ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 grudnia 2017

KRAJOWE ZAPISKI POŻYTECZNOŚĆ

Czy utylitaryzm wyrażający się w tym, że dobre i moralne działanie, to takie, które jest społecznie użyteczne, stało się filozofią mojego postępowania? Trudno powiedzieć, ale też nie określiłbym siebie jako fundamentalistę utylitaryzmu, albowiem dostrzegam wokół siebie takie czyny, które można nazwać moralnie słusznymi, acz niekoniecznie widać w nich szeroko rozumiany społeczny pożytek.
Nie mniej jednak błędem byłoby nie pochwalić tego, gdy jednostka wykonując rozmaite działania odczuwa z tego powodu osobistą satysfakcję i jednocześnie widzi, że efekty jej pracy pozytywnie odbierane są przez społeczeństwo.
Uogólniając nie sposób odmówić słuszności twierdzeniu, że praca dobrego lekarza, prawnika czy aktora przynosi mniej lub bardziej wymierne, społecznie użyteczne wyniki twórczego zaangażowania się jednostek, co dodatkowo cieszy wykonawcę, pobudzając go do dalszych działań w kierunku obranej przez siebie drogi zawodowej.
Czy piszący te słowa człowiek, który ćwierć wieku poświęcił pracy w edukacji odczuwa czy odczuwał satysfakcję z powodu użyteczności wykonywanej przez siebie profesji?
Gdybym zadał sobie to pytanie lat temu kilkanaście, pewnie udzielona na nie odpowiedź byłaby inna, inna i obarczona błędem braku dystansu do własnej pracy. W chwili obecnej, gdy rozwiodłem się ze szkolnictwem, mogę spojrzeć na swoją zawodową „karierę” bardziej obiektywnie, dzieląc przy okazji swoją pracę w edukacji na dwa etapy, niby podobne, a jednak różniące się zasadniczo.
Pierwszy etap rozpoczął się jeszcze w poprzednim systemie i zakończył mniej więcej wraz z jego upadkiem. W tamtym to czasie, z dzisiejszego punktu widzenia niesłusznym, satysfakcja z pracy wiązała się ściśle z jej pożytecznością. Tak to odbieram dzisiaj, starając się zachować wyważony obiektywizm, który wszakże nakazuje mi wspomnieć również o ciemniejszych stronach edukacji, takich jak: biurokracja, upolitycznienie procesu nauczania-wychowania oraz niskie uposażenia nauczycieli. Nie mniej jednak był to czas, w którym nauczyciel czuł się potrzebny, miał uzasadnione przekonanie, że to, co robi jest dla społeczeństwa pożyteczne, cieszył się sympatią, posiadał i (lub) wypracowywał autorytet wśród uczniów, rodziców, także wśród przełożonych. 
Szkoła do 1989 roku, jakkolwiek doskonałą nie była, prowadziła dwutorową działalność - kształciła i wychowywała, i chociaż można by zgłaszać pretensje co do ducha tego wychowania, to jednak miało ono swoje ważne miejsce. Nie na darmo o procesie dziejącym się w placówkach oświatowych w tamtych czasach mówiono jako o procesie nauczania-wychowania.
Po przemianach ustrojowych wychowanie w szkole stawało się z roku na rok coraz bardziej uboczną jej działalnością, która w ostateczności przybrała formę oderwanych od życia teoretycznych rozważań na temat, w jaki sposób powinno się młodych i bardzo młodych ludzi wychowywać w duchu nieograniczonej niemal wolności przy jednoczesnym destrukcyjnym braku odpowiedzialności ze strony przyjmującego nauki, co było niezwykle trudne do pogodzenia z autorytetem, jaki przynależał do nauczyciela w latach poprzednich.
Proces nauczania zmierzał szybkimi krokami do tresury umiejętności umożliwiających zdawanie testowych egzaminów, aż do egzaminu maturalnego włącznie.
Nadto ekonomia wolnorynkowa kazała spojrzeć na szkołę jak na zakład produkujący części samochodowe - edukacja miała być tania, oszczędna i opłacalna, a uczeń, choć w dzienniku lekcyjnym występował pod własnym imieniem i nazwiskiem, dla organu prowadzącego funkcjonował w postaci wyniku skomplikowanego równania, czyli tak zwanej subwencji oświatowej.
Niezwykle częste i płodne w tony papieru reformy najpierw dały pierwszeństwo szkole licealnej (aby jak najwięcej młodych ludzi posiadło wyższe wykształcenie, czytaj: aby rosnące jak grzyby po deszczu prywatne uczelnie miały kogo dokształcać, czerpiąc z tego zysk niemały); w tym samym czasie rozmontowano szkoły zawodowe; potem bezmyślnie wprowadzono gimnazja, aby teraz wyeliminować je z systemu, naprawić szkolnictwo zawodowe i po raz kolejny zreformować licea i podstawówki.
Pomimo następującej z duchem czasu cyfryzacji, biurokracja miała i ma się jak najlepiej; podobnie zresztą ma się rzecz z upolitycznieniem placówek, albowiem każda ekipa rządząca pragnie realizować własne cele oświatowe, które sprawniej przeprowadzi, gdy będzie miała za sobą „swoją” kadrę kierowniczą, własnych kuratorów, doradców i doradców tych doradców.
Sprawozdawczość w dzisiejszej oświacie osiągnęła chyba swoje apogeum i zdaje się, że czas na nią poświęcony dorównuje albo i przekracza wymiarowi godzin przeznaczonych na właściwą pracę nauczycieli (ale w końcu za coś temu nauczycielowi wypada zapłacić).
Nad szkołą zawisła ciężka chmura zewnętrznych, mądrych doradców, którzy instruują głupich nauczycieli na rozlicznych szkoleniach, jak mają nauczać, czytaj: jak w teorii powinno się odbywać nauczanie, które zwykle nie jest przydatne w praktycznej pracy nauczyciela.
Zmierzam prostą drogą do tego, aby powiedzieć, że ten drugi etap mojej edukacyjnej działalności uważam za niewiele mający do czynienia z pożytkiem społecznym oraz niedający osobistej satysfakcji. Innymi słowy uważam, że byłbym szczęśliwszy, gdybym w tym drugim etapie kariery zawodowej jako nauczyciel nie brał udziału i nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć, że paręnaście przynajmniej lat swojego życia bezpowrotnie zmarnowałem, a przecież mogłem wykonywać przez te lata zgoła przyjemne i pożyteczne zadania.
Na przykład mógłbym być rolnikiem.
- Ależ panu, gospodarzu, latoś w polu obrodziło. Pszeniczka na pniu jeszcze, ale już widać, że pieniążki pan ładne dostanie. A te warchlaczki to choćby dzisiaj, kupiłbym od pana… jakie zadbane. A pewnie i mleko ma pan w dobrych procentach tłuszczu. Pozazdrościć, pozazdrościć.
Albo gospodarzem domu, dozorcą, czy bardziej kolokwialnie, cieciem.
- Jeszcze siódma rano nie wybiła, a pan już na nogach. A mam do pana prośbę: jak wrócę z kościółka, wpadłby pan do mnie zobaczyć, dlaczego okno kuchenne się nie zamyka? I jeszcze jedna prośba: wnuczka załatwiła mi sanatorium, a wie pan ile u mnie kwiatów. Moi nie dopilnują tak jak pan. Zostawię panu klucze, aby dwa razy w tygodniu podlewał pan kwiaty, zrobi to pan dla mnie?
Albo cukrownikiem.
Po skończonej kampanii.
- A że nie mieliśmy większych awarii, to także zasługa pana Andrzeja. No niechże się pan nie chowa po kątach. Dopilnował pan remontu dyfuzora, czy nie?
- Nie ja jeden, panie dyrektorze, ludzie po godzinach pracowali… do samego końca, do uruchomienia kotła.
- W każdym bądź razie, dziękuje za dobrze wykonaną robotę.
Albo piekarzem.
- Siostra mówiła, że jeśli chlebek razowy, albo chałka to tylko u pana. Że też u nas, choć miasto wielkie, takich wypieków nie mają. Przed wyjazdem zamówię u pana kilka bocheneczków.
Albo szewcem.
Widać było, że po przejściu tych kilkunastu metrów tam i z powrotem, oczy kobiety pojaśniały.
- Czy aby nie cisną za bardzo? Może pani swobodnie poruszać paluszkami?
Zamiast odpowiedzi uśmiech.
- Zresztą, co ja mówię, na tak zgrabną nóżkę dopasować trzewik to nie sztuka…
Albo ogrodnikiem
- Jeżeli chodzi o czerwone róże dla narzeczonej, to polecam "Dame de Coeur" albo, jeśli pana wybranka woli drobniejsze kwiaty to „Meillandina” będzie właściwym wyborem… a dla przyszłej teściowej… no cóż, polecam kremowo-żółtą "Souvenir de Baden-Baden". Na pewno się spodoba.
Albo kawiarennikiem.
Tego chyba rozwijać nie muszę…
Albo pisarzem…
Pomyłka. To najmniej pożyteczna profesja, aczkolwiek mieszcząca się na pierwszym piętrze, w odróżnieniu od zawodu polityka, który uparł się, aby zamieszkać w suterenie.  

[30.12.2017, „Dobrzelin”]

9 komentarzy:

  1. Podejrzewam, że ze swoim podejściem do wszystkiego byłeś świetnym belfrem i jeszcze lepszym dyrektorem.
    Czasami o sensie naszej pracy świadczą rozmowy z absolwentami po latach i jest to miłe.
    Ja doszłam do etapu, w którym nonsensy reformy , stan biurokracji i sytuacja pozaszkolna uczniów powodują, że tracę radość z misji i czekam niecierpliwie na emeryturę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... z właściwym sobie przekąsem odpowiem, że gdybym był taki dobry, jako piszesz, to byłbym do tych pór, a jako dyrektor... poza paroma decyzjami personalnymi, niczego nie zmieniłbym w swoim dyrektorskim życiu... ale na szczęście "to se ne vrati" i dokładam usilnych starań, aby zapomnieć o tych straconych latach...

      Usuń
  2. Na temat zmian w edukacji za rządów minister Zalewskiej mam zamiar napisać post i zbieram do niego materiał. Jako że jestem w tej chwili oderwana od szkoły, muszę dowiadywać się z telewizji i internetu.
    Stworzenie gimnazjów było wg mnie głupotą, tak samo jak teraz jest głupotą ich likwidacja.
    Minister Zalewska twierdziła, że reforma odbędzie się bezkosztowo, a tymczasem sama Łódź wydała na te przemiany 7 mln i nikt nie chce jej tych pieniędzy zwrócić.
    Do 1989 roku uczyłam i wychowywałam najlepiej, jak potrafiłam. Po roku 1989 niczego nie zmieniłam, choć musiałam przygotowywać uczniów do tych głupich testów.
    Na żadne kursy nie dałam się namówić, nie były mi potrzebne. Nie po to studiowałam tyle lat, aby jeszcze się dokształcać.
    Nauczycielstwo było moim wymarzonym zawodem i nie wyobrażam sobie, abym miała pracować gdzie indziej niż w szkole. Ewentualnie mogłabym dorabiać po godzinach do mojej mizernej pensji. Jednak pieniądze moje i męża wystarczyły nam na godne życie.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... wydaje mi się, że nie dochowaliśmy się w naszym kraju czegoś, co nazwałbym "pozytywną kontynuacją działań poprzedników", stąd ten pęd do bezustannego reformowania, tj. negacji, bądź przynajmniej modyfikacji działań poprzednich rządów. PIS z założenia neguje przeszłość, a zatem "dobra zmiana" w edukacji przepięknie wpisuje w tę nieszczęsną fabułę. Oczywiście znalazłby się sposób na uwiarygodnienie obecnych poczynań partii Kaczyńskiego, a mianowicie - oddanie przez PIS-owców wszystkich dyplomów i świadectw, jakie uzyskali za czasów komuny (ta podobno skończyła się przed tygodniem :-) ), ale to marzenie ściętej głowy...

      Usuń
    2. Też uważam, że kontynuacja w edukacji jest pożądana. Mnie denerwują zmiany lektur i to tych najbardziej wartościowych. To, co teraz zrobiono w programie historii, woła o pomstę do niebios. Wszelkie zasługi przypisuje się tylko jednej partii, tylko że niedługo ta partia może być wyrzucona na śmietnik historii.
      Nigdy nie odczuwałam, że żyłam w komunie, myślę, że ci wszyscy, którzy zdobyli dyplomy w tym "strasznym" czasie, powinni je z obrzydzeniem odrzucić.

      Usuń
    3. Też uważam, że kontynuacja w edukacji jest pożądana. Mnie denerwują zmiany lektur i to tych najbardziej wartościowych. To, co teraz zrobiono w programie historii, woła o pomstę do niebios. Wszelkie zasługi przypisuje się tylko jednej partii, tylko że niedługo ta partia może być wyrzucona na śmietnik historii.
      Nigdy nie odczuwałam, że żyłam w komunie, myślę, że ci wszyscy, którzy zdobyli dyplomy w tym "strasznym" czasie, powinni je z obrzydzeniem odrzucić.

      Usuń
  3. Całe życie obracam się wśród nauczycieli./Mama, siostra, mąż i młodszy syn byli albo są nauczycielami/. Ale teraz narzekań jest wyjątkowo dużo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... ja oczywiście coraz mniej orientuję się w aktualnych wydarzeniach, jakie mają miejsce w edukacji, ale oczywiście dochodzą do mnie głosy oburzenia, rozpaczy, jak i też rezygnacji. Faktem też jest to, o czym niedostatecznie napisałem, że pośród nauczycielskiej kadry zdarzali się i zdarzają jednostki, które w tym chaosie potrafią funkcjonować, kierując się rozsądkiem, wiedzą i świadomością, że ich praca ma sens, a także, że obserwują i w chwili obecnej, jak i też, w co wierzę, również po latach, dowody wdzięczności ze strony uczniów. Nie zmienia to faktu, że po wielokroć "naprawiany" system edukacji w Polsce wciąż jest chory...

      Usuń
  4. No cóż, ja straciłam jeszcze więcej lat, ale współczuję tym, którzy są dalej w zawodzie, bo biurokracja, jakiej szkolnictwo nigdy do tej pory nie widziało.
    Podpisuję się pod Twoimi uwagami z tą różnicą, że prawdziwej reformy dopasowanej do nowych czasów jeszcze nie było, stąd i brak pasji u młodzieży, bo uczenie się dla zdobycia papierka jest frustrujące. Nic dziwnego, że szkoła w pogardzie począwszy od góry (nauczyciele nic nie robią), po uczniów (dlaczego muszę uczyć się na pamięć rzeczy, które nigdy nie będą mi potrzebne). Odchudzić program i skierować na myślenie i samodzielne zadania.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń