ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

15 listopada 2016

MALARZ (1)

Nacisnął cięgna obu hamulców. Koła lekko zabuksowały i poczuł za sobą coś jakby smagnięcie batem - wózek przystanął posłusznie. Zszedł z roweru i oparł go o sztachety ogrodzenia. Słońce jak lampion wisiało nad gontowym dachem siedliska. Świeciło jaskrawym złotem. Pchnął furtkę - rozwarła się do połowy, zapraszając do wejścia na podwórko; niewielkie, oprószone majowym kwieciem i zielenią. Przebiegł w stronę frontowego wejścia do domu po posypanej żółtym żwirem ścieżce. Zastukał do drzwi.
- Gospodyni w domu? - zawołał - Jest tu kto? - zapytał głośno.
Po chwili spojrzał jak klamka bezszelestnie opada i otwierają się przed nim drzwi. W przyprożu stała staruszka w waciakowym kubraczku, na tle którego bielił się trójkąt białego fartucha.
- A jestem, jestem - usłyszał ciepły, matowy głos. - A ciebie, synku, co do mnie sprowadza?
Pochylił się, aby przygarnąć do ust tę jej dłoń, która jeszcze spoczywała na klamce. Protestowała. Bezskutecznie.
- Piękny dzień, babciu. Nie wyjdziesz? Nie zaczerpniesz słońca?
- A wyjdę, wyjdę. Do południa zawsze wychodzę. Jeszcze nie pora.
- A ja, babciu przyjechałem świat ci pomalować.
Nie zrozumiała. Postąpiła krok naprzód, próg przestąpiwszy.
- Jakże tak, przyjechałeś, synku?
- Rowerem, babuniu, a rower ciągnął wózek, widzisz tam, za płotem? - wyjaśnił.
Spojrzała w tamtą stronę, poruszyła brwiami, a jej oczy broniły się przez czas jakiś przed słońcem.
- I co chciałeś pomalować, mówisz?
- Świat ci pomaluję, babciu. I tobie portret sprawię. Zaczekaj.
Zbiegł z przedproża, kierując się do płotu. Porwał z wózka drewnianą skleję i obszerną, skórzaną torbę.
- A dyć powoli biegnij, kto zaś cię tak goni? - słyszał za sobą, a kiedy powrócił, babinka zapytała: - A cóż to takiego?
- Sztaluga, babciu i farby, którymi portret ci uczynię.
Dziwiła się, dziwiła, wciąż nie rozumiała.
- To zachodźże do kuchni. Na cóż nam w progu wystawać. Pewnieś głodny syneczku, zmęczony?
Przecisnął się za nią przez wąską sień, a stamtąd do kuchennej komory. Popatrzył: stół, krzesła, kredens, kuchnia kaflowa, okienko niewielkie z firanką złożoną jak chusta pod brodą, a na parapecie kwiaty.
- Jajecznicę ci zrobię. Popijesz kawą z mlekiem? Zbożowa, dobra.
- Nie pogardzę, babuniu. Trochę jestem strudzony, ale to nic. Jak tylko do farb się dostanę, to zawsze nabieram ochoty do życia.
Zajęła się przyrządzaniem jajecznicy. Jeden węgielek na ruszt i buchnęło ciepłym żarem. Dobry węgiel. Dobry.
Rozciągnął swoje ciało na krześle, nogi wyprostował, a po chwili:
- Babciu, to ja ci pomogę - i już, już wstawał od stołu, a babinka groźnie i stanowczo:
- A dyć sobie sama poradzę. Widziałby kto, żebym jeszcze gościowi kazała się koło garnków kręcić.
Ustąpił. Odpoczywał, ale znudził go bezruch, więc sztalugę ustawił; już z przymocowanym płótnem była.
Postawiła przed nim miseczkę z jajecznicą i kawę. Zapachniało. Jak zapachniało.
- Ta jedz, na zdrowie. Ja ziółka sobie naparzyłam. Wypiję.
Jeszcze tylko wielki bochen chleba zarysowała krzyżem. Odkroiła przylepkę i jedną grubą pajdę. I ten chleb też zapachniał.
Jadł, jadł z zapałem, a przypatrywał się starowince; włosom jej siwym i twarzy pofałdowanej niby na rzece przymarznięte fale, tej skórze poszarzałej jak popiół z ogniska, pod elipsą oczu na w pół bladej, delikatnej, lecz wysuszonej. Na dłonie jej spoglądał, ciepłe i białe, suche i kościste, a widział też jej pierś dociśniętą wiekiem, a babuni ramiona, gdyby nie zarzuciła na nie kufajki drobne i wiotkie były, jakby pod uściskiem czyichś ramion nie potrafiły powrócić do dawnego kształtu.
Kończył jeść i dopijał kawę.
- A skąd ty się wziąłeś syneczku, że ciebie tak na wieś do mnie zagnało?
- Jestem studentem - oświadczył - uczę się portrety robić, krajobrazy… świat maluję.
- I mówisz, syneczku, że świat mi pomalujesz?
- Nie inaczej. I ciebie babuniu, tak jak tutaj siedzisz, pod oknem, gdy łyżeczką do ust ziołowej herbatki nabierasz, tym uśmiechniętym słoneczku, ciebie namaluję.
- A dajże spokój, starusze, na którą przyjaznym okiem jedynie śmierć spoziera? Mnie chcesz odmalować? Czemuż to?
- Jak cię namaluję, sama sobie na to pytanie odpowiesz, babciu.
(cdn…)

[06.11.2016, Villanueva La Serena, w Hiszpanii]

2 komentarze: