ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 grudnia 2017

NAZYWANIE ŚWIATA - BIURO

Byłem szczęśliwy, bo zawsze mogłem się tym pochwalić przed kolegami. Nie każdy mógł się tym poszczycić. Jedna mama pracowała jako sprzątaczka, inna na linii produkcyjnej, jeszcze inna jedynie sezonowo, a bywały takie, co nie pracowały. Owszem, pracowały w domu, a zajmowanie się domem to też praca: ugotuj na czas, upierz, wysprzątaj mieszkanie, dopilnuj przy lekcji, zrób zakupy. Ale moja mama pracowała w biurze, takim czystym, jasno oświetlonym, przytulnym, choć nie była w nim sama, ale z koleżankami. Oczywiście w trakcie tej pracy, w trakcie tych bezustannych przeliczeń, podsumowań, szukaniu i wynajdywaniu błędów można było z koleżankami porozmawiać, czasem poplotkować, pośmiać się, wypić kawę, pogryzając ją ciasteczkami, albo też zjeść porządne drugie śniadanie. Zawsze jedna z pań w przerwie w pracy chodziła do zakładowego sklepiku i kupowała dla siebie i pozostałych świeże bułeczki, masełko, serek, wędlinę albo wędzoną makrelę. To prawda, że to śniadanie jadły panie pośpiesznie, bo gdyby trwało to zbyt długo to kierowniczka, która nie wiedzieć czemu, miała przykry nawyk otwierania drzwi do ich pokoju… kierowniczka byłaby niezadowolona. Oczywiście nie nakrzyczałaby od razu na nie, tylko później, kiedy przychodziły do niej osobiście z jakimiś papierami do podpisu, wytknęłaby im, że przedłużają sobie przerwę w pracy, tak jakby ona sobie nigdy nie przedłużała, tak jakby od początku świata była kierowniczką.
Ale jak trzeba było zostać po godzinach, to kierowniczka była na ranę przyłóż; raz mama, innym razem pani Dziunia albo Helenka… albo wszystkie trzy naraz… a co z obiadem? Jeśli wiedziały wcześniej, że zostaną aż do nocy, to zamawiały sobie obiad na stołówce. Po prostu dzwoniły, że proszą o tyle a tyle porcji i znów jedna z nich wychodziła, aby przynieść obiadek w takich śmiesznych pojemnikach, w których oddzielnie była zupka, drugie danie i kompocik. I robiły sobie panie przerwę na obiad, a jadły szybko, nawet szybciej niż to drugie śniadanie, bo chciały wrócić do domu jak najprędzej. Ale przeważnie się nie udawało, bo właśnie wtedy, po godzinach, wynajdywały najwięcej błędów i musiały jeszcze raz liczyć te słupki na maszynkach, a cieszyły się, kiedy im się wreszcie zgodzi i nie użyją czerwonego wkładu długopisu do podkreślania błędów. Było jednak tak, że cały czas wychodziły im te błędy; złościły się wtedy i zachodziły w głowę, skąd się one wzięły, skoro wystukały właściwe liczby, a elektryczna maszynka do liczenia nie może się przecież mylić. Na takie błędy najlepsza jest kawa, więc panie robiły sobie kolejną kawę, a czasami popijały nią proszki od bólu głowy, które przecież nijak się mają do poprawności wyliczanki. Bywało też tak, że jedna z pań podchodziła do drugiej i wspólnie szukały rozwiązania. Ta, która podeszła, mówiła wtedy do drugiej, sprawdź może tutaj albo tam, zajrzyj do tamtej teczki, bo może w niej się nie zgadza, a jak się tam nie zgadza, to jak ci się ma zgodzić tutaj. A tych teczek było wiele i czasami trzeba było przejrzeć wszystkie, zanim się znalazło to, czego się szukało. Zdarzało się też, że jedna z pań, która była już u kresu wytrzymałości z tym wyszukiwaniem błędów, wykrzyknęła nagle „wiedziałam”, co oznaczało, że odnalazła błąd, ale tak mi się wydaje, że gdyby naprawdę wiedziała, to by od razu zajrzała do słupków w tej właśnie teczce i nie musiałaby przeglądać wszystkich po kolei. Nie zdarzyło się jednak tak, aby po jednych godzinach udało się naprawić wszystkie błędy, tak więc panie pozostawały do ciemnej nocy następnego dnia, i następnego….
A jeśli zostaje się do późnej nocy, to zawsze był strach o mamę, czy jej się coś nie stanie podczas drogi do domu. Mama nie była wprawdzie strachliwa, ale powiedz to tatusiowi. Dochodzi dwudziesta, a on pyta się mnie, czy z nim nie pójdę po mamę, bo szkoda, aby sama szła po nocy, tym bardziej, że jest listopad i ciemno, że oko wykol. Przeważnie szedłem wtedy z tatą po mamę, a przez drogę myślałem sobie, że panie Helenka i Dziunia mają lepiej, bo mieszkają prawie przy samym zakładzie i nie muszą się niczego bać, bo mają tylko przez drogę, a samochodów o tej porze niewiele, więc nie wpadną pod nic. Z mamą było gorzej, bo mieszkaliśmy spory kawałeczek od biura i trzeba było przechodzić ścieżką pomiędzy krzakami, w których mogło straszyć. Wracaliśmy więc do domu w trójkę, a mama, chociaż zwykła mówić, że niepotrzebnie po nią wyszliśmy, bo niczego się nie boi i dałaby sobie radę sama, to chyba jednak cieszyła się, że po nią wyszliśmy, bo w końcu w troje idzie się składniej niż samemu. A już prawdziwe święto było wtedy, gdy mama oznajmiała nam, że doszła już do tego, dlaczego się jej nie zgadzało i jutro wróci do domu normalnie, po piętnastej.
A kiedy tak powiedziała, to następnego dnia, zaraz po szkole, po czternastej, uprosiłem portiera, aby mnie wpuścił do mamy. Nie przyszło to łatwo, bo portier początkowo myślał, że moja mama pracuje na produkcji, a tam dzieci się nie wpuszcza.
- Proszę pana, moja mama pracuje w biurze - powiedziałem z dumą.

[10.12.2017, La Sentinelle, Nord we Francji]

11 komentarzy:

  1. Ależ śliczne wspomnienie....
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie pracowałam w biurze i moi rodzice też nie. Jednak tato robił różne zestawienia i często brakował mu jeden grosz albo więcej. Wtedy ja jako nieduże dziecko, słysząc narzekanie taty, wyciągałam grosik i dawałam tacie, co doprowadzało go do śmiechu.
    Nie wyobrażam sobie żadnej pracy biurowej, bo do tego nigdy się nie nadawałam. Nie mam urzędniczej duszy.
    Serdecznie pozdrawiam.
    P.S.1. Widzę, że zebrało Ci się na wspominki.
    P.S.2. Nie przeniosę mego bloga z Onetu na WordPress, bo nigdy nie podobała mi się ta platforma. Trudno, po 12 latach pisania przyjdzie mi rozstać się z blogiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja mama należała do tych pracujących w księgowości dorywczo. Też zdarzało się, że szukała błędów i pracowała do późna. Wspaniałe wspomnienia akurat przed świętami, z okazji których składam życzenia zdrowia, spokoju, uśmiechu i spełnienia marzeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję za życzenia... odwzajemniam i ośmieliłem się przekazać spóźnione swoje na Twoim blogu... :-)

      Usuń
  4. Jakbyś pisał o mojej mamie, a w stanie wojennym, gdy szukały panie jednego grosza zaginionego i wracały po nocy do domu, to nieraz patrol je zatrzymywał...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakbyś pisał o mojej mamie, a w stanie wojennym, gdy szukały panie jednego grosza zaginionego i wracały po nocy do domu, to nieraz patrol je zatrzymywał...

    OdpowiedzUsuń
  6. Andrzeju, gdziekolwiek jesteś, życzę Ci wesołych świąt.
    P.S. Zrezygnowałam z eksportu bloga na Onecie i przy pomocy blogowej przyjaciółki założyłam nowe "Życie Anny" na Bloggerze.
    https://zycie-anny-reaktywacja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już znalazłem... a może uda ci sie przywrócić wszystkie posty z poprzedniego bloga w jakieś inne miejsce... na googke dysk??? Również wesołych świąt Ci życzę

      Usuń
  7. Andrzeju - zgodnie z Twoją esemesową prośbą przekazałam na swoim blogu Swiąteczne Życzenia od Ciebie dla wszystkich blogowych znajomych.
    Życzę Ci Wszystkiego Dobrego,a przede wszystkim powrotu do domu na Święta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję Ci... jak już wiesz, jestem w jednym kawałku na "starych śmieciach", spóźniony, ale jestem.... :-)

      Usuń
  8. Słów kilka wróbla Ćwirka do komentatorek...
    upraszam o traktowanie moich wpisów z tagiem "inwazja słów" jako tych, które nie odtwarzają bezpośrednio i wiernie rzeczywistości, to znaczy, że powyższy mój tekst jest wprawdzie inspirowany wspomnieniami osobistymi, ale nie prezentuje historycznej prawdy; nie jest też jej zakłamaniem. Innymi słowy napisałem opowiastkę fikcyjną opartą na zaistniałych faktach, lecz nieperfekcyjnie zgodną z rzeczywistością. Otóż np.... portier, o którym piszę, istniał naprawdę, lecz doskonale wiedział, że moja mama pracuje w biurze, a zatem nie mogłem wypowiedzieć ostatniego zdania, którym zakończyłem tę opowieść. Podobnie w mojej opowieści występuje "kierowniczka", która najprawdopodobniej w owym okresie była kierownikiem, pań w biurze było więcej niż dwie oprócz matki, Dziuńka to postać realna, Helenka - fikcyjna, natomiast, jak to się mówi "wymowa" tego arcydzieła :-) :-) :-) jest zgodna z moimi odczuciami i teraz, i wówczas, kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem, hej :-)
    Posty oznaczone tagiem PRYWATA to z kolei czysta prawda, choć możliwe, że zakłócona ubytkami pamięci .... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń