ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 marca 2015

OGROMNA ODROBINA POLSKI W SERCU FRANCJI


Dojeżdża kawowy peżocik Partner. W otwartym oknie głowa starszego mężczyzny z siwą, rzadka bródka, w kapeluszu.
- Parlez-vous français? …. Italiano?
- English, only English – odpowiadam.
- Ja tak zawsze pytam, kiedy zobaczę tu Polaka – sympatyczna twarz mężczyzny tonie w uśmiechu.
Rozmawiamy przez otwarte boczne szyby obu aut.
- To pan Polak? – pytam.
- Tak, pochodzę spod Wieliczki, ale urodziłem się we Francji, przed wojną. Rodzina tutaj przyjechała. A pan skąd?
- Z samego centrum kraju, spod Kutna – odpowiadam.
Stoimy na wielkim parkingu w centrum wioski.
Rozpytuję o podłużny budynek, przed którym się znajdujemy.
- A była tu rudera, ale pięknie odnowili. Wiecie tu była ogromna odlewnia, w której pracowało 1400 osób. Teraz i dwieście nie pracuje. jakiś Włoch wykupił, ale marnie mu idzie.
Teraz ja w ogromnym skrócie o tym, co robię, o przeszłości, o rodzinie.
- I tak dobrze, że dziecko masz duże. Spotykałem takich, którzy mieli trzy i pięcioletnie. One ojca prawie nie znają. To źle. Narzeka na Unię, na bezrobocie, lecz po usłyszeniu ile z takiego miesięcznego kursu dostaję, dodaje, że dużo więcej zarobiłbym jako kierowca zatrudniając się tutaj u Francuza – Ja zrobiłem maturę w polskiej szkole w Paryżu, którą Francuzi honorują, bo ojciec chciał wrócić do Polski – opowiada (to reakcja na moje zaskoczenie, że tak dobrze mówi po polsku). Ciężkie były te trzy lata na pensji dla chłopaka z prowincji, na jakiej się wychowywałem, ale opłaciło się. Pracowałem między innymi szesnaście lat w fabryce produkującej jogurt i dwadzieścia w firmie kosmetycznej.
Opowiada też o tym, że tu, w Lunery mają polski chór, do którego należą Polacy oraz żony lub mężowie Polaków i Polek. Dwa lata temu byli z występem w Koszalinie. Żałuje, ze mało zwiedził, bo występowali wiele. Śpiewają tradycyjne polskie pieśni. Mają ich 98 w repertuarze,  ale to chór staruszków – średnia wieku to 72 lata. Był trzy razy w Polsce; dwa w latach sześćdziesiątych. Przypomina sobie biedę w rodzinnych stronach jego przodków. Po roku 1989 też był w Polsce. Poprawiło się, ale przytacza dobrze znane powiedzenie: „za komuny były pieniądze, nie było towarów; teraz odwrotnie. Nazywa się Świderski.
- Tak jak ten siatkarz. To mój syn – żartuje.
Wybiera się na cmentarz na grób rodzinny.
- Masz trochę czasu? – pyta – zawiózłbym cię na nasz cmentarz – proponuje.
- Do jutra rana mam czas – odpowiadam.
Wsiadam do jego auta. Nie więcej niż kilometr, na skraj wioski, gdzie przy rozwidleniu dróg, na delikatnie opadającym ku południu stoku znajduje się cmentarz. Wchodzimy. Mężczyzna podchodzi do hydrantu i nabiera wody do „przenośnej” butelki po płynie do płukania tkanin. Przechodzimy do jego grobu, mijając nagrobki, na których aż roi się od polskich nazwisk. Nie przesadzę jeśli powiem, że połowa cmentarza ma polskie korzenie. Robię zdjęcia. Dokumentuję.
- Czy ci wszyscy Polacy znaleźli się tutaj „za pracą”? – pytam.
- W 1929 roku mieszkał tutaj Polak, który świetnie mówił po francusku. On ściągał ludzi z Polski do pracy w odlewni. Dawali wtedy mieszkania. Praca była ciężka ale popłatna. Dostawało się pieniądze od sztuki wykonywanych części, więc Polacy chcąc zarobić szli do fabryki o szóstej zamiast na ósmą. Potem Francuzi o świcie tłukli butelki i rozsypywali szkło przed zakładem, aby robotni Polacy nie przychodzili tak wcześnie. Gdybyś widział fotografie rodaków robione w tamtych czasach! Wyglądali na nich jak jaśnie państwo. Stać ich było na wiele.
Obchodzimy wszystkie groby na niewielkim cmentarzu. Mamy czas. Pogoda cudowna – temperatura dochodzi do dwudziestu pięciu kresek. Zdumiewa mnie tak wiele tak wiele polskich nazwisk wyrytych na płytach nagrobnych.
Wracamy na parking. Żegnając się dziękuję temu 78-letniemu mężczyźnie za tak ogromną odrobinę Polski w samym sercu Francji.
- A jak będziesz przejeżdżał przez polska granicę, pozdrów ode mnie Polskę – mówi na pożegnanie.
… I w tym miejscu początkowo postawiłem kropkę, kończąc zaskakujące i tak miłe dla mnie spotkanie, które próbowałem ująć rzetelnym słowem.
Tuż przed 19 kawowy peżocik ponownie przystaje obok mojego. Mężczyzna zjawia się po raz wtóry, aby obdarować mnie bananami i pomarańczami oraz rybkami w puszce. Jest mi trochę głupio, ale przyjmuję ten dar, wręczając panu Świderskiemu płytkę z piosenkami biesiadnymi, jaką zabrałem z sobą w drogę. Rozmowa schodzi teraz na temat „ polskiego chóru osób starszych”.
- Jutro o szesnastej mamy próbę, ale ciebie chyba już nie będzie.
- Zdarza się tak, że w poniedziałki nie mam zlecenia na kurs. Wszystko możliwe. Czekam na sms i dopiero wtedy w drogę – odpowiadam.
- W takim razie przyjadę po ciebie i jeśli będziesz, zabiorę cię z sobą, a instruktorce powiem, żeby cię zapisała do naszego chóru – uśmiecha się – ja zaraz jadę do domu pośpiewać. Przygotuję gardło.
- Rozumiem. A do Polski na występy kiedy?
- Widzisz… jesteśmy już starzy. Nie ten zapał, a ponadto z każdym rokiem nas mniej. W ubiegłym dwóch z nas odeszło. Wiesz jakie to uczucie, kiedy stoisz w chórze obok wolnego miejsca, które zajmował ten, którego już nie ma z nami?
Widzę nieumiejętnie tłumione wzruszenie na twarzy mężczyzny.
- Rozumiem. A wydaliście płytę? – pytam, aby zboczyć z tego trudnego dla niego tematu.
- Robiliśmy, ale nieprofesjonalnie. Potem dowiedzieliśmy się, że trzeba nagrywać oddzielnie basy, tenory, soprany i alty i potem to połączyć.
- Amatorzy dzisiaj zaczynają od nagrywania na YouTube, a i na facebooku trzeba spróbować. Warto to utrwalić – sugeruję.
Nie dopowiedziałem tego, że są już w takim wieku, że najwyższa pora na archiwizację ich pracy.
I jeszcze raz pożegnanie (z małym znakiem zapytania, bo pojawiła się fraza: „do jutra”).
To była najpiękniejsza niedziela od bardzo,. bardzo wielu miesięcy. W dodatku przypadła na dzień 8 marca.
A nazajutrz… kolejny kurs… i nie zdążyłem się zapisać do chóru.
Pan Świderski z Lunery


2 komentarze:

  1. Wspaniałe są takie spotkania. Potem zaraz, natychmiast zapisuje się je, aby nie umknęły na zawsze...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, Stokrotko, są to niezwykłe przeżycia i, najczęściej, nieoczekiwane. W ogóle świadomość, że gdzieś w małej francuskiej mieścinie napotykasz cmentarz, na którym połowa pochowanych ma polskie imiona i nazwiska, to prawdziwa niespodzianka. Zapisuję i fotografuję. W kawiarence głównie tekst umieszczam, na facebooku - zdjęcia, choć mam spore zaległości

      Usuń