CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 października 2014

Życzliwość

Spieszę się. Tak spieszę się. To widać. Piszę nieporządnie. Niechlujnie szastam słowem, jakbym swych myśli nie szanował. A poeta Słowacki mówił był, że ważne jest to przełożenie myśli co z głowy na papier gładki.
Jak tu się nie spieszyć, kiedy kolejny roczek minął, a tych co przede mną - coraz mniej. W niesprzyjających okolicznościach przyrody może dwa, a może pięć zostało. Wszystko się może zdarzyć, więc niechaj diabli wezmą te ceregiele z formą związane. Trzeba się spieszyć.
A kiedy wracam do kraju (który, o czym pisałem nie tak dawno, tak do końca moim krajem już nie jest; delikatnie mówiąc staje się nie moim krajem), albo też kiedy sobie odpoczywam w weekendy, dopadają mnie wyrzuty sumienia, że leniuchuję.
Inny z kolei rodzaj uczucia występuje wtedy, gdy pojawiam się po raz wtóry czy trzeci w miejscach, w których już byłem. Poznaję byle jaki parking, na którym odpoczywałem, albo też zwraca moją uwagę jakiś detal: krzyż przydrożny, budynek w 90% pokryty dziką winoroślą, czy wreszcie (fakt autentyczny!!!) spotykam rankiem cztery kobiety dyskutujące zażarcie i te same cztery kobiety widziałem wieczorem dnia poprzedniego w tym samym miejscu. Przecież to niemożliwe, aby przegadały całą noc.
Zwracam uwagę na pewne gesty ze strony tych, których spotykam na swojej drodze ( a spotykam głównie Francuzów).
Gdzieś pośród bezkresnych pól Pikardii, w przydrożnej restauracyjce piję kawę, a właściciel dorzuca mi gratis zapalniczkę, którą mam już ponad dwa miesiące i, co niezwykłe u mnie, jeszcze jej nie zgubiłem.
Pireneje. Wysoko, po monotonnym a ciężkim podjeździe wąskimi jak chodnik "ścieżkami" właściciel firmy wręcza mi zgrzewkę świetnej, jak się później okazało, lemoniady.
Firma w Alpach pod Albertville. Pracownik magazynu podczas załadunku widząc moją pustą pięciolitrową butlę po wodzie, bez pytania bierze ją, napełnia i przynosi do samochodu.
Niezwykle sympatyczna "pocztówka" (pracownica poczty) lituje się nade mną i moją "świrniętą dżipieską", sprowadza mnie pocztową renówką ze złej drogi (jadę za nią) na główną trasę, gdzie w końcu dżipieska łapie właściwy trop.
Ktoś inny częstuje mnie kawą, kseruje bezpłatnie dokumenty, nie mówiąc już o tych licznych, którzy służą pomocą w odnalezieniu celu podróży. Już nie wspomnę o firmie, której szefostwo w związku z jakąś okolicznościową uroczystością zaprosiło mnie na drinka i z bólem serca nie skorzystałem z tego zaproszenia.
To się nazywa życzliwość. Jakoś tak się pięknie zdarzyło, że na swojej drodze nie napotkałem na nieżyczliwych Francuzów obojga płci.
Owszem, Francuzi są inni niż my, mniej wylewni, stonowani w uczuciach, z pewnym dystansem, bardziej uporządkowani i działający według schematu, który może drażnić, lecz nie są nieżyczliwi i nie są pozbawieni poczucia humoru.
Czasami próbuje ten humor podtrzymać lub wręcz pobudzić go, oczekując reakcji.
W dwóch firmach spostrzegam świetnej jakości zdjęcia personelu kierowniczego przyszpilowane do okazałej tablicy, na poczesnym miejscu w biurze.
W pierwszej z nich pytam, czy owe "główki" to efekt dociekań policji, i dalej sugeruję, czy aby nie zaopatrzyć tablice z "główkami" napisem "WANTED". 
W drugiej z firm, już po załatwieniu papierkowych konieczności, przypatruję się zdjęciom przez dłuższą chwilę, aby tuż przed pożegnaniem powiedzieć na głos z pewną dozą niewymuszonej przykrości:
- Niestety, te zdjęcia zrobione przez policję niewiele mi mówią. Nie widziałem tych kolesi. Ale zwrócę na nich uwagę i jeśli ich spotkam, przekażę informację.
Zdarzyło mi się również posiać ziarna sarkazmu, kiedy to w firmie, w której nad treścią (załadunek) dominowała forma (papierkowa biurokracja), ośmieliłem się pożegnać obsługującą mnie pracownicę biurową życzliwym: "Au revoir Mademoiselle Bureaucratie!"
Kiedy indziej, gdy załatwiono mnie pierwszorzędnie, szybko, pomimo pory obiadowej, dałem do zrozumienia młodej pani, że odtąd Francja będzie mi się kojarzyć z tak profesjonalnie obsługującą kierowców (proszę bez niecnych skojarzeń!) piękną dziewczyną.
No, ma się tę potrzebę odwzajemnienia pozytywnych uczuć i z tego też powodu przestałem kląć podczas jazdy na niemrawych lub szpetnych w jeździe użytkowników dróg. Staram się jeździć spolegliwie. Przepuszczam spieszących się, wpuszczam przed siebie tych, którzy powoli zapuszczali już korzenie, stojąc przy wjeździe na drogę główną z podporządkowanej. Nadprzepisowo zwalniam, ilekroć jakaś białogłowa, tudzież czarnulka, ale też płci brzydkiej egzemplarze nerwowo przytupują, nie mogąc dostać się na zebrę, słowem, za dobro, dobrem odpowiadam. 
Przynajmniej się staram, a staram się szczerze, choć pośpiech mnie gna, dogania, wyprzedza, a sen czasami za łeb chwyta, jak teraz, niepostrzeżenie, bezsensownie, bo chciałoby się napisać jeszcze o tym i o tamtym, i jeszcze o owym, bo czasu tak paskudnie mało przede mną, bo tą większą jego część już przeżyłem, i mam z górki, w dół, taki szus jak z Pirenejów nad samo Morze Śródziemne.

1 komentarz:

  1. Nie wiedziałam, że już jesteś, bo zajrzałabym wcześniej.
    Przeczytałam ten tekst, ale wrócę jeszcze do poprzednich.
    Cieszę się że mogę Cię znowu czytać:-)

    OdpowiedzUsuń