- Czy coś się stało?
- Ech, sąsiedzie, szkoda gadać.
Grabowski od progu do kuchni szedł takim
krokiem, jakby wracał z wojskowej defilady, a jego nogi kontynuowały jeszcze
marsz. Trochę to wyglądało tak, jakby wkroczył nie do domu Staniszewskich, a do
własnego. Przysiadł przy kuchennym stole, zanim gospodarz mu na to zezwolił.
Zza pazuchy wyjął butelkę żytniej i postawił ją przed sobą na stole.
- Panie Grabowski, w takim tempie to
obaj popadniemy w alkoholizm - wyrzekł Staniszewski. - Przedwczoraj był pan u
mnie. Wczoraj przeorałem panu te trzy hektary. Niezadowolony pan z roboty?
- Gdzież tam bym śmiał narzekać. Robota
pięknie wykonana. A dzień mi się zaczął świetnie. Marek Sochackich przez
Badylaka dał mi znać, że traktor naprawiony i pojechali my z Wojtkiem na skup,
na państwowe, bo podobno mieli szybko płacić. No i my zajechali, a te majstry
dalejże próbkę wzięli na wilgotność ziarna - ta wypadła w normie. Jużem se
pomyślał, dobra nasza, będziem, Wojtuś, pieniążki liczyli, będzie na poplon i
nawozy, a i matce do chałupy coś kupim, a te popaprańce godają, że pszenica,
owszem, niemała, ale ziarno zanieczyszczone i nie mieści się w ich kategorii.
Trzy procenty od metra mi odjeni - rozbój w biały dzień, panie Stanisławie.
- I te trzy procenty chce pan opić
czterdziesto-pięcioma?
- Na to mi przyszło, sąsiedzie. Myślał
ja, że skoro mi latoś pszeniczka obrodziła, to się odkuję, po tym jarym żytku,
co go jakaś choroba skarliła, a tu masz - obcieni.
- Taka to nasza rolnicza dola. Raz na
wozie, raz pod wozem. Aniu, kochanie!
Staniszewski tak jak przedwczoraj,
zawołał córkę, która ostatnio zarywała noce. Spać nie może, czy jak, myślał
sobie, ale nawet gdyby spała, na jego zawołanie zeszłaby na dół, bo córka z
niej dobra. Pomyślał sobie, że w przyszły czwartek weźmie ją na targ, da
pieniądze - niech się Ania obkupi. Nie tylko do szkoły, bo to nowy rok za
pasem, ale też niech kupi coś dla siebie - sukienkę na tańce, jakieś buty, da
nawet na nowe dżinsy, choć nie ma to jak dziewczyna w sukience, a Ania mu się
udała, zgrabna, wysoka, nóg swoich niech się nie wstydzi. Ale ona lubi chodzić
w dżinsach - takie czasy.
Ania zeszła do kuchni i chociaż było już
po jedenastej nie wyglądała na senną i znużoną, wręcz przeciwnie - soczysty
uśmiech zdobił jej twarz, a oczy, błękitne jak bezchmurne niebo w słońca
zenicie, błyszczały zalotnym blaskiem.
- Zrób nam coś do przekąszenia, a dużo,
bo, jak widzisz, sąsiad nasz zafrasowany i zły, a jak zły, to pewnie głodny.
- Nie tyle głodny, co zjadłby coś
porządnego pod wódkę, oj tato, żeby to przypadkiem źle się nie skończyło. Dawno
nie byłeś tak skory do alkoholu - zauważyła córka, lecz zajrzała niemal
równocześnie i do lodówki i do szafki, gdzie chleb trzymają.
- Jakże tu z sąsiadem nie wypić, skoro
szczerze strapiony, bo go dzisiaj na skupie ubodli na trzy procent.
- No już dobrze, tylko rozmawiajcie
cicho, bo mama się będzie złościła.
- Będziem siedzieć cicho jak mysz pod
miotłą, pani Aniu - odezwał się Grabowski.
A kiedy Ania kroiła chleb i pieczyste do
chleba, dodał:
- Pani Ania, to każdego dnia piękniejszą
się wydaje, a mój Wojtuś to ściga sąsiadkę oczami.
