jaka to dla mnie
strata?
A jutro mam kurs do
samego centrum Paryża.
[17.05.2018,
Lannemezan, Hautes Pyrenees, we Francji]
A znasz ten dowcip?
OdpowiedzUsuńWraca handlarz z Lourdes i na granicy, zapytany przez celnika co wiezie, mówi że wodę.
Celnik wącha i krzyczy - to przecież whisky.
Na to handlarz - no widzi pan, już cud!
Piękne Pireneje, rozumiem zachwyt.
OdpowiedzUsuńMój znajomy ogłosił, że rów płynący koło jego domu ma cudownie odmładzającą wodę. Teraz nie może opędzić się od pań.
Serdeczności