ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 marca 2024

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 103 - KUSZENIE RADCY KRACHA

 

ROZDZIAŁ 103  -   KUSZENIE RADCY KRACHA

[w którym przyjaciele omawiają jak zwykle ważne kwestie dla miasta Różanowa oraz o pewnym planach, jakie pan burmistrz przedstawił radcy Krachowi]

Nieczęsto się zdarza, aby w kawiarnianej sali przy dwu złączonych stolikach (Kawiarennik musi koniecznie pomyśleć o wstawieniu do sali przynajmniej trzech stołów ośmioosobowych) zasiedli całą ekipą najpierwsi bywalcy tego przybytku spokoju i rozkoszy przy wymienianiu poglądów na życie, a mianowicie panowie: radca Krach, inżynier Bek, mecenas Szydełko, doktor Koteńko i oczywiście Kawiarennik Adam.

Jako że, jak to bywa jesienią, chłodne a mgliste popołudnie rozpostarło wilgotną płachtę nad całym miasteczkiem, panowie uzgodnili, że tym razem rozgrzeją się od wewnątrz koniaczkiem, rzecz jasna w ilościach, które trzeźwych ich umysłów zanadto nie rozpalą. Nawet pan doktor Koteńko, który w spożywaniu procentowych trunków wciąż nie nabył wprawy, tym razem nie odmówił sobie przyjemności uzupełnienia leniwie płynącej w żyłach krwi alkoholem, który w najznamienitszych męsko-damskich środowiskach zdobył uznanie jako niezrównany lek na wszelkie duchowe przypadłości.

Niemniej jednak pan doktor na chwilę niezbyt długą pozwolił sobie opuścić wiernych przyjaciół, aby z lekarską poradą udać się do Marii, a właściwie, aby sprawdzić, czy ze zdrowiem małego Kubusia i pięknie kwitnącej Róży jest jak najlepiej. Na próżno Kawiarennik zapewniał pana doktora, że jego pociechom żadne choróbsko obecnie nie zagraża; pan doktor wolał się upewnić, wszak nie po to ukończył był medycynę, aby dawać wiarę słowom niefachowca, choćby był nim najlepszy jego przyjaciel.

Doktor Koteńko z własnej i nieprzymuszonej woli opuścił zatem jedną kolejkę, a panowie już przy cynamonowych ciasteczkach i kawie w przemiłej rozmowie wertowali tematy, których im nigdy chyba nie zbraknie.

Pan mecenas opowiadał o tym, jak to w ostatnich czasach sprawami był przywalony; najczęściej majątkowymi, ale też zdarzały się karne i rozwodowe - tych ostatnich najbardziej nie lubił. Przepracowany (praca w adwokackim stowarzyszeniu ratującym z opresji najuboższych też go pochłaniała) zdecydował się wziąć tydzień urlopu, podczas którego obiecał sobie nie odpowiadać na telefony, lecz obietnicę swą, nie pierwszy raz zresztą, złamał, a posłyszawszy w słuchawce „w panu, mecenasie, jedyna moja nadzieja”, umawiał się czym prędzej na rozmowę, aby obmyślić z klientem plan wychodzenia z dylematu, jaki przed nim zarysowano.

Pan inżynier Bek również nie narzekał na nadmiar wolnego czasu, pilnując budowy hotelu, która posuwała się małymi kroczkami naprzód z nadzieją wykonania do połowy grudnia zadaszenia, jeśli aura pozwoli. Dostawał również od miasta rozmaite zlecenia żądające jego fachowego oka - nie były to prace nazbyt wymagające stałej przy nich obecności, lecz przecież absorbowały zaganianego inżyniera, który nie omieszkał też odwiedzić tej niedawno bezrobotnej i bezdomnej pary, której wydatnie pomógł w dostosowaniu podupadłego budyneczku starej zlewni mleka do zamieszkania. Ucieszył rozmówców, mówiąc, że ci państwo dzisiaj w niczym nie przypominają dawnych nieszczęśników; znaleźli pracę, w domu czysto, alkohol nieobecny, a że do legalizacji swego związku się nie garną, cóż z tego, skoro żyją zgodnie i, jak mówią, do szczęścia niewiele im potrzeba.

W tym miejscu rozmowy do stolika powrócił pan doktor Koteńko, uspokajając spokojnego przecież Adama, że faktycznie zarówno Kubuś jak i Róża cieszą się dobrym zdrowiem, jednakowoż względem jego podtrzymania zalecił żonie Kawiarennika, Marii, stosowanie obfitej w witaminy diety, nie tylko dla dzieci, lecz również dla niej samej i pana Adama.

A sam doktor Koteńko, no cóż, pochwalił się przyjaciołom tym, że środek jesieni poświęcił na eskapady na wieś, odwiedzając potencjalnych pacjentów nieskorych do odwiedzania jego gabinetu. Na szczęście tym razem nie zanotował przypadków wymagających natychmiastowej, radykalnej reakcji; natomiast przyjeżdżał z tych wiosek samochodem wypełnionym po brzegi płodami pracy rolnika. A i owszem, odmawiał takiej zapłaty za porady. Cóż z tego, skoro honorem przepełnieni gospodarze niemal pod przymusem i z groźbą nie zachodzenia do przychodni wciskali mu do bagażnika auta jaja, sery, ziemniaki, fasolę… co tylko się dało. Znany z potulnego usposobienia pan doktor nie miał sił odmawiać, choć wracając do miasteczka, do domu prowadził z sobą dialog, którego kwintesencją było gorzkie zapytanie: - jak mogłem sobie pozwolić na przyjęcie tych darów?

Kiedy pan doktor przerwał swoją opowieść, panowie uzgodnili, że nastała pora na kolejny kieliszeczek koniaku, tym razem już w pełnym składzie. Wysączyli go nieśpiesznie, po czym pan Adam Kawiarennik głęboko zajrzał w oczy pana radcy Kracha, który, o dziwo, zdawał się tego popołudnia nie być w wyśmienitym humorze, do którego zdążył był przyjaciół przyzwyczaić.

- A cóż tam u ciebie, przyjacielu? - zapytał Adam, nie spuszczając kąśliwego wzroku z zatroskanej twarzy pana radcy.

Ten przemógł się w sobie, wyprostował na krześle, przegryzł ciasteczko i w końcu przemówił.

- Po raz kolejny przez pana burmistrza zastałem namawiany na wystartowanie na radnego w przyszłorocznych wyborach samorządowych.

- I jest to dla pana powód do zmartwienia, panie radco? - odezwał się pan mecenas Szydełko.

- Nasz przyjaciel zawsze stronił od polityki - Adam spróbował usprawiedliwić radcę Kracha.

- Ale tam, polityka. Przecież pan burmistrz niepartyjny. Poprzednie wybory wygrał, posiadając własny obywatelski komitet - tłumaczył pan mecenas. - Rozumiem, że pan burmistrz życzyłby sobie, aby w nadchodzących wyborach nasz pan radca zasilił szeregi tegoż komitetu?

- Nie inaczej, przyjacielu, nie inaczej - westchnął radca Krach i zaraz pospiesznie dodał: - Pan burmistrz podzielił się ze mną szeroką perspektywą planów, jakie zrodziły się w jego głowie.

- A cóż to za perspektywy? Plany? - pan inżynier Bek nie mógł powstrzymać swej ciekawości.

- Panie inżynierze, pan powinien cokolwiek o tym wiedzieć - wyrzekł pan radca, a jego wzrok spoczął na inżynierze Beku. - Słyszał pan o wizycie dwóch architektów ze stolicy?

- Ba, nie tylko słyszałem, ale i rozmawiałem z nimi. Czy chodzi o te podmiejskie tereny, które istnieją w obrębie miasta? Czy myślę poprawnie, że chciałby pan burmistrz zagospodarować je pod przyszłą zabudowę mieszkalną.

- Owszem, takie są zamiary pana burmistrza, tyle że te podleśne tereny na lewym brzegu Mętnicy nie w całości należą do miasta. W części te ugory pozostają w gestii nadleśnictwa.

- I w czym rzecz się zasadza? - spytał pana radcę pan doktor Koteńko.

- W tym, że pan burmistrz życzyłby sobie, abym osobiście zajął się tą sprawą, abym go reprezentował jako burmistrza w rozmowach z nadleśnictwem i, koniec końców sprawił, aby miasto mogło zainwestować w infrastrukturę, przygotowując teren do zasiedlenia.

- A ci panowie architekci to w jakiej przybyli sprawie? - zapytał pana radcę pan Adam.

- Otóż, moi panowie, sam jestem szczerze zdziwiony, ale pan burmistrz wykazuje się nadzwyczajną przenikliwością. Ci panowie, moi drodzy, sporządzili już, prowizoryczne, rzecz jasna plany… nie nazwałbym tego jeszcze planami… raczej szkice, na których wytyczono działki, nieduże wprawdzie, na dwadzieścia cztery jednorodzinne domki, z ogródkiem i kawałkiem łączki.

- Rozmawiałem o tym z tymi panami, ale raczej jak o pewnej wizji, nie o konkrecie - pochwalił się pan inżynier Bek. - Sądzi pan, panie radco, że te zamiary mogą się spełnić? Czy stać na to miasto?

- Przyjacielu, pan burmistrz, słusznie zresztą, jak myślę, utrzymuje, że infrastrukturę kanalizacyjną, tudzież doprowadzenie elektryczności, utwardzenie istniejącej tam drogi to obowiązek miasta, które na ten cel musi znaleźć środki. Natomiast kwestia samej zabudowy to prywatna sprawa tych, którzy zechcą od miasta i od nadleśnictwa te działki odkupić.

- Zapowiada się zatem nieźle i, tak mi się wydaje, że pójście do wyborów z takimi planami to poważny plus dla stronnictwa pana burmistrza - odezwał się z kolei pan mecenas Szydełko.

- Owszem, to bardzo poważny argument za - stwierdził pan radca.

- Moim zdaniem, panie radco, należałoby, aby pan wszedł swoją nadzwyczajną przedsiębiorczością w te plany - zauważył pan doktor. - Nie jestem wprawdzie specem w tej materii, ale uważam, że na te działki chętnym okiem spojrzeliby nie tylko obywatele naszego miasteczka, ale również i przyjezdni, którzy od pewnego czasu zakochują się w Różanowie - dodał pan doktor.

- Oj dzieje się w naszym mieście, dzieje…

A były to słowa dochodzącego śmiałym krokiem do przyjaciół redaktora Pokorskiego.

- Nie wiecie panowie, z jakim zadowoleniem społeczność miasteczka przyjęła wieść o decyzji w sprawie wyboru obywatelskiego budżetu dla miasta - dodał po chwili pan redaktor.

- A cóż to takiego? Nie jestem w temacie - odezwał się pan doktor Koteńko.

- To pan nie wie? Radni uchwalając budżet zadecydowali o tym, że w ramach obywatelskiej cząstki budżetu miasto przeznaczy środki na restaurację starej, miejskiej zabudowy.

- Coś podobnego.

- A tak, odnowione zostaną elewacje. Znaczną część kosztów poniesie miasto; resztę właściciele posesji i wspólnot mieszkaniowych, które, według zapewnień pana burmistrza, uzyskają kredyt na najkorzystniejszych z możliwych do wynegocjowania warunkach. I, co warto podkreślić, przy tych remontach znajdą zatrudnienie miejscowe firmy.

- Żyć, nie umierać zatem - te słowa pana doktora jakże adekwatnie zabrzmiały, biorąc pod uwagę profesję jaką wykonuje.

- Więc jak, przyjacielu, podjął pan decyzję w tej sprawie? - zapytał Kawiarennik.

- Przyjacielu, muszę ją dokumentnie rozważyć, bo jeśli miałbym się bez reszty poświęcić zadaniu, jakim by mnie obarczono, to oznacza, że musiałbym zrezygnować z doradztwa w tej zagranicznej firmie, dla której pracuję. Nie będę ukrywał, że trochę się w niej zasiedziałem. Finansowo, owszem, nie narzekam, ale… no cóż, moi drodzy, może następna kolejka sprawi, że przybliżę się, albo oddalę od powzięcia najsłuszniejszej decyzji.


[pisano w dniu 18.11.2017, w Seclin, Nord, we Francji]


[03.03.2024, Toruń]

2 komentarze:

  1. Kiedy doczekam się książkowego wydania, bardzo bym chciała mieć te wszystkie opowieści wydane razem!
    Mam nadzieję, że ze zdrowiem lepiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się, że nie zdążę wydać; zresztą debiutować w tak zasłużonym w latach wieku??? Nie uchodzi. Natomiast pewnie zbiorę te opowieści w trzech plikach i wstawię na stronę; podobnie zresztą dopracuję większość swoich opowiadań i przygotuję je "do druku". Czuję się lepiej... dziękuję...

      Usuń