CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 listopada 2022

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 66. ARTYSTYCZNIE

 



ROZDZIAŁ 66. ARTYSTYCZNIE


(w którym dowiemy się o kolejnym wrześniowym plenerze artystycznym oraz prześledzimy rozmowę, jaką przeprowadziły, na teatralne tematy, rzecz jasna, pani Zofia Koteńkowa i aktorka, pani Weronika Majewska)


Niemal krok cały rok czasu postawił i w miasteczku ponownie zabawiono się w plener. Raz jeszcze pan profesor zebrał swoich podopiecznych zaludniając dostojne uliczki starego miasta malarskimi studentami. Sam także z trójką przyjaciół, co to w nakładaniu farby na płótno się znają z ochotą przystąpili do malowania, aby młodocianym artystom towarzyszyć w ich pracy.

Tego roku inne zadanie przed studentami postawił pan akademik. Każdy artysta miał obowiązek wytworzyć trzy portrety w trzech odmiennych technikach oraz ująć oblicza przypadkowo napotkanych przechodniów w karykaturalnej formie piórkiem i węglem, choć nie tylko. Podczas gdy ukończone obrazy miały, podobnie jak przed rokiem, uhonorować domu kultury i kawiarenki ściany, a po zdjęciu ekspozycji zostać wykupione przez portretowanych (uzyskane w ten sposób środki miały być na cel charytatywny przeznaczone), o tyle karykatury wręczano ochotnikom na poczekaniu.

Rzecz jasna pan profesor odrywał się raz po raz od swojej sztalugi, aby belferskim okiem przypatrzeć się dokonaniom podopiecznych, boć przecież nakazane prace były formą ocenianego ćwiczenia, choć do rozpoczęcia akademickich zajęć na uczelni pozostawało jeszcze sporo czasu.

Studenci, niektórzy pomni swoich zeszłorocznych plenerowych doświadczeń; inni z kolei, młodsi, co znali imprezę jedynie z opowieści, przyciągnęli z sobą gromadkę swoich przyjaciół i „miłości”, od czego w szwach popękał miejski hotelik, a obywatele miasteczka, którzy kwaterowali pozostałych, z radości uzyskania dodatkowych dochodów zatarli ręce. Podobnież miejscy kupcy; ci cieszyli się niezmiernie z powodu rosnących z nastaniem września zysków. W kawiarence przez te sześć dni imprezy gościło to całe towarzystwo na obiadach, a i później aż do północy kawiarniane sale na wzmożoną frekwencję nie narzekały.

Cieszyli się też portretowani, myśląc pewnie o tym, że posiadłszy własny wizerunek, czy to pastelowy, olejny, w akwareli czy w gwaszu uczyniony, miłą pamiątka dla nich będzie, a jeśli los przewrotny sprawi, że twórca dzieła sławnym się stanie, to wtedy i wartość takiego żartobliwie przedstawionego pójdzie w cenę.

Tak jak i roku poprzedniego, także i dzisiaj na staromiejskim rynku i w okolicach wystawili się ze swoimi stoiskami twórcy ludowi i rękodzielnicy, a sam pan burmistrz, który, a jakże, też dał się sportretować młodziutkiej damie o kasztanowo-rudych włosach, zaczął przemyśliwać nad tym, że powinno się stworzyć tym amatorskim artystom jakieś stałe miejsce w miasteczku, gdzie mogliby na bieżąco swoje prace pokazywać i sprzedawać.

Główną pieczę nad plenerem tym razem objął pan Korfanty, dyrektor domu kultury, albowiem pani Zofia Koteńko umilała sobie czas z panią Majewską, aktorką, zakwaterowaną tymczasowo w miasteczku i z nią jakoweś teatralne materie omawiały, mając na uwadze nade wszystko stworzenie w domu kultury miejsca dla aktorskiej trupy. Sala kinowo-teatralna w tym ośrodku przecież istniała, więc chodziło głównie o pozyskanie do pracy tych, którzy do ról komedianckich, tudzież dramatycznych najlepiej się nadawali, a pani Zofia miała w tym względzie najlepsze rozpoznanie.

W kawiarence właśnie, późną porą, gdy młodociane towarzystwo flirtowało sobie przy kawie, winku i ciasteczkach, a dobrze już znana miejska piosenkarka wyśpiewywała subtelne bossanowy i rumby przy akompaniamencie jeszcze innej, młodziutkiej niewiasty, panie Weronika i Zofia zajęte były rzeczową rozmową.

- Ja znam kilka dziewcząt i chłopców, co już ukończyli szkołę, z którymi bawiliśmy się w teatr, także tutaj, w kawiarence. Przedstawialiśmy wtedy czwartą część „Dziadów”. Ale i w szkole robiliśmy różne przedstawienia. Nie wszyscy porozjeżdżali się po świecie, a przecież są i młodsi.

- To bardzo dobrze - zareagowała na słowa pani Zofii Koteńko pani Majewska. - Dla takiego miasteczka zobaczyć kogoś ze środowiska w obsadzie znanej teatralnej roli to sprawa bardzo ważna. Powinnyśmy właśnie od takich małych kroczków zacząć. Wiele już lat przeżyłam w teatrze i pani powiem, że nie brak prawdziwych talentów wśród amatorów, jednakowoż pracować nad nimi trzeba, zanim się ich puści na głęboką wodę przedstawień.

- Ma pani rację - potwierdziła pani Zofia - a też i najważniejsze w tej pracy są chęci, zapał do pracy… no i porządne, profesjonalne poprowadzenie takiego nieopierzonego aktora. A kto lepiej mógłby ich poprowadzić jak nie pani.

- W każdym razie na pewno z pani pomocą, bo któż zna lepiej zna to środowisko, do którego drzwi ja zaledwie pukam. Ja też myślałam o tych młodych absolwentach szkoły teatralnej, którzy za nic nie mogą się przedostać do prawdziwego teatru, choć wcale nie są gorsi od innych… po prostu mniej szczęścia mają. I wie pani, marnują się oni jako kelnerzy, sprzedawczynie w butikach… no cóż, imają się różnych zajęć, aby związać koniec z końcem i… powoli tracą nadzieję, a ich talent niszczeje, porasta kurzem. Dać takiemu rolę, której się nie spodziewa, to stanie na głowie, aby wypaść jak najlepiej i, powiem pani, że lepiej zagra niż niejeden dobry aktor o znanym nazwisku na powiatowej chałturze. 

- Też tak myślę, choć nie ukrywam, że magnesem przyciągającą widownię będzie pani osoba.

- No cóż, nie chcę kokietować… z przyjemnością bym zagrała - odparła pani Weronika, lecz natychmiast przeszła do innej sprawy. - Pani Zofio, ale aktorzy to nie wszystko. Owszem, można sobie wyobrazić sztukę, że tak powiem, nowoczesną, w której słowo wystarczy i przysłowiowe krzesło za rekwizyt posłuży, ale chyba chcemy od naszego teatru czegoś więcej, prawda. Dekoracje, charakteryzacja, stroje, muzyka… to wszystko się liczy i kosztuje. Ja oczywiście spróbuję wydobyć z własnego teatru jakieś rekwizyty, to na początek, ale w dalszej perspektywie należałoby pomyśleć o własnym zapleczu.

- Pani Weroniko, i na to recepta się znajdzie. Nawet pani nie przypuszcza, jak ambitnym człowiekiