ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 marca 2024

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 104 – SPACER PO LESIE

 

ROZDZIAŁ 104 - SPACER PO LESIE

[w którym najwięcej dowiemy się o zawodowej radości pana Gajowniczka – o lesie]

- A to są nasze oparzeliska - leśniczy Gajowniczek wskazał na olszynowe krzewiny porastające rozległą kotlinę rozciągająca się pomiędzy dwoma wysokimi partiami lasu - brzozowym, po lewej stronie i bukowym, po prawej. - Z tej strony dostęp do serca tego miejsca nie jest możliwy; teren to wybitnie bagnisty. Co innego od strony wschodniej - tam bije ciepłe źródło, które nawet w srogie mrozy ledwie pokrywa się cieniutką warstwą lodu, a i tak w wielu miejscach woda wydostaje się na powierzchnię, rozlewa się szeroko i przymarza dopiero w miejscu, gdzie zaczyna się bagno.

- Rozumiem, że jest to jedna z odnóg tych ciepłych źródeł, które będą wykorzystane w sanatoryjnym obiekcie pana córki - ksiądz Kącki zwrócił się tymi słowy do idącego obok niego radcy Kracha.

- Owszem. Z geologicznych badań jakie w okolicach tego miejsca przeprowadzono wynika, że po tej i po drugiej stronie Mętnicy takowe ciepłe źródła mineralnej wody występują. I chyba bardzo dobrze się stało, że Fiodor oraz Anna z Wołodią zechcieli je wykorzystać - odparł pan radca.

- A wody te bardzo potrzebne są mieszkańcom lasu - wtrącił pan leśniczy. - Po drugiej stronie bagien, właśnie u tego źródła, którego wody tak szeroko się rozlewają, znajduje się najrozleglejszy wodopój.

- Czyli, że zwierzęta poją się wodą nie tylko bezpośrednio z rzeczki, ale również z tego rozlewiska? - zainteresował się ksiądz Kącki.

- Myślę, że głównie z tego rozlewiska. Wspaniale się składa, że tuż przed tym zakolem rzeki zbudowano most kolejowo-drogowy ponad rzeczką. W ten sposób cywilizacja ominęła te ostępy - kontynuował pan leśniczy.

- Ludzie jak chcą, to potrafią myśleć, z bożym wstawiennictwem, rzecz jasna - stwierdził ksiądz.

- Nie ubliżając boskim prawom, wydaje mi się, że powody powstania mostu właśnie w tamtym miejscu wynikają z czysto technicznych materii; przez bagno trudno poprowadzić drogę, a co dopiero wznieść nad nim most - zauważył pan radca Krach, spoglądając z przekorą w oczy księdzu.

- Jak by tam nie było, boskie prawa nie zostały przez ludzi pogwałcone. I człowiek, i zwierzę może korzystać z dobrodziejstw natury.

Przechadzali się leśnymi duktami i ścieżynami, korzystając z okruchów pięknego, późnojesiennego przedpołudnia, świadomi tego, że wkrótce nadciągną nad las poszarzałe chmury i niewysokie, krwiste słońce wnet przykryte zostanie szarością mgieł, a jasny dzień, tak nagle jak powstał z kolan, tak i straci swój blask pod płaszczem prędkiego wieczoru.

Dorotka, państwa Gajowniczków córka przybrana, a przez to tym bardziej ukochana, podążała przodem, wytyczając swoją obecnością szlak wędrowny, do którego zdążyła się już przyzwyczaić, jako że z ojcem, rzadziej z matką, odbywała leśne eskapady nawet w czasie, gdy pogoda na takie odległe spacery, w odróżnieniu od obecnej, nie pozwalała. Dziewczynka zdążyła się już przyzwyczaić do chodzenia po lesie, wytłumiając swoją naturalną, dziecięcą energię, albowiem pan leśniczy nauczył ją, że im głębiej wchodzi się w las, tym bardziej jest się gościem jego mieszkańców, którzy przywykli do ciszy leśnej głuszy.

Dalej przemieszczali się leśnymi drożynami ksiądz Kącki i radca Krach; za nimi państwo leśniczostwo. Pan Gajowniczek co i rusz przystawał i pogrążał się w krótkich, związanych z miejscem odpoczynku opowieściach. Tu ujrzał onegdaj leżącą na poboczu, ranioną kłusowniczym pociskiem sarnę, gdzie indziej przepuścił przed sobą rodzinę dzików, a ten oto krzyż pośród sosen na wzgórku jest pamiątką po wisielcu, który tu, w głębi lasu odebrał sobie życie, w tej oto kotlinie najsmaczniejsze jagody rosną, a na brzozowej górce prawdziwki, gdzie indziej dawnymi czasy tokowały głuszce, a tam, po prawo, w wysokim acz przerzedzonym, świerkowym lesie, zwykły bywać jelenie, których wprawdzie niewiele jest w tych lasach, ale są, a kiedy je zobaczyć z oddali, mniej płochliwe od saren, obserwują cię uważnie, analizując, czy obserwowany im nie zagraża.

Nareszcie doszli do miejsca, które prócz lisów, zajęcy i z rzadka saren, nie były przez zwierzynę leśną często odwiedzane. Była to rozległa kotlina, położona jak wielki plac w mieście, z dostępem do czterech stron świata. To tutaj zaczynał się stary bukowy las; w innym miejscu bieliły się brzozy, a po drugiej stronie miał swój początek las sosnowy, wysoki, na zrudziałym piasku położony; obok młodziutki, rękoma pana Gajowniczka wzniesiony świerkowy zagajnik, ciągnący się hen, hen, aż ku miasteczku, wciąż uzupełniany coraz to młodszymi krzewinkami. Ta właśnie najmłodsza część lasu była miejscem najintensywniejszych zadrzewień. W tym to rejonie robotnicy leśni wykonywali według planów pana leśniczego trudną, lecz jakże pożyteczną pracę, której efektem było powiększenie powierzchni lasu jak i też dokonanie nasadzeń po przemysłowym wyrębie setek i tysięcy drzew. Leśniczy Gajowniczek, choć przecież rozumiał, że gospodarka leśna to również pozyskiwanie drzewnego surowca dla przemysłu, z niecierpliwością doglądał prac przy nasadzeniach; rad byłby już widzieć ten młody las wielkim i wysokim, przysłaniającym słońce, lecz drzewa rosną powoli i życia nie starczy, aby ujrzeć je w ich okazałej dorosłości.

Oczywiście sadzono nie tylko świerki. Pan Gajowniczek unikał, zgodnie zresztą z wytycznymi nadleśnictwa, monokultury. Obsadzano te leśne i podleśne połacie niezbyt urodzajnej ziemi oprócz świerków, brzozami, dębami, bukami, także wiązem, klonem, olchą, sosną, modrzewiem i jaworem. Już tam leśniczy Gajowniczek wiedział najlepiej gdzie dany gatunek drzewa posadzić, na jakiej glebie, z wystawieniem na słońce, na częsty wiatr zachodni, na opadających ku rzece zboczach, czy na śródleśnych wzgórzach albo w kotlinach.

Zatrzymali się nasi wędrowcy na tym leśnym placu na dłużej, albowiem pan Gajowniczek zechciał współwędrowców poinformować o tym, że właśnie tutaj wyznaczył miejsce będące ukoronowaniem edukacyjnych spacerów po lesie. Tutaj pobuduje coś w rodzaju przystani - schroniska, w którym mieścić się będzie sala z atrakcyjnymi gablotami tłumaczącymi zwiedzającym znaczenie lasu, portrety zwierząt, roślin, słowem, całego leśnego bogactwa tej okolicy. Jako że kotlina jest niezwykle obszerna, z pewnością najrozleglejsza w różanowskich lasach, tedy znajdzie się tu miejsce na ognisko… jedynie elektryczności doprowadzić tu nie sposób.

Pora wracać do leśniczówki, tym razem duktem wzdłuż młodniaka, do talerza gęstej, gorącej grochówki i bigosu przygotowanego przez panią Tereskę, do jarzębinowej nalewki na miodzie pana Gajowniczka… zatem powracali.

- I jak tam, pani Teresko, przywykła pani do życia na tym leśnym pustkowiu - z takim oto pytaniem zwróciła się do leśniczyny ksiądz Kącki, kiedy na chwilę spacerowali obok siebie.

- A jakże, nie tylko przywykłam, ale i pokochałam to życie. Ale niech ksiądz nie mówi o pustkowiu, bo z leśnymi ludźmi, z pracownikami lasu cały czas się spotykamy. Ja oczywiście rzadziej, bo w bibliotece w Różanowie zwykle do czwartej pracuję, Dorotka już odebrana ze szkoły, przy mnie. Wracamy przed piątą po południu, ale i wtedy nie omieszkam się spotykać z ludźmi, którzy do leśniczówki przyjeżdżają, czasami zostają na noc, bo mąż jeden z pokojów przeznaczył na noclegi dla gości. A będziemy tutaj mieć wigilię z pracownikami, w wigilię Wigilii - prawdziwe tłumy gości i przyjaciół… a księdza zapraszamy… no tak.. - pani Tereska zmieszała się - miało być bardziej dostojnie i oficjalnie… serdecznie zapraszamy księdza na naszą wigilijną wieczerzę.

Ksiądz Kącki zmarszczył brwi, ale jego twarz jednocześnie pojaśniała.

- Będzie to trochę kolidowało z naszą miejską wigilią dla mieszkańców miasteczka, ale niezawodnie się stawię, choćby na godzinkę - odparł po krótkim namyśle. - A cóż to pan radca taki dzisiaj nie do przyłożenia na ranę? - ksiądz Kącki zwrócił się teraz do pana radcy Kracha.

- Ksiądz nie wie jeszcze tego, co ja wiem i to mnie boli i przeraża.

- A cóż to takiego? - niemal równocześnie odezwali się pan leśniczy i duchowny.

- Moja prawa ręka, znaczy się Sławek Brożyna ostatecznie został przez Karolinę z kawiarenki przechwycony. Zdaje się, że na dniach zwrócą się do księdza z prośbą o zapowiedzi.

- To już pewnie do księdza Andrzeja, który jako proboszcz zarządza księgami parafii - roześmiał się ksiądz Kącki. - Pan radca ma jakieś obiekcje co do tego związku? Oprotestuje zapowiedzi?

- Gdzieżbym śmiał! Ale ta Karolina… to dziewczę zapanuje wręcz nad całym dostojeństwem umysłowym Sławka, ba, chyba już zapanowała.

Ksiądz Kącki pokiwał głową i byłby to pewnie znak świadczący o chęci zakończenia z panem radcą rozmowy, gdyby nagle się nie odezwał tymi słowy:

- Ja, o czym państwo wiedzą doskonale, na plotkach nic a nic się nie rozeznaję, ale swego czasu dobrzy ludzie mi donieśli, że pan, panie radco, został we własnym domu przez pana małżonkę, Jadzię na trwałe i to przed wielu laty usidlony, prawda to?

Oczywiście na okoliczność tego zapytania pan radca Krach pozwolił sobie na odpowiedź, w której najtrafniejszą ripostą było zagadkowe milczenie.


[pomysł powstał 09.12.2017 w La Sentinelle, Nord we Francji]


[14.03.2024, Toruń]

2 komentarze:

  1. Taki spacer z leśniczym może być nie tylko przyjemny, ale w nowe ciekawostki bogaty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, a najważniejsze, że nie jest to brat Obajtka

      Usuń