ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 marca 2024

WSTECZ (6)

 [...]

Adam zapłacił za trzy tygodnie z góry plus tydzień za wyżywienie – akurat wydał na to większość gotówki, jaką posiadał przy sobie; resztę miał dopłacić, gdy wybierze się do centrum miasta na pocztę lub do bankomatu.

Pokój który mu przygotowano był narożny i stosunkowo obszerny, liczył sobie około 30 metrów kwadratowych. Pod jednym z dwóch okien stał porządny, wygodny tapczan ustawiony pod kątem prostym w taki sposób, że obok można było swobodnie podejść do okna i nasycić oczy widokiem sosnowego lasu. Przed drugim oknem stał stół z dwoma krzesłami, po lewej stronie w samym rogu pokoju i po prawej stronie miały swoje miejsce niewielkie komody, natomiast naprzeciw drugiego oka i pod ścianą równoległą do tapczanu znajdowały się wypełniona książkami biblioteczka oraz szafa. Limonkowego koloru ściany sprawiały, że nastrój wnętrza stawał się przyjazny i kojący niepokoje, których pełne worki kołyszą się na wietrze dzisiejszych niepewnych czasów.

Po drewnianych, wygodnych, acz trzeszczących latami wchodzenia po nich schodach Adam dotarł do swego pokoju, poinformował właścicielkę, że zejdzie na obiad, o ile tylko zdoła się sam obudzić przed czternastą, na którą to godzinę wyznaczono w „Wiktorii” porę obiadu. Jakkolwiek drzemał w pociągu w czasie podróży, to jednak wciąż towarzyszyła mu senność i tych kilka godzin jakie miał przed sobą, jak sądził, pomoże mu odzyskać siły witalne. Tak czasami bywa, gdy spędzamy pierwszą noc w nowym miejscu – po męczącej, częstokroć długiej podróży oczekujemy zbawczego snu, podczas którego zanikną wszelkie niedogodności związane z przejazdem do punktu docelowego.

Zdjął z siebie ubranie i pozostał w bieliźnie, ale jeszcze nie rozwinął pościeli. Po otwarciu okna wychodzącego na sosnowy las, położył się na twardym, lecz wygodnym tapczanie i nakrył się kocem, wsuwając zmiętą na pół poduszkę, gdyż lubił leżeć i spać, mając „wysoko” pod głową.

Nachodziły go przeróżne myśli - miał tak zawsze przed zaśnięciem – zastanawiał się nad tym, jak szybko podjął decyzję o pozostaniu w tym miejscu przez trzy tygodnie, choć przecież miał zamiar spotkać się z Katarzyną zaraz, tuż po przyjeździe do L., a więc możliwe, że nawet tego samego dnia. Owszem, do zmiany planu przymusiło go zdarzenie na torowisku, co jednak nie powinno być powodem, dla którego zmienia się diametralnie decyzję; w końcu z opóźnieniem, ale mógł dojechać do O., a potem dojechać autobusem do L. Miał do tego przecież adres pani Drozdy, więc dotarcie do jej mieszkania nie sprawiłoby mu kłopotu. Pomyślał również o tym, że może powinien był najzwyczajniej w świecie zadzwonić do dawnej przyjaciółki, ma przecież numer telefonu do szkoły, w której pracuje, mimo że teoretycznie od dwóch lat powinna być na emeryturze; mógłby zadzwonić do niej, porozmawiać, a nawet umówić się na wizytę u niej. Nie zrobił takiej prostej rzeczy. Przyznał w myślach, że nie lubi rozmawiać przez telefon… co innego dzwonić do Olka.

- Ach tak, zupełnie zapomniałem o komórce – westchnął z dezaprobatą. - Muszę ją naładować.

I wstał z tapczanu, przeszedł parę kroków do komody, na której położył walizkę; otworzył ją i poszperał w jej wnętrzu.

- No tak, kto zostawia telefon w walizce!? - aż wykrzyknął do siebie, gdy zdał sobie sprawę ze swego niewytłumaczalnego roztrzepania – ktoś mógł przecież dzwonić do niego podczas podróży, a o ile sobie dobrze przypomina, wyciszył powiadomienia w komórce.

Po otwarciu walizki na jej wierzchu umieścił zawinięty w ręcznik laptop, a pod nim znajdował się zeszyt formatu A4 w twardej okładce i wciśnięty weń długopis. Gdyby nie czekał go sen, z pewnością wyjąłby ten zeszyt i usiadłszy przy stole, zacząłby pisać.

Pisał dziennik, może bardziej pamiętnik, bo jego wpisy dokonywane były nieregularnie . Przenosił je później do pliku tekstowego w laptopie, a robił tak, gdyż dbał o staranność składniową i gramatyczną każdego fragmentu. Ostatniej notatki dokonał w przeddzień wyjazdu, a zatem wypadałoby teraz skreślić parę słów, tłumaczących jego pobyt w pensjonacie „Wiktoria”. Ale wolał jednak zrobić sobie drzemkę, choćby dwugodzinną, lecz wbrew oczekiwaniom, nie potrafił jeszcze przez długi czas przymusić organizm do spania. Zachęcał się do snu leżąc na prawym boku, potem na lewym, to znów leżał na wznak, liczył owieczki lub próbował sobie znaleźć jakiś interesujący temat na sen. Wymyślał różne historie, dbając o to, aby nie były ona nazbyt poważne bądź dramatyczne z wykorzystaniem rozmowy. Wiedział bowiem, że uczestnicząc w takim przedsennym dialogu nigdy nie zaśnie. Kiedy był młodzieńcem, nie mogąc zasnąć, wymykał się z domu, aby przebiec dobry kilometr lub dwa, później, w wieku dojrzałym, wypalał papierosa za papierosem, a teraz, gdy nie jest już od lat palaczem, cierpiał chyba najbardziej, czekając na sen minimum godzinę. Próbował czytać, pisał coś, słuchał muzyki lub włączał telewizor i najczęściej właśnie przy telewizorze w końcu zasypiał.

I tym razem zasnął, a zbudziło go ptactwo, jakieś gwizdy, przyśpiewy i trele; nie wyznawał się w rozszyfrowywaniu ptasich głosów, chociaż wydawało mi się, że pośród usłyszanych całkiem wyraźnie dźwięków rozpoznał kosy lub drozdy. Później, gdy usłyszawszy jedną z takich melodii, gdy zwrócił się do gospodyni pytając o jej autora, odpowiedziała bez namysłu, że była to piosenka jaką wydaje zięba.

Wstał i spróbował doprowadzić do porządku swoje spodnie i koszulę; wszak spał w ubraniu, naciągając na siebie do klatki piersiowej koc. Poprawił kołnierzyk koszuli, zapiął dwa guziki przy niej i przesunął wnętrzem dłoni po kantach spodni. Jego ubranie przedstawiało się teraz jak najlepiej. Podszedł do jednego, potem do drugiego okna, poczuł intensywny zapach sosnowego lasu i domyślił się, że pogoda zapowiedziała się tego dnia wspaniale. Żadnej chmurki na rozświetlonym błękitem niebie; słońce wysokie, dbające o to, aby jego promienie mogły przedrzeć się przez rozwichrzone gałęzie dostojnych sosen do wybujałych po ostatnich deszczach leśnych traw, nadając im pomarańczowe i żółte barwy wczesnego lata. Chciał się odświeżyć. Przypomniał sobie, że kiedy rankiem wchodził na górę, na korytarzu piętra, niemal naprzeciwko jego pokoju znajdowała się toaleta, z której skorzystał oraz obszerna, jasna łazienka, do której zajrzał. Teraz wyjął z walizki mydło, przybory do golenia i ręcznik, choć na jednej z komód leżały dwa firmowe ręczniki i stał pojemnik z mydłem w płynie, szampon rumiankowy (wziął go z sobą) oraz buteleczka jakiejś kolońskiej wody. Przeszedł z pokoju do łazienki, puścił wodę do wanny, rozebrał się i skorzystał z krótkiej kąpieli. Woda, w której umył, a potem pod prysznicem spłukał ciało była przyjemnie ciepła, lecz nie gorąca, co sprawiło że poczuł się zrelaksowany, zwłaszcza po tym, jak się ogolił. Przez dłuższą chwilę z dezaprobatą przyglądał się w lustrze swemu nagiemu ciału. Nie było to już ciało mężczyzny sprawnego fizycznie, umięśnionego, na którego sile można polegać. Widział za to przejmującą kontrolę nad tym ciałem starość, bał się jej zawsze, kiedy korzystał z nieswojego lustra – jego zwierciadło zdawało się być bardziej przyjazne.

[...]


[05.03.2024, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz