- No jedz, jedz – smakuje ci jajecznica?
- Ależ babciu, jakże by mogła nie smakować!
Na masełku, jej konsystencja jest w połowie rzadka, a w połowie gęsta, idealnie osolona, jedząc ją czuje się masło, a do tego jest przecież posmarowana tożsamym masłem bułeczka i popijasz to kakaem, chyba nawet nie jest to prawdziwe kakao, to jest tylko w połowie prawdziwe, ale to nie szkodzi, bo jego smak przyprawia o zawrót głowy. O, Matko Boska, jak to wszystko smakuje po nocy spędzonej na strychu.
- Ona tak wiele dla mnie znaczyła, siostro – mówię, gdy siedzimy już po wieczornym obchodzie w świetlicy, a obok mnie i pielęgniarki jest w niej również Napoleon i Kwiatek – dwa największe, ale i najspokojniejsze czuby w tym szpitalu. Napoleon uważa się za Napoleona i zarządza niewidzialną przez nikogo armią francuskich legionistów, a Kwiatek jest kwiatami nasturcji wplecionymi w rozczochrane jego włosy i pachnie wodą kolońską.
Przepraszam siostrę za te „czuby”. Już nie będę się wyrażał.
- Kto? Babcia? - ta siostra zawsze traktuje mnie jak normalnego człowieka i dlatego lubię z nią rozmawiać.
- Tak, babcia Marianna znaczyła dla mnie wiele i w tej chwili chciałbym się wyspowiadać przed siostrą…
- Wyspowiadać?
- Tak, bo źle się z tym czuję, to znaczy... chociaż minęło ponad pięćdziesiąt lat od śmierci mojej babci śmierci, bardzo źle się czuję, gdyż zawiniłem wobec niej, a że jeszcze moja dusza nie dostąpiła zaszczytu odnalezienia duszy mojej babci, nie mogę powiedzieć jej tego wprost.
- A mógłby pan przejść do szczegółów – ponagliła mnie siostra, która w danym momencie próbowała wydostać z kieszonki różowego fartuszka znajdującej się na wysokości lewej piersi pudełko papierosów.
- Niech siostra nie pali – przykazałem z głupia frant i zacząłem prywatną spowiedź nie trwającą zbyt długo, podczas której wyjaśniłem, że brzdącem będąc grałem sam z sobą w chińczyka lub jakąś inną grę planszową, gdy posłyszałem, że do obiadu mnie wołają i potrzebne jest krzesło, na którym umieściłem swoją tekturową grę z ustawionymi na odpowiednich polach pionkami. Kiedy raz, drugi i trzeci nie wykonałem polecenia odłożenia gdzieś na bok gry i oddania krzesła w ramiona konsumpcji obiadu, babcia podeszła do mnie i brutalnie strząsnęła moją zabawę na podłogę, albowiem obiad w moim rodzinnym domu był świętością. Natenczas wypowiedziałem słowa, które do dzisiaj pamiętam, a wtedy włosy wszystkich domowników stanęły na baczność, gdy krzyknąłem:
- Ty stara babo!
Rzecz jasna dostałem wtedy manto, były przeprosiny (przyjęte), lecz najgorsze było to, że pamięć chętnie przyjęła do swego archiwum te paskudne słowa.
Pielęgniarka okazała mi współczucie, a nawet dotknęła swą ciepłą, delikatną dłonią mojego czoła i rzekła:
- Odpuszczam ci, gdyż rozumiem, że przez dalszą część swego życia wyrażałeś skruchę, ilekroć przypominałeś sobie o tym wydarzeniu.
Jakże ucieszyłem się tego grzechu odpuszczenia i niemal w pełni radosny zaszedłem do swego pokoju, który dzieliłem z bardzo nieszkodliwym pensjonariuszem, z którym wymienialiśmy codziennie niewiele słów, ot takie jak: dzień dobry, dobranoc, smacznego, jaka jest dziś pogoda oraz czy (tu on się pytał) przyszedł jakiś list, na co ja odpowiadałem, że nie, i wtedy on podsumowywał naszą króciutką rozmowę filozoficzną sentencją, że cierpliwe czekanie jest cnotą.
Nazywaliśmy tego gościa filozofem, a to z tej racji, że gdy był napojony i syty w rozmowie z samym sobą poruszał filozoficzne tematy, aż w końcu zaczęto mu dostarczać pisma słynnych mędrców, najpierw greckich, potem rzymskich i tak dalej, a on siadał przy stole z kajetem w ręku i otwartą księgą przed sobą, czytał i notował.
Ja też czytywałem, najczęściej prozę, niekoniecznie współczesną; miałem ulubionych autorów.
Sen, błogi sen.
Pewnego dnia do naszego ośrodka hospitalizacyjnego przyjechał słynny profesor, specjalista od chorób psychicznych w towarzystwie dwóch innych, mniej sławnych. Sędziwi ci panowie wybrali sobie kilku pensjonariuszy, z którymi mieli zamiar przeprowadzić rozmowę na temat, jak się domyśliłem, przyczyn ich obecności w tym ośrodku odosobnienia i ewentualnej możliwości opuszczenia go w niedalekiej przyszłości. W rozmowach uczestniczyli również pan ordynator, lekarz, który akurat nie miał dyżuru i przełożona pielęgniarek. Z tego co wiem, rozmowy przeprowadzono z sześcioma delikwentami, w tym ze mną. Później dowiedziałem się, że czterech hospitalizowanych kompletnie nie nadaje się do opuszczenia szpitala, jeden rokuje wprawdzie pomyślnie, ale że wpadł był swego czasu w szał i uśmiercił dwie starsze kobiety, to raczej w psychiatryku zostanie, chociaż stan jego umysłu uległ widocznej poprawie.
Mój przypadek był szczególny. Stwierdzono u mnie depresję maniakalną, to znaczy chorobę dwubiegunową, przy czym epizody depresyjne były częstsze i dłuższe od okresów pobudzenia. Owszem, ordynowano mi środki psychotropowe, dzięki którym mogłem w ogóle funkcjonować, a jednocześnie po trzecim trafieniu do szpitala postanowiono, abym w nim pozostał na dłużej, a może już na zawsze. Pan ordynator przepięknie to określił mówiąc, że gdybym miał bliską rodzinę lub przynajmniej bardzo zaufaną osobę przy sobie „pozwolilibyśmy pacjentowi warunkowo opuścić szpital, gdyż w leczeniu tej choroby, jak państwo doskonale zdają sobie sprawę, niezwykle pomocnym czynnikiem jest kochająca i cierpliwie znosząca niedogodności życia spowodowane tą jednostką chorobową rodzina”.
Panowie profesorowie ucięli sobie naukową i nie do końca zrozumiałą przeze mnie pogawędkę, pozostali głównie przysłuchiwali się rozmowie, lecz od czasu do czasu wymieniali się własnymi spostrzeżeniami na temat mojej choroby. Oczywiście był czas na zadawanie mi pytań i udzielanie przeze mnie odpowiedzi, które skłoniły jednego z tych dwu mniej ważnych profesorów o odciągnięcie mnie, kiedy już wszyscy zainteresowani powstawali ze swoich siedlisk i kierowali się do wyjścia, on właśnie puszczając do mnie oko, wyrzekł w największej tajemnicy:
- Pan udajesz chorego.
Zamurowało mnie.
[29.09.2022, Toruń]
Moja siostra - doktor psychologii cierpiała na depresję dwubiegunową. Była nieszczęśliwa nie tylko ona ale cała nasza rodzina.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że tak osobiście pisze
No, cóż, na tę chorobę cierpiało wielu znanych i inteligentnych ludzi, np. świetny aktor Tadeusz Janczar i Wojciech Młynarski
Usuń