- Jeszcze sobie oczy z tego patrzenia
popsuje, a tego bym mu nie życzyła.
Staniszewski odkorkował butelkę i polał
w kieliszki, po które sam do kredensu poszedł.
- Nie dość, Stasiu, że ładna… no, to
najlepszego… to jeszcze jak śmiało odpowiada. Udała ci się córa.
- Grabowski, toż to jeszcze dziecko,
prawda Aniu? Ty przecież jeszcze o żeniaczce nie myślisz.
- Prawda, tatuśku, jestem twoja ukochana
córeczka, najukochańsza... bo drugiej nie masz - roześmiała się, a postawiwszy
przed mężczyznami talerz z kanapkami, zagarnęła obiema dłońmi głowę ojca i
pocałowała tatusia w czoło.
- A wesoła dzisiaj, a roześmiana! -
Grabowski nie mógł się nachwalić Ani. Ech, pasowałaby mu na synową, pasowała.
Może i nawet z powodu Ani Grabowski
zatracił w rozmowie ze Staniszewskim tę pasję i skłonność do narzekania, z jaką
przyszedł, ale że w butelce pozostawało jeszcze sporo płynnego, procentowego
żyta, to rozmowa musiała trwać i trwała. Stanisław skazany był w niej na
słuchanie bardziej, aniżeli bycie równoprawnym interlokutorem, lecz wynikało to
zapewne z charakteru Grabowskiego, który mowę miał płynną i niestrudzoną,
zwłaszcza przy wódce.
Wódkę pili w małych dawkach, po
niepełnym kieliszku, pewnie dlatego, aby sprawiedliwie pogryzać ją kawałkami
pieczonej karkówki, którą dźgali widelcami, uzupełniali kwaszonym ogórkiem i
kęsami domowego chleba (u Staniszewskich od czasu do czasu piekło się własny
chleb).
A Grabowski opowiadał…
- Nie dalej jak w zeszłą niedzielę
przyjechał kuzyn z miasta z żoną i chłopakiem. No, mówię sobie, przyjechał po
żniwach, co by dać mu jajek i mąki, i zabić jaką kaczkę na czarninę, a ja się
go pytam, dlaczegoś nie wpadł, kiedy my żniwowali, co? Czasu nie miałeś? Robota
cię goniła? A… wypoczywałeś sobie akurat wtedy nad morzem. Żona was na
zakładowe wczasy zapisała. Stracić taką okazję? Dobra, mówię sobie, przecie wiem,
że wy wszystkie miastowe do roboty w polu nieprzywykli, choć twój ojczulek - do
kuzyna piję - onymi czasy zajeżdżał na wieś na żniwa, a że kawaler był niczego
sobie, to panny ze wsi aż piszczały, gdy go widziały. Najprędzej gdy cała wieś
skończyła żniwowanie, wtedy on zajeżdżał na zabawy, na tańce, ale prawo do tego
miał, bo na robocie w gospodarstwie się znał, a były to czasy, kiedy siła
mięśni się liczyła. A ty, mówię do kuzyna, przyjeżdżasz na gotowe, co? Się nie
obrażaj, bo tak właśnie jest, a teraz w rolnictwie ciężkie czasy nastały.
Dawniej były kontyngenty, kołchozy, a teraz oddawaj zboże za małe pieniądze, a
nawet jeśli za spore, to chcesz do gospodarstwa czego dokupić - nie ma. Za
chłodziarką do mleka stoisz w kolejce, za byle skrzynką, czy bańką, za
sznurkiem do snopowiązałki, nie mówiąc już o częściach do maszyn czy nawozach.
Ten mi mówi, że to wszystko dlatego tak się dzieje, że rolnictwo ruszyło z
kopyta i przez to przemysł nie nadąża z dostawami, ale to się zmieni, trza
poczekać. Każ poczekać stworzeniom, ziemi, co czeka na nawóz, roślinom, co to
jeśli w odpowiedni czas nie opryskasz, zmarnieją. Tak źle to chyba nie jest,
mówi, skoro z roku na rok, sam mówiłeś, zboża plonują ci lepiej, mleka coraz
więcej do zlewni oddajesz, chałupę żeś wyremontował, malucha w stodole
trzymasz, traktora dwuletniego żeś się dochował. A… tu go zabolało! Remontować
trzeba było, bo by się chałupsko rozwaliło, a także ze wzgląd na Wojtka, który
niedługo sobie jaką dziewuszkę do swojego mieszkania na górze przygrucha (aż
zbladł, wypowiadając te słowa); maluch to nie mercedes, a traktor, sąsiad
zaświadczy, niby nowy, a się psuje. Bo oni tam w mieście te lepsze, pewnie z
nowszych części złożone to ślą na eksport, nie dla chłopa, a ty się bracie
martw, lataj za częściami, kombinuj. Ten mi powiada, że sprzedają je za dewizy,
a z tych dewiz będzie później i na lepsze części, na nawozy i opryski. Gadaj
sobie. Już tam oni z tymi dewizami sobie poradzą wśród swoich, a mnie zwykłemu
chłopu chleb z omastą z tego wszystkiego zostanie. To on mi powiada, co bym nie
narzekał, bo ludzie w miastach, robotniki, nawet tego nie mają. Czego? - się
pytam. Pracują od siódmej do trzeciej, sklepy pod domem, do kina, do teatru
chodzą, a w telewizor codziennie się gapią, wczasy, wycieczki, teraz jeszcze
wolne soboty, a ty mówisz, że nie mają tego co ja. On zaś, że ja mam własną
chałupę i kawał ziemi, głodu nie zaznam, bo do garnka włożę to, co sam
wyhoduję, a ubiorę się z mleka, świń i zboża, ale że narobię się przy tym jak
dziki osioł, to tego nie liczy. Dobrze tylko, sąsiedzie, że chłopaka mam
zdolnego, do technikum rolniczego chodzi, a bystry w robocie, pracowity, po
mnie gospodarstwo przejmie, bo mam tylko jego, więc jak jaką dziewuchę
sprowadzi, to wszystko zostawię im obojgu. Dobrze im będzie, Stasiu.
Zerknął w stronę Ani, która kręciła się
jeszcze po kuchni, robiła kawę dla siebie, zapytała czy dla nich zrobić -
będzie jak raz pod ciasteczka.
Przekąsili pod kolejny kieliszek.
- Stasiu, córka to tak sama zrobiła? -
zapytał oblizując palce po pieczystym.
- Karkówkę zrobiła z matką, chleb moja
kobieta, ogórki sama, a ciasto też sama upiekła - odparł Staniszewski.
- Zdolną masz córkę, pracowitą. Kto wie,
czy nie podpasowałaby mojemu Wojtusiowi. Dwa lata starszy od niej, też robotny.
Gospodarstwa nasze przez drogę…
- Ja tam jej kawalera wybierać nie będę.
Jedno ci powiem, Grabowski, że pewnie w świat pójdzie, bo chociaż do pracy w
gospodarstwie przyzwyczajona, nie wiem, czy ona na wsi pisana.
- Szkoda by było… Ale to prawda, nie
każda dzisiaj chętna do pozostania na wsi. A nie zmarnuje ci się w mieście?
- Ona? Grabowski, toż ona swój rozum ma.
Rodziców szanuje, ale pójdzie swoją droga tam, gdzie ją rozum zaprowadzi.
Ania postawiła na stole kawę i talerz z
ciastem. Swoją kawę i ciasto umieściła na talerzyku.
- Tato, zjem na górze. Gdybym była
potrzebna, zawołaj, zejdę.
- Damy radę, posprzątamy po sobie -
odrzekł Staniszewski. - A ty złap chociaż parę godzin snu. Z rana chciałbym z
tobą porozmawiać, czego ci potrzeba do szkoły.
Kiedy wyszła z kuchni, Staniszewski
rzucił w stronę Grabowskiego:
- Przejęta nowym rokiem szkolnym. Spać
nie może.
Grabowski wrócił do opowieści.
- Że swoją ziemię mam, Stanisławie, to i
prawda. Ty zresztą też, więc wiesz jak ona smakuje, ale jak parcelowali
dziedzica pole, tom ile się nawalczył, aby tych piasków pod lasem nie dostać.
Czy mi się udało? Nie bardzo. Sąsiad, masz lepiej, bo twoje pole po drugiej
stronie drogi, też prawie pod sam las się ciągnie, ale ku strumieniowi, ku
olchom i wierzbom, dopiero dalej jest kawałek łączki, za którą las. Tam,
sąsiedzie, piasków nie ma, tyle że na wiosnę woda osiada i traktorem orać
trudno, więc sobie Stasiu z tego hektara zrezygnowałeś i łąkę dla krów
trzymasz, a ja? Powiadam kuzynowi, że mego ojca to podczas tej parcelacji
oszukali i wyszło na to, że przyszło mu gospodarzyć na piaskach razem z tymi dworusami,
bo państwo kazało dzielić ziemie sprawiedliwie, aby każdy gospodarz miał swój
piasek. Ale jak tu może być sprawiedliwie, skoro te dworusy to żadni gospodarze
- dawać takim ziemię to lepiej do kołchozu ją przyłączyć. A z tym kołchozem, mówię
mu, to jakie były przeboje? Jak się ojciec przeciwstawił, to ziarna na siew nie
dostawał, tylko to, co sam wyhodował i ukrył przed kontraktorami, że już o
nawozach nie wspomnę, bo nie było, choć do kołchozu, Bóg raczy wiedzieć skąd, z
roku na rok przybywało. Cierpieliśmy obaj, Stasiu, bo twoich też to spotkało. A
kiedy poluzowali, mówię kuzynowi, to nastawał czas mechanizacji, a my konie
trzymali, pamiętasz? Gdzież nam tam było porządny siewnik kupić? Za co? A jak
my maszynę do żniwowania z kółka zamawiali, to owszem, obrobili całe żyto i
pszenicę, ale zawsze po kołchozowym polu, po deszczu, nie tak było? Ten mi
powiada, że to było dawno i nieprawda, że zmieniło się na lepsze i teraz Gierek
docenił nareszcie chłopa, który, choć nie pisują o tym w gazetach, jest
wydajniejszy, bo tyra na swoim. Tłumaczę mu, że wiem o tym, bo widać na polach
nowe traktory i kombajny, poprawia się, to fakt, ale żeby tak dać równe prawo
dla chłopów i dla kołchozu - do tego daleka jeszcze droga. A tego Gierka, swoją
drogą, to oszukują tak jak nas na skupie żywca, bo ten, jak to kuzynie mówisz,
rozwój co się dokonuje, to woda młyn dla tych psubratów, co to nie mogą przez
życie iść inaczej niż poprzez cwaniactwo. Mało to dwa roki temu prosiąt im
pozdychało, przecie, że z zaniedbania, a jak z województwa sekretarz
zapowiedział się z wizytą, to po chłopach nocą pożyczali - ten zajechał,
pokazali mu jako własne, tamten pochwalił, ci prosiaczka przyrządzili po
chłopsku, w cebulce i przyprawach, w śmietankowym sosie, poczęstowali gościa
prymuchą, a na odchodne uraczyli go torbami tak wypełnionymi żarciem, że i
przez miesiąc tego nie zjadł z całą rodziną. Było tak, Stanisławie? Kuzyn na
to, że oczywiście nie popiera takiego załatwiania spraw. Zamiast tego prawi coś
o słusznym kierunku w rolnictwie. Pewnie w gazetach się tego naczytał.
Potwierdził i dodał, że nie tylko w gazetach, ale i w telewizji i w radio
nadają o tych zmianach, że niby należy teraz postawić na specjalizację. To nie
te czasy, mówi, że rolnik musi hodować i krowy i świnie, uprawiać zboże,
ziemniaki, buraki, trzymać kury i gęsi. Tak mówisz? - zadałem mu klina - a ty
nie przyjechałeś do mnie, zacofanego chłopa po to, abym sprezentował ci jajka,
mleko, kaczkę na czarninę, jakąś kurkę na niedzielny obiad, kartofelki i
warzywa z naszego ogrodu?
A gdybym był ubił akurat świnię, to
przecież byś świeżyzną nie pogardził?
Zmarkotniał, zmizerniał na twarzy, bo
prawda w oczy kole, więc ja do niego, żeby się nie gniewał, bo jeśli dam mu
wałówkę, a dam, to z serca i przez wzgląd na moją starą to zrobię, by gdyby
miało być inaczej, to w chlewie przyszłoby mi spać z prosiakami.
Odzyskał humor, ale czułem, że bliski
był ujęcia się honorem, że nie dla własnego interesu do nas przyjechał, lecz
aby rodzinę odwiedzić, bo rodzinę, jaka by ona nie była, szanować należy, a
jeśli mam takie życzenie, żeby mu co dać na drogę, to weźmie, ale nie, żeby się
upominał.
Kuzyn honorny bardzo, ale partyjny. Moja
mówi, że mnie nic do tego, czy partyjny czy nie. Syn jego chrzczony? Chrzczony.
Żona klęka przed ołtarzem? Klęka. A i on nie z tych, co to kościoła boją się
jak święconej wody. Z proboszczem porozmawia, a nawet jak się posprzeczają, to
i co? Ważne, że jeden na drugiego przy ludziach złego słowa nie powie. Dobrze
wiesz, Stasiu, że moja jest bardzo wierząca, ja może i mniej, ale przecie na
wsi to trzeba być w zgodzie z różnymi, a czasem wypić po kielichu z niektórymi,
to więcej niż wypada.
- No to po jednym, za to, żeby nam się
nie pogorszało.
Wypili i przekąsili - tym razem Ani
ciastem.
Staniszewski, który dotąd w tej niby
rozmowie do głosu nie był dopuszczany, pomyślał sobie, że z tego Grabowskiego
to dziwny jest człowiek, bo z jednej strony narzeka na cały świat za dziesięciu,
a przy tym jak osioł uparty, z drugiej - zawsze każdemu pomoże, choćby nawet
miał z nim przedtem jakiś zatarg. Dlatego gdy prosił o traktor, Staniszewski
nie wahając się przez chwilę, kazał synowi podorywkę sąsiadowi zrobić, bo jak
na nich jakaś spadnie bieda, to Grabowski pomoże, choćby się waliło i paliło -
taki był, ale wdawać się z nim w rozmowę, w politykę - to znaleźć się z miejsca
na przegranej pozycji. Tak wyklaruje, tak będzie dowodził, że racja zawsze
stanie po jego stronie. On zaś, poza tym, że raz był sołtysem, w politykę się
nie miesza, cieszy go to, że będzie komu gospodarstwo przekazać, pogodził się z
tym, że młodszy syn pójdzie w świat za własnym chlebem, a Ania, wierzył w to
głęboko, zrobi w swoim życiu to, co najsłuszniejsze.
Staniszewski martwił się jedynie tym,
że, jak mniemał, wizyta Grabowskiego ma coś wspólnego z jego córką. Czemu
bowiem swojego Wojtka tak sławił? Dlaczego tak chwalił Anię? Jedno i drugie to
jeszcze dzieci, ale za rok, dwa, kto wie, czy nie zechcą poważnie pomyśleć o
życiu. Znają się od dziecka, bawili się razem, szanują się, znają się jak dwa
łyse konie. Rozważając o nich, Staniszewski dopuszczał do siebie taką myśl, że
gdyby przyszło mu podszepnąć córce jakieś milsze niż zazwyczaj słowo o Wojtku
Grabowskim, że to chłopak dobrze wychowany, uczynny, a do tego silny i
przystojny i takiego mieć zięcia to skarb, to Ania mogłaby na dobrą sprawę
spełnić życzenie ojca i zaakceptować Wojtka jako chłopca i przyszłego męża,
wszak darzą się sympatią, ale nigdy nie ośmieliłby się jej tego powiedzieć. To
już nie te czasy, gdy rodzice decydowali o przyszłości dzieci. Owszem,
podpowiedzieć to czy owo może, ale żeby tak prosto z mostu przywalić w najczulsze
córki miejsce, co to, to nie.
Grabowski, po którym było widać, że
marzy mu się wspólna przyszłość jego syna i córki gospodarza z drugiej strony
drogi, też chyba miał skrupuły, bo mówiąc wiele o tej sprawie, niczego
konkretnego nie powiedział.
Wypili po jeszcze jednym kieliszku, a
Grabowski, czego Staniszewski się nie spodziewał, powiedział nagle, że z tą
wódką to przyszedł właściwie na polecenie swojej starej. Weź flaszkę,
powiedziała i idź podziękuj sąsiadowi, bo tak pięknie zrobił nasze pole, że chyba
nigdy takie po zbożach nie było. Ten zaś rzekł, że powinien był raczej opić te
pracę ze starszym synem Staniszewskiego, bo to on zrobił podorywkę, na co jego
żona, że na młodego Staniszewskiego to przyjdzie czas na opijanie.
- Tak więc, Stasiu, choć to trudne do
uwierzenia, ale to moja stara przywiodła mnie do wypicia z tobą.
Staniszewski roześmiał się.
- Dobrą masz, chłopie, żonę.
- A jaka z niej katoliczka! I żeby tak
bez ogródek zachęcała do wypicia? Czy można w to uwierzyć?
- Widocznie trzeba, skoro taka jest
prawda - skwitował Staniszewski. - Moja wstrzemięźliwa, na alkohol cięta, ale z
umiarem, sama dla towarzystwa wypije.
- A to dlatego, Stasiu, że my obaj to
żadne tam alkoholiki, a jeśli się zdarzy wypić, to po robocie, w ciszy i
spokoju, po czym grzecznie pójdziem spać, aby rankiem znów zaprząc się w kierat
roboty, ale, ci powiem, nie ma chyba szczęśliwszych od nas ludzi - ukochali my
naszą ziemie i pracę. Ile to razy przejdę się miedzą, spoglądam na pole i z
tego patrzenia to aż się do siebie śmieję, że tak i nas pięknie… no to jeszcze
po jednym, żeby się ciepła nie zrobiła… a do tego, jak się ma tak dobrego
sąsiada jak ty, Stasiu, to żyć, nie umierać, to ci powiem.
Zapewne to wypita żytniówka uspokoiła
zadziorność Grabowskiego, zmiękczyła jego narzekania; rozkleił się jeden z
najpierwszych rolników na ich wsi.
Wtem usłyszeli donośne pukanie do drzwi.
- Wejść, otwarte! - zagrzmiał silny głos
Staniszewskiego.
W kuchennych drzwiach pojawił się
starzec, z wyglądu osiemdziesięcioletni, choć z metryki młodszy.
- Kulas? A z czym to przychodzisz o tej
porze? - zapytał Grabowski.
Kulas pracował u niego w gospodarstwie,
głównie przy krowach, ale miał w nim wyrękę także w innych gospodarczych
pracach.
- Panie Grabowski, nam się wydaje, że
Wścielkica będzie się cielić.
- Toż to chyba nie jej pora - zadziwił
się Grabowski.
- A ja panu mówię, że się cielić będzie.
- Gdzie Wojtek?
- Wojtek już pojechał po weterynarza.
Pamięta pan, jakie miała poprzednim razem kłopoty. Mnie kazał Wojtek zaraz biec
po pana, żona zaciążonej pilnuje, ale gdyby miało coś się stać, zanim Wojtek
ściągnie weterynarza, kobieta sama nie da rady.
Grabowski tak jak siedział spokojnie,
przyjaźnie zamyślony, tak po powzięciu od Kulasa wiadomości, powstał od stołu
energicznie; nie widać po nim było, że spożył był parę kieliszków żytniówki.
- Stasiu, na mnie pora - rzucił w stronę
Staniszewskiego, a ten także powstał od stołu i powiedział:
- A pójdę z tobą. Może do czego się
przydam.
[13.05.2018, Moulins-les-Metz, Moselle,
Lotaryngia we Francji i 19/20.05.2018, Nanterre, Hauts-de-Seine, we Francji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz