CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

13 września 2022

ODKURZONE - OPOWIEŚCI O DŻOKO - FRAGMENTY

 

Zimowy dworek - Wiktor Korecki

    Teksty o Dżoko powstały dziesięć lat temu. Publikowałem je we fragmentach, nigdy w całości, a znacznie więcej fragmentów nigdy nie trafiło do kawiarenki – wałęsają się one po dysku D, tudzież dysku internetowym. Dlaczego nie pozwalam wyjść tym tekstom na światło dzienne? Odpowiedź jest prosta – otóż wpadłem w manię czynienia licznych poprawek. Nie wiem, czy udoskonalam pierwotne wersje, czy też nie, ale moją intencją nie jest oczywiście pogarszanie oryginału.

Poniżej taka próbka opisania świata przeżyć tytułowego Dżoko… oczywiście we fragmencie, aby nie znużyć… także siebie.


    Wąska smużka światła otworzyła powieki jego oczu. Pomyślał, że stała się rzecz prawie niemożliwa, bo czy mógł przypuszczać, że w tej komórce, czy może stodółce zbitej z desek tak dokładnie, że niemal nieprawdopodobieństwem byłoby oczekiwać, aby przez niewyraźne szpary pomiędzy nimi przedostawały się słoneczne promienie? Owinięty w koc i zagłębiony w miękkie gniazdo siana nie spodziewał się, że poranek odnajdzie go i wyrwie z okupacji nocy. Bardziej liczył na to, że zbudzi go gospodarskie ptactwo, kogut na ten przykład chełpiący się pieniacką władzą nad karmazynowymi kurkami, może kot polujący o świcie na zaspane jeszcze, a już głodne ziarna myszy, albo ujadający pies, do którego nozdrzy dotrze zapewne po strzępiastych, utkanych z kropelek snu pajęczynach zapach nieznajomego człowieka.

    A nieznajomy człowiek, człowiek znikąd, nie bywa zwykle mile przyjmowany na obczyźnie, choć w gruncie rzeczy, jest mu wszystko jedno, czy być przeganianym, źle lub obojętnie przyjętym nowym miejscu. A najlepiej przeganiają człowieka przyjaciele, gdy okaże się, że nie jest się już potrzebnym nikomu. Dżeko zrozumiał tę zależność i nie miał wątpliwości co do tego, że przebudzony niepotrzebnie o świcie, poczuje się właśnie w ten sposób, będąc niepotrzebnym nikomu do szczęścia. Prędzej byłby w stanie ucieszyć się przyjaźnią pary synogarlic, które upatrzyły sobie za mieszkanie parapet uchylonego okna wychodzącego na północ. Kiedy wstał wreszcie, nie bez trudu i pomimo ogromnej niechęci do ustawienia swego ciała w pozycji wyprostowanej, napotkał spojrzenie tej pary szarych, nieudomowionych gołębi, które z ciekawością przypatrywały się zjawisku pod tytułem „nieznajomy”. I gdyby wtedy wymacał dłonią na klepisku garść zeszłorocznego zboża, gdyby pochwycił je i delikatnie rzucił w stronę ptaków, wiedziałby, mógłby być im potrzebny. Nieważne, że w pierwszej chwili, spłoszone, poderwałyby się do lotu; po pewnym czasie z tą samą co uprzednio ciekawością spostrzegłyby rozrzucone po parapecie, a także na zewnątrz okna ziarenka i skosztowałyby je na śniadanie. (…)

(...) W końcu trzeba było wstać i wydostać się ze stodółki, narażając się na spotkanie z obojętnością lub wrogością, bo jeśli przekraczasz próg czyjegoś domostwa bez zapowiedzi i zaproszenia, stajesz się osobą niepożądaną. Ech, Dżoko, a drzwi twojego domu zawsze były otwarte i to dla każdego. Otwarte były okna i brama uchylona najpierw, a potem wręcz rozdarta na pół, w końcu rozsypująca się, ale nie dbałaś o to, gdyż nade wszystko kochałeś wolność i otwartość na świat, który zbliżał się do ciebie w podskokach. Nawet kiedy chłód zimowych styczniów i lutych przymykał mroźnym wiatrem wszelkie drzewia i konopaczył wszystkie otwory, przechodzień – ten na którego czekało dostawione do stołu w wigilijny wieczór siedlisko spoglądnąwszy na taflę zimnej, okiennej szyby, dostrzegał za nią karminowe rozbłyski ogników zabawnie skaczących w rytmie podmuchów wiatru po płonących polanach w kominku. W taką noc siarczystą lub puchem białym zasypaną, bywało, że otwierały się ze skrzypem te stare drzwi i wdzierał się przez nie wiatr, drapiąc kontury domu, wgryzając się zębiskami w nagie i martwe gałęzie jabłoni i śliw, po czym, gdy wrota zewnętrzne odepchnął z powrotem jakiś podmuch i drzwi trzasnęły boleśnie, niemal w tym samym momencie pojawiał się z tamtej strony człowiek - człowiek o różnych postaciach: niewieście, męskie, w całej palecie wieku i fizycznej konstrukcji. Siadajże, krzyczał Dżoko, najsampierw się ogrzej, potem skosztuj tego, co na przypiecku, albo na kuchni z wieczornicy pozostało. Jedz i pij, a jeśliś bardzo zmęczony, to nawet bez kąpieli zaśnij w wygodnym łóżku, na sienniku, na pledzie, pod pierzyną, gdzie tam chcesz.     Ech, Dżoko, dawniej tak przyjmowałeś gości, nie urągając na porę dnia czy nocy, i nawet wtedy, gdy potraktowany obuchem zmęczenia, powalił cię sen. (…)


[13.09.2022, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz