ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 października 2014

Biesiada (fragment)

Taki oto smutny motyw powraca bezustannie. Zabawa z krwi i kości. Świętowanie rocznicy, kolejnej narodowej tragedii, bieżącego zwycięstwa.
Poniżej bankietowa sala. Stoliki złączone w jeden długi stół, wyprasowane obrusy, prześcieradła pachnące krochmalem. Wódka w butelkach, galaretka, śledzie, wędlina, owoce, ciasta chrzan i przyprawy, ocet, śmietanka do kawy, cukierki i porcje kurcząt.
Najpierw przemówienia, toasty; wszystko w hierarchicznym porządku, podług ważności, zamożności i aktualnych możliwości.
Drzwi od podłużnej, bankietowej sali otwarte na hol. Naprzeciwko tych dwuramiennych - bufet, typowy, na starą modę, bez ekskluzywnego podświetlenia stojących na półkach trunków. Wysokie krzesła do posiedzenia przy bufecie z tej strony; z tamtej barmanka, choć powinno być przede wszystkim, kobieta.
- A pan nie świętuje? - mówi do mnie - pan przejazdem?
Pokój numer siedem na pierwszym piętrze, zaraz przy klatce schodowej, malutki, głośny, bo podłoga na korytarzu skrzypi w tym miejscu.
- Doliczyłem się trzydziestu par - mówię.
- Dziwiłam się właśnie, dlaczego pan tak zerka do środka. Teraz wiem. Akurat wnoszą gorące. Już po przemówieniach, pierwszych toastach. Wnoszą z drugiej strony bankietowej sali, od kuchni.
- U nas nie brak powodów do zabawy - powiadam - napije się pani ze mną?
Napije się, choć mówi, że jest w pracy, ale się napije, bo alkohol działa na nią odwrotnie, nie przymusza do snu, przeciwnie, pobudza.
- Dlaczego miałabym się nie napić z panem - mówi - dla nich jest to obojętne. jak sobie popiją i tak nie zauważą, że jestem po kieliszku.
Wlewa sobie wiśniówki; dla mnie śliwowicy. Siedemdziesiąt procent ma ta śliwowica, bo z prywatnych zasobów pochodzi. Sączymy. Oczy odbijają się w oczach. Jeszcze nie ma w nich bladej mgiełki zmęczenia.
- Chciałbym takiemu jednemu spojrzeć w oczy. Wie pani, tak popatrzeć ostro, uwieść tym wzrokiem, przypilić, zaczarować, upokorzyć i zapytać:   " Jak się bawisz, chamie? Spłynęło po tobie?"
- Coś pan w tych swoich oczach ma tragicznego - mówi do mnie - bałabym się w nie zapatrzyć tak do końca.
Kolejny łyk. O, nie! Nie potrzebuję popitki. Nalewa mi. To będzie już setka. 
- Akurat pani nie musi się bać moich oczu. Mój podły wzrok mam dla innych.
- Tamten zalazł panu za skórę, co?
- Oby tylko on jeden.
- I woli pan pić przy barze z kobietą, o której nieciekawie mówią na mieście.
- To pani?
- Przygotowuje pana na najgorsze, na wypadek gdyby chciał mnie pan zaprosić do swojego pokoju.
- Może się pani już czuć zaproszona, przy czym jest mi kompletnie obojętne, co mówią w tym mieście o niektórych kobietach. Szczególnie oni - wskazuję ruchem głowy na biesiadujących.
- Mnie tez zbrzydły te bale, bankiety, charytatywne rauty, popisy z tańcami...
Pije, sączy szybciej ode mnie, nalewa sobie i pociągamy razem.
- Śmietanka towarzyska, cholera jasna szuka byle okazji, aby zaszaleć a dzięki koszyczkowym datkom móc znaleźć się na okładkach gazet, aby mówiono o nich, że tacy są łaskawi, tacy szlachetni, hojni. A potem od poniedziałku wracają do swoich biur, urzędów i kantorów przepici; wlewają w siebie litry kawy; nie przystępuj do nich, bo jeszcze myślami są przy bankiecie, a tu jacyś interesanci domagają się uwierzytelnienia swojej obecności, domagają się wypełnienia zobowiązań, podpisywania umów. Dopiero wtorek jest pierwszym dniem pracy w tygodniu a czwartek ostatnim, bo przeznaczony jest na poszukiwanie powodów do organizacji kolejnego rautu lub przynajmniej odkładanych, zakrapianych alkoholem odwiedzin. A kiedy nie uda się wymyślić powodów do kolejnej zabawy, przychodzą w soboty jak te zbite, wygłodniałe psy, siadają tam gdzie pan, chlają czystą i już dobrze podchmieleni proszą o klucz do najmniejszego pokoju numer siedem i czekają do dwudziestej trzeciej, aż zamknę knajpę; i zamykam, ale oni są w takim stanie, że nie tylko nie trafią kluczem do zamka, ale i do drzwi pokoju numer siedem nie trafią i wtedy dzwonię po Wojtusia, który odwozi mnie czasami taksówką do domu i proszę, aby zabrał gościa i dostarczył go całego do domu, po cichutku, lecz musi uważać, aby zmieciony procentami koleś nie wpakował się do pokoju swojej żony, która korzystając z nieobecności ślubnego, zabawia się z pierwszym lepszym białym kołnierzykiem z urzędu, najczęściej młodym, wysportowanym i przyszłościowym. Myślę zresztą, że ten młody zostaje jeszcze godzinkę czy dwie na drugi boczek. Mają trochę przerwy na papierosa, bo żonka musi mężusia rozebrać i zaprowadzić do toalety, niech się porządnie wysika, aby, broń boże, nie wstawał nad ranem. Wtedy jest już po papierosie, no może po dwu i można się bawić, tym razem w poprzek łóżka, albo wręcz na dywanie, a potem pa, skarbie, do za tydzień, albo może w międzyczasie kiedyś, bo jesteś świetnym, ty też; i idzie sobie, jutro niedziela, więc przespać się może dłużej; a mężuś... raniutko kawa i sen, potem rosołek a po południu spacer z żoną, spotykają parę z pracy, żonki terkocą o swoim, mężowie na piwko i w jakiejś podlejszej knajpie ten, którego spotkał mąż-rogacz dowiaduje się, że barmanka z hoteliku Luna jest świetna w łóżku, nie to co żona i może jej coś szepnąć, żeby mógł sprawdzić, i wtedy wychodzę na puszczalską, bo tamten oczywiście sprawdza i nawet z łapami do mnie przy barze, bo na niego tak działa wóda, że chojraczy, a ja już wtedy za telefon do Wojtusia; ten obija mu ryj i wykopuje na świeże powietrze (...)

1 komentarz: