ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 grudnia 2017

GAWĘDA WIGILIJNA (OBRAZKI RODZINNE) -3-

3.
Kiedy podjechał pod dom, zdążyła zejść na dół i czekała na niego przed wejściem na klatce schodowej. Jakimś sposobem obliczyła, że dojazd taksówki na miejsce potrwa akurat tyle czasu, ile potrzeba, aby zdołała się przygotować do wyjazdu i oczekiwać na niego nie więcej niż trzy minuty. Zadzwoniła nie na ogólny numer taxi, ale bezpośrednio do niego na komórkę. Przywiązała się do tego taksówkarza. Zdarzało się, że dzwoniąc na taxi, domagała się, aby podjechał po nią właśnie ten pan przed trzydziestką, który podwoził ją często w różne miejsca, a to na cmentarz, a to na zakupy lub do teatru albo do znajomej mieszkającej w innej dzielnicy. Kiedy był akurat zajęty, odczekiwała aż skończy kurs i zjawi się pod jej blokiem po pewnym czasie; zawsze bowiem dzwoniła z wyprzedzeniem, aby mieć pewność, że pan Włodek będzie wolny. Tym razem powiadomiła go wstukując bezpośrednio jego osobisty numer.
Wysiadł z auta i spokojnym krokiem podążył w stronę wejścia do bloku. Otworzyła mu drzwi.
- Dzień dobry, pani Domańska - powitał ją z uśmiechem na twarzy. - Gdzie tym razem jedziemy?
- Kochanieńki, na dworzec. Tyle, że byłbyś łaskaw wytaszczyć z mojego mieszkania dwie torby?
- Oczywiście, pani Weroniko. Mam rozumieć, że udaje się pani na święta do rodziny?
- Owszem, panie Włodeczku. Pomyślałam sobie, że zrobię młodym niespodziankę. Wczoraj byłam na opłatku w domu seniora i coś mnie tak tknęło, aby pojechać do nich bez zapowiedzi.
- Bez powiadomienia, no proszę, pani Weronika jak zwykle nieprzewidywalna, z fantazją.
Wchodzili po schodach na pierwsze piętro, powoli, lecz mimo wszystko nie dało się odczuć, że pan Włodek - taksówkarz idzie ramię w ramię z kobietą mającą lat osiemdziesiąt dziewięć. Dożyć takiego wieku i mieć taką kontrolę nad własnym ciałem i umysłem - tylko pozazdrościć.
- Pomyślałam sobie, że może to już moje ostatnie święta, więc niechże znajdę się w miejscu, w którym spędziłam najpiękniejsze lata swojej młodości - wyszeptała.
- Ale co też pani mówi? W takiej kondycji dożyje pani setki, albo i dłużej.
- Nie przeczę, kochanieńki. Czuje się wyśmienicie, jak na swój wiek, ale kto wie kiedy Pan Bóg powoła mnie do siebie. Lepiej się przygotować na ostateczność.
- Lepiej nie wiedzieć i nie myśleć o tym.
- Tak sądzisz? Dożyjesz tylu lat, co ja, to przekonasz się, że ze śmiercią trzeba się oswoić. I pomyśl sam, na co Panu Bogu na tym świecie taka stara baba jak ja?
- Widocznie jest mu potrzebna.
- Ta… możliwe…
Przekręcała klucz w drzwiach, otwarła je, zapaliła światło w przedpokoju.
- To właśnie te torby - wyrzekła. - Ta większa z prezentami - pochwaliła się.
- Wykosztowała się pani, oj wykosztowała.
- Ale tam, jakie koszty. Wydziargałam wszystko na drutach, wyhaftowałam - takie to moje prezenty. Już w lutym zaczęłam, aby zdążyć na święta.
- Pozazdrościć wzroku.
- Panie Włodeczku, wzrok już nie ten. Bez okularów się nie obejdzie przy nawlekaniu igły.
- Mimo wszystko…
- Kochanieńki, a teraz kolejna prośba do pana. Niech pan będzie łaskaw sprawdzić czy zakręciłam gaz i wodę, a potem niech pan prztyknie te korki i prąd odłączy. Co miałam w lodówce, poprosiłam sąsiadkę, aby przechowała; ma wielką zamrażarkę.
Pan Włodek zrobił co trzeba i sprawdził jeszcze czy kobieta zamknęła drzwi na oba zamki. Stali przez chwilę na klatce przed drzwiami. Taksówkarz co i rusz naciskał klawisz włącznika światła na korytarzu.
- Kochanieńki, a teraz rozsuń tę większą torbę. Tam, na samym wierzchu znajdziesz zawiniątko. Wyhaftowałam dla ciebie sześć podkładek pod szklanki lub filiżanki. 
Trzymał już w dłoni ten lekki pakunek.
- Ależ pani Weroniko, tak nie można. Ma pani przecież rodzinę. Skąd pomysł, aby mnie darować taki prezent?
- Ty mi tu nie filozofuj, tylko bierz, jak ci dają, a jeśli masz jakieś obiekcje, to będę miała do ciebie jeszcze jedną prośbę, kochanieńki.
- Słucham uprzejmie.
- Pomożesz mi wtaszczyć te torby na peron? Tam już dam sobie z nimi radę.
- Oczywiście, że pomogę. Ponadto ma pani u mnie kurs gratis.
Schodzili powoli na dół.
- Ty mi tu o żadnych gratisach nie mów. Zapłacę tyle, ile pokaże licznik. Masz przecież dom. Żona, mówiłeś, licho zarabia, a ty, czy to dzień, czy noc, włóczysz się po mieście, aby zdobyć jakiś grosz, a żona, choć przecież rozumie, że tak musisz, to mimo wszystko wolałaby, abyś z nią spędzał przynajmniej te noce, prawdę mówię?
Wyszli już przed blok. Pan Włodek czy to się zamyślił, czy to zabrakło mu nagle słów, nie odpowiadał. Dopiero kiedy uruchomił silnik, odwrócił głowę i przez ramię wyszeptał w stronę kobiety:
- Żona jest w ciąży… dziecko w drodze.
- No… powiedziałbyś mi o tym wcześniej, tobym ci utkała coś dla maluszka… ale tam… czas nie zając… zdążę jeszcze.
Jechali powoli zatłoczoną osiedlową ulicą.
- Pani Weroniko, a czy z dworca, dokąd pani jedzie, ktoś panią odbierze? Niezapowiedziana wizyta….
- O to się, kochanieńki, nie martw. Przecież jadę tak jakby do siebie, prawda?

[03.12.2017, Mysłowice]

2 komentarze:

  1. Piękny obrazek, ale przypomniał mi film z Robertem de Niro, którego bohater wybrał się z wizytą do dzieci...oby nie było podobnie w tym wypadku.

    OdpowiedzUsuń
  2. I u mnie z tyłu głowy przekaz, że może przeżyć rozczarowanie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń