ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 października 2014

Doradca Petru

Powracając już, natrafiwszy na rodzime radio, wielce mądrą jedynkę, podobno o euro prawić będą. Trzech wieszczów po tamtej stronie do mikrofonów się przysiadło i prawią. Mnie do litościwego przyśmiechu przypadł najbardziej głos niejakiego pana Petru, uczonego w ekonomii, przewodniczącego ekonomicznego towarzystwa, byłego doradcy jednego z banków, obecnie złapanego na przewodniczącego rady nadzorczej jednej z prężnych firm autobusowych. 
Gość ten mądry a urodziwy zwolennikiem wymiany grosza na eurocenta jest, tudzież złotego na euro. Tłumaczy, że dla gospodarki polskiej będzie to zbawienny ruch, bo aktualnie każdy przedsiębiorca musi koniecznie posiadać kalkulator z opcją przeliczającą kursy walut, a kiedy euro stanie się w Polsce ciałem, starczy kalkulatorek z czterema działaniami plus procenta od zysków dla przewodniczącego rady nadzorczej.
Ktoś tam z innego mikrofonu nieopatrznie wspomniał, że Słowakom po wymianie jakoś podrożało a płace nie drgnęły wprzód albo do góry. Onże mózg naukowy odrzekł, żeby się nie bać i społeczeństwa nie straszyć, bo nie podrożeje, a nawet jeśli tu podrożeje, to tam potanieje (pewnie w tym drugim to miał na myśli lokomotywy na parę). Zaraz też dodał, że jeśli po wyniesieniu na tron euro jakiś robol czy inny rodzimy pracownik spostrzeże, że do pierwszego mu nie starczy, to niechaj dwie godziny więcej tyra albo niech przerobi w tym samym czasie o 20 procent więcej "elementów składających się na robotę", czyli z grubsza biorąc uczone słowa maestra od ekonomii, niech nagwintuje o dwadzieścia procent więcej nakrętek, podnosząc tym samym swoją wydajność. Takie dictum zawsze kojarzy mi się z paniami przy kasie w Biedronce lub tak zwanym Lidlu. Panie te chcąc podążyć za dobrodziejstwem wprowadzenia euro, niech kasują klientów albo dwie godziny po zamknięciu marketu, albo też niech obsługują w ich roboczym czasie o dwadzieścia procent więcej klientów, przyspieszając o takiż procent wczytywanie kreskowanych kodów. 
Kolejny wywód pana Petru, zawołanego ekonomisty, telewizyjnego eksperta, prezesa i doradcy tyczył się jego ubolewania nad tym, że tak mało rodzimego kapitału potrafi nadążyć za zachodnioeuropejskim, co należy przy okazji wymiany waluty koniecznie ukrócić. Zapomniał wół, że jako cielę, onże doradcą był (cóż to za przaśny fach - doradztwo!) samego guru Balcerowicza, profesora nad profesory, który spełniał swoje marzenia o sprzedaży wszystkiego co polskie, bez oglądania się na to, czy ta czy inna firma mogłaby w przyszłości stanowić zawiązek polskiego kapitału czy nie.
Rzec by się chciało: mężu uczony, najpierw sprzedajesz, co się da a później narzekasz, że polskiego nie stało?
Ale nie o tym miał być niniejszy zapisek, lecz o tym (jakby tu słowa przymusić do logicznej spójności?)... spróbuję... jak to się dzieje, że wywody doradców Petru'owej maści tak kosmicznie odbiegają od poglądów przeciętnego Kowalskiego, których spotykam na swej wygnańczej drodze? Czy my, prostaczki, pracujący na tak zwany chleb i kieliszek wątrobianki musimy zawsze myśleć pod prąd filozofii światowej sławy doradców made in Poland? 
Panie Petru, jak boga kocham, tam we Francji, ludziska pracują mniej od nas, za inną kasę i w warunkach obyczajowych w rodzimym kraju niespotykanych. Mamyż jeszcze więcej rabotać? 
Panie Petru, jeśli piszący te podprądowe słowa, zaczyna transportową robotę o ósmej a kończy ją najmniej o północy, ma wygaszać silnik pożocika o drugiej nad ranem, aby finansowo dogonić maruderów z zachodu?
A mnie się, panie Petru, wydaje, że przez takie jak pana doradztwa, mamy to, co mamy. Zleź pan z powały na klepisko i wyrżnij się parę razy w ten łeb uczony, po czym doradź sobie, jak się wykurować z tego bólu spłaszczonej od uderzenia czaszki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz