CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 września 2022

POWIEŚĆ [1]


Ananda C. Arán [Malaga/Hiszpania]  -  "Strych"



[Od pewnego czasu piszę powieść. Nie byłem przekonany co do tego, aby publikować ja w kawiarence, ale w końcu może się zdarzyć tak, że z jakichś tajemnych względów, np. awarii pamięci dyskowej na laptopie, zginie bezpowrotnie to, co zdążyłem napisać. Mój tekst na tę chwilę nie ma jeszcze tytułu, więc nazwałem go Powieścią i już]


POWIEŚĆ [1]


1.

Nazywają to szaleństwem. Co? Kiedy wchodzę na strych, tam gdzie Marianna wieszała bieliznę. Z Józefem wnosiła wiklinowy kosz wielkości wanny. Wchodzę tedy na strych, siadam na pozostawionym tu krześle i wpatruję się w przestrzeń podwórza, które z perspektywy drugiego piętra wydaje się być znacznie mniejsze.

- Schodź na dół! - słyszę głos, a nie jest to głos nikogo, kogo znam. Co z tego, że słyszę, skoro nie słucham, co do mnie wrzeszczy.

- Twoje miejsce jest w izolatce. Wiesz gdzie? W szpitalu dla obłąkanych – odpowiada sobie. Powiedziała <dla obłąkanych>, choć teraz się tak nie mówi. Nawet <dla wariatów> się nie mówi. Śmieję się. Nie zamierzam schodzić na dół. Kiedy już wystarczająco długo popatrzę sobie na podwórze przez okno i zapadnie zmierzch, wtedy przeniosę się na tą zakurzoną kanapę, położę się na niej, okryję tym wyliniałym futrem, które nie wiem po co wietrzy się na strychu i zasnę, a jak wstanę dnia następnego przed siódmą rano, ponownie będę normalnym człowiekiem.

- Jesteś wreszcie – słyszę już od progu. Potem jeszcze: - jak ci się spało? że nie wolno tak, bo każdy się o mnie martwił i oczywiście, co to za spanie w takiej niewygodzie.

- Zrobiłam ci jajecznicę i kakao.

Czy ja jestem dzieckiem, które poi się kakaem? Zaglądam do tylnej kieszeni spodni – tam jest cały konspekt mojego życia spisany drobniutkim pismem w notesiku podręcznym. Rzeczywiście jest bardzo prawdopodobne, że mam sześć do ośmiu lat, choć zmylił mnie ten szpital dla obłąkanych, gdyż o ile dobrze kontaktuję, dzieci w moim wieku nie odsyła się do psychiatryków.

Miałem takie zadanie do wykonania: napisz, proszę, kim chciałbyś być, gdy będziesz dorosły? Wodzę wzrokiem po pomieszczeniu, gdzie stoi węglowa kuchnia, a na niej czajnik z syczącą już niebezpiecznie wodą.

- Chciałbym być dyrektorem fabryki produkującej oranżadę – odpowiadam.

Uśmiecha się. Co? Dlaczego? Skąd ci to przyszło do głowy?

Robię poważną minę, bo też odpowiedziałem na pytanie matki całkiem poważnie.

- Gdybym był dyrektorem fabryki produkującej oranżadę, mógłbym do woli pić tę oranżadę, prawda?

Matka śmieje się, a ja… ja teraz zaczynam płakać, bo brakuje mi matki. Dlaczego umarłaś, cholera jasna, dlaczego?

Muszę brać te proszki, po prostu muszę. Bez nich dygoczę cały i nie potrafię sobie zorganizować dnia. Dusza mi się wypala. Chciałbym natychmiast zasnąć, a nie mogę. Napiszę chyba którego dnia hymn pochwalny dla wynalazcy tych prochów.

Ale dzisiaj zażyłem już lekarstwa i mogę swobodnie pogadać o tamtych czasach (znów się rozpłaczę) i stwierdzam, że chciałbym się w te czasy przenieść. Kiedy nie połknąłem tych prochów obiecałem sobie, że podpiszę z Diabłerm cyrograf, w którym czarno na białym będzie pisać, że ja, Adam K, oddaję swoją duszę Diabłu i jeszcze za życia pozwalam Mu nią rozporządzać, jeżeli tylko przeniesie mnie w tamte czasy. Pokaż no się który, kto ośmiela się drwić z tego, co mówię! Nadzieje się na soczystą kontrę z lewej ten, kto wyśmieje moje pragnienie stoczenia się w przeszłość, nie żartuję, głupcze. Co ty możesz wiedzieć o przyczynach moich pragnień człowieku utkany z nici konsumpcjonizmu, hejterze, nienawistniku, lecz nade wszystko - głupcze.

Mój Boże, jaki ja byłem szczęśliwy, i to nie tylko będąc dzieckiem. Byłem wolnym człowiekiem. Paradoks? Możliwe i prawdziwe.

Jednego mam przyjaciela, tylko jednego. Przyjechał do mnie (on jedyny ze znajomych przyjeżdża do mnie i dlatego nazywam go swoim przyjacielem), pogadaliśmy sobie i przed rozstaniem (nie płakałem tym razem) przekazałem mu list do mojej zmarłej matki, aby go odczytał odwiedzając za mnie jej grób. Dobrze wiem, że każdy inny lub inna, nie wyświadczyliby mi tej przysługi. List był bardzo krótki i właściwie sprowadzał się do pozdrowień i pytań. Brzmiał mniej więcej tak.

Kochana mamusiu, pozdrawia Cię Twój syn, Adaś, któremu obecnie znaleziono całkiem przyzwoite miejsce do przeżycia, miejsce, które dzielę z wieloma ludźmi podobnymi do mnie, więc nie mogę narzekać na brak tematów do rozmów. Chciałem Cię zapytać, mamusiu, jak uważasz, jak to się stało, że ten nasz cudowny świat pieprznął tak nagle, że do dziś go nie poznaję. Czy wy, starsi ode mnie, mający jakiś wpływ na wcześniejszą historię, w każdym razie większy niż ja, nie uczyniliście czegoś złego, że to wszystko pier…. Tak jakby z dnia na dzień? Proszę, odpowiedz, bo sam nie jestem w stanie”.

No tak, przyczepiacie się do tego <pier…>, bo jakże mogłem coś takiego... do matki, prawda? I macie rację. Mój przyjaciel już wyszedł ode mnie, a ja cały czas o tej wulgarnej niezręczności myślałem i aż zaciekawiła się moim zamyśleniem siostrzyczka mająca akurat dyżur.

- No, cóż – zaczęła z wolna – dzisiaj takie słownictwo uchodzi…

Nie dokończyła, więc przystąpiłem do ataku.

- Siostro, ja mam tytuł magistra, dwie podyplomówki i mogę się uważać za człowieka inteligentnego, a w paru sprawach za erudytę i – zawiesiłem głos – klnę jak szewc, mój język czasami nie jest wart przytoczenia. A mój ojciec, uwierzy pani, skończył podstawówkę, jedynie siedem klas i nigdy, powtarzam – nigdy nie zeszmacił się plugawym, wulgarnym słowem. Rozumie pani? Dumny jestem ze swego ojca, a on nie powinien być dumny ze mnie, choć zaszedłem w życiu znacznie dalej niż on.

[cdn.]


[23.09.2022, Toruń]


2 komentarze:

  1. Pisz, pisz proszę dalej.... Wiesz że Cię podziwiam za to pisanie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piszę... a motorem mojego pisania są wspomnienia, jak i też próba sprawdzenia się w danej stylistyce i temacie... to taki trening, aby nie dostać Altzheimera

      Usuń