CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 stycznia 2023

KAWIARENKA ROZDZIAŁ 70 KONCERT

 

ROZDZIAŁ 70 KONCERT

[w którym posłuchamy piosenek w wykonaniu zdolnej piosenkarki Anety]

To się właściwie nie zdarza, aby w takiej tajemnicy…? Ani doktor Koteńko, ani też Kawiarennik nie pisnęli słowa. Aż tu w czwartkowe południe w mieście i w oknach kawiarni pojawiły się plakaty informujące o koncercie. Gdzie? Pewnie, że w kawiarence. Młodziutka Aneta, licealistka, a z zamiłowania i talentu piosenkarka, która nieraz już umilała gościom śpiewem pogodne wieczory, tym razem miała wystąpić z dłuższym recitalem wraz z grupą dżezujących kompanów i, jak się później miało okazać, w ten koncert i pan doktor był włączony i sam dyrektor domu kultury Korfanty. 

Radca Krach i pani Janeczka Szydełko najwięcej rozprawiali o tym wydarzaniu z przyjaciółmi - oboje wraz z panią Zofią, nie mogli wprost uwierzyć, że coś ważnego dzieje się poza ich plecami.

Zatem kiedy w sobotnie wczesne popołudnie zespół muzyczny zaczynał instrumenty swe stroić: saksofon, trąbkę, perkusję, skrzypce, gitary, a nawet i organy, tudzież pomniejsze instrumenty, napływający do kawiarenki goście bacznie się tym przygotowaniom przyglądali, a co niektórzy poczęli zabiegać o względy kelnerek: Edyty i Karoliny, aby te na okoliczność koncertu stoliki im pozajmowały.

Do tego doszło, że przed dziewiętnastą, na którą to godzinę zaplanowano to artystyczne wydarzenie, kawiarenka w obu swoich izbach (muzycy rozgościli się w szerokim korytarzu pomiędzy obiema salami) zgłodniałą z ciekawości publicznością zapełniła się do ostatniego miejsca. Z kolei pan Korfanty z doktorem Koteńko usadowili się obok siebie na stołeczkach wedle pianina, rozczytywując się w nutach poczynionych na papierze. Potem nastąpiło dziesięciominutowe próbowanie rytmów i melodii i w końcu na sam środek wypłynęła w letniej jeszcze, niebieskiej, przewiewnej i delikatnej sukience panna Aneta.

Młode dziewczę, które wszakże na całkiem piękną kobietę wyglądało, rozpoczęło od przywitania gości i oznajmienia zacnym kawiarenkowiczom, że przygotowało dla nich wraz z zespołem oraz z doktorem Koteńko i panem Korfantym (tu spojrzano na wymienionych z nazwiska z zasłużonym zdziwieniem) program, w którym zabrzmią piosenki bliskie sercu wykonawczyni, którymi pragnie się w ten wieczór podzielić. Następnie panna Aneta przedstawiła pięciu dorodnych mężczyzn, którzy powstaniem, skłonem głowy, a wcześniej zagraniem przygotowanego akordu  na instrumentach, na jakich grali, życzliwie publiczność przywitali.

Następnie pan Adam światłami kawiarni pokierował w taki sposób, aby przygasić te na obu salach (miast tego polecił na każdym stoliku pozapalać świecowe lampiony); na muzyków zaś skierował w trzypunktowy strumień mdławego, bladoniebieskiego światła; zaś nad pianinem wzniecił wąską strużkę waniliowej poświaty.

Panna Aneta pochwyciła w gorące dłonie trzon mikrofonu i przylgnęła doń, oczekując na pierwszych kilka tonów przez orkiestrę zapodanych… i zaśpiewała:

Aunque tu, me has echado en el abandono 

aunque tu, has muerto todas mis ilusiones 

y en vez, de maldecirte con gusto en coro 

en mis sueños te colmo,en mis sueños te colmo 

de bendiciones…”

Kawiarenkowi goście przez chwilę oniemieli słysząc hiszpańskie słowa pieśni, co ogarniały nastrojowym, lecz wszelako również dynamicznym brzmieniem obie sale. Jedynie pan doktor Koteńko na muzyce nie tylko poważnej znający się doskonale, wyszeptał ku gościom siedzącym najbliżej pianina:

- „Lagrimas negras”… Buena Vista Social Club to śpiewali.

I słuchano tej kubańskiej melodii z zapałem i ukontentowaniem, a kiedy artystka skończyła, kawiarenką wstrząsnęły zasłużone brawa. Panna Aneta odetchnęła z wielką ulgą, albowiem choć w swym zamiłowaniu do śpiewu była dziewczęciem odważnie stawiającym czoła publiczności, to jednak jakieś błyski tremy z jej oczu patrzały.

Światła na muzyków skierowane pociemniały i kawiarenkę zdominował kolor granatowy, obejmujący również piosenkarkę. Trzy gitary wprowadziły publiczność w nastrój, a potem popłynęły piosenki słowa:



La na céu bo é um estrela

Ki ca ta brilha

Li na mar bo é um areia

Ki cata moja

Espaiod nesse monde fora

So rotcha e mar

Terra pobre chei di amor

Tem morna tem coladera

Terra pobre chei di amor

Tem batuco tem funan

Oi tonte sodade sodade sodade

Oi tonte sodade sodade sem fim

Oi tonte sodade sodade sodade

Oi tonte sodade sodade sem fim


Terra pobre chei di amor

Tem morna tem coladera

Terra sabe chei di amor

Tem batuco tem funana” (…)

- To Evora... "Petit pays" - westchnął z uwielbieniem w głosie pan burmistrz zasiadający przy stoliku z panem radcą. Bliźniacze siostry zakonne, zwłaszcza Rozalia, poczęły łagodnie kołysać się w rytm melodii.

I znów po zakończeniu tak różnej od poprzednio wykonanej pieśni, przez obie sale po chwili zamyślenia przemknęły oklaski uznania.

Światła pojaśniały nad wykonawcami aż do bieli. Perkusja, gitary i instrument klawiszowy  zagrały tym razem raźniej, a panna Aneta zaśpiewała:

Znów drobny spór, barometr zjeżdża w dół 

Prywatne niebo już mgłą się zasnuwa 

Tak bym chciała mieć prognozę naszych serc 

Na życie, miesiąc, dzień mapę prognoz…”

Tym razem publiczność bezbłędnie rozpoznała w tych słowach piosenkę pani Jurksztowicz „Stan pogody”, a kiedy do refrenu przyszło, to Stary Pisarz rozglądając się po jednej z sal gotów był przysiąc, że kawiarenkowicze nucą sobie…

Słońce to my, ciemne chmury to my, 

Nagłe sztormy, letnie burze 

Suche wyże to my, mokre niże 

Taki deszcz, że ulewa aż śpiewa…”

I przyszła chwila na pieśń kolejną, w której wykonywaniu pannie Anecie towarzyszyli w chórku dwaj chłopcy. Pozostali na instrumentach grali. I pieśń, znów w stylu odmienna zabrzmiała:

Una mattina mi sono svegliato,

o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!

Una mattina mi sono svegliato,

e ho trovato l'invasor.


O partigiano, portami via,

o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!

O partigiano, portami via,

ché mi sento di morir…”

 A kiedy tę sławną włoską pieśń zakończono, na telebimie w nowej sali ukazały się słowa:

Pewnego ranka, gdy się zbudziłem,

o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!

Pewnego ranka, gdy się zbudziłem,

Spotkałem wroga w kraju mym.


Hej partyzancie, weź mnie ze sobą,

o bella, ciao! bella, ciao! bella, ciao, ciao, ciao!

Hej partyzancie, weź mnie ze sobą,

Bo czuję powiew śmierci już…”

i dwie trzecie publiczności podążyło za panną Anetą i jej chórkiem.

I na tej piosence pierwsza tercja koncertu została zakończona, a podczas antraktu ciasteczka z kawą podano, choć niektóre niewiasty, jak na przykład pani Janeczka Szydełko, pani Zofia oraz żony panów redaktora i burmistrza poprosiły po lampeczce czerwonego wina. 

Zespół zaś popadł w delikatne, z latynowska brzmiące jam session.

I stało się to, co stać się musiało. Pan doktor Koteńko poprawił swój stołeczek przy pianinie stojący i pozwolił swym palcom na klawiaturze pofantazjować; natomiast pan Korfanty podążył ku wykonawczyni koncertu, aby w duecie  z nią zaśpiewać:

Choćbyś odszedł z miasta

będę czekać tu...

Tak jak wierna gwiazda,

będę czekać tu...

Przez czterysta wiosen

i sto długich zim

będę czekać tu,

w mieście tym...”

Tym samym zabrzmiało przesławne, miłosne „Les parapluies de Cherbourg” pana Michela Legranda z pięknym polskim tekstem pani Agnieszki Osieckiej.

A po niej panna Aneta a capella zaśpiewała jedną z najpiękniejszych w całym świecie modlitw:

Dopóki ziemia kręci się,

dopóki jest tak, czy siak,

Panie, ofiaruj każdemu z nas,

czego mu w życiu brak:

Mędrcowi darować głowę racz,

tchórzowi dać konia chciej. 

Sypnij grosza szczęściarzom 

i mnie w opiece swej miej. „

- Kак красиво она пела! - westchnął siedzący przy stoliku z Anną i jej ojcem, panem radcą, Wołodia. 

I znów usłyszano kolejną pieśń Cesarii przy wtórze altowego saksofonu, perkusji, gitary i skrzypiec…

Oh mar, oh mar, oh menina

Dexam tchorar

Sodade di bo m´crêtcheu


Quêl ingrata que bai que dixâm

Que dixâm co sodade na coraçon

Ma m'tem fé! Ma inda el ta volta

Até um dia si deus quiser!


Um dia molha o florzinha

Que bai volver

Da me um consolo

na nha vida

- „Ingrata” - powiadomił pan burmistrz małżonkę.

Po ciepłych oklaskach panna Aneta nie zakończyła jeszcze drugiej tercji koncertu. Miała bowiem przygotowaną do zaśpiewania weselszą i wielce zabawną nutę o księżniczce Annie, która…. ale posłuchajmy…

I znów księżniczka Anna spadła z konia. 

To znak, że przybył nasz kolega Maj. 

Pozieleniały włosy drzew 

i wieczorami słychać śpiew, 

i w zimnych draniach już cieplejsza krąży krew….”

A wykonała panna Aneta tę piosenkę w taki sposób, że sama pani Ewa Bem, gdyby do kawiarenki zajrzała, byłaby dumna z tego, że tak zdolną i dżezującą naśladowczynię swego utworu odnalazła.

A po kolejnej przerwie, podczas której ciasteczka konsumowano i pito napoje, pan Korfanty po raz jeszcze zajął miejsce obok młodej piosenkarki, aby towarzyszyć jej ciepłym barytonem, gdy śpiewała:

Parole, parole, parole

Je t'en prie.

Parole, parole, parole

Je te jure.

Parole, parole, parole, parole, parole”

A później… później panna Aneta zaśpiewała o niezwykłej miłości:

I gave you all the love I got

I gave you more than I could give

I gave you love

I gave you all that I have inside

And you took my love

You took my love

Didn't I tell you

What I believe

Did somebody say that

A love like that won't last…”

a radca Krach tę piosenkę Sade Adu szczególnie ukochał, gdyż pewne niezwykle miłe wydarzenie, słuchając jej, go w przeszłości spotkało.

Z tego też powodu, kiedy to nastrojowe wykonanie piosenki panny Anety oklaskiwano, pana radcy dłonie klaskały najgoręcej.

Po tym utworze nastrój w kawiarence nazbyt się nie zmienił;  panna Aneta zaśpiewała o rozstaniu, do którego, błagając niemal, dopuścić nie chciała:  

Nie, nie możesz teraz odejść

Bierzesz mi ostatnią wodę

Żar pustyni pali mnie

Bezlitosna płowa pustka

Mam spękane suche usta

Pocałunek mój to krew

Nie, nie możesz teraz odejść 

Kiedy cała jestem głodem 

Twoich oczu, dłoni twych 

Mów, powiedz, że zostaniesz jeszcze 

Nim odbierzesz mi powietrze 

Zanim wejdę w wielkie nic…”

po której to sambie pani Hanny Banaszak, obfite oklaski dostała.

Lecz było już wiadomo, że koncert ku końcowi zmierza z każdą wyśpiewaną nutą. Wieczór w noc się zamienił i nadeszła pora, aby gości do snu ukołysać.

Zasiadł więc ponownie pan doktor Koteńko przy pianinie i usłyszano dźwięki, jakich w kawiarence dotąd nie grywano i tę wokalizę przecudną pana Krzysztofa Komedy z filmu pana Romana Polańskiego „Dziecko Rosemary”.

Oklaskom koniec nie zagrażał, a publiczność na stojąco o bisy poprosiła, lecz stary pisarz, co w swoim kajecie z satysfakcją wszystko opisywał, najprawdopodobniej do cna wzruszony już więcej tego dnia o koncercie nie napisał.


[pomysł i pierwsza wersja: 25.09.2016, Saint Avoid w Lotaryngii, Francja, 28.09.2016, „Dobrzelin”]


[03.01.2022, Toruń

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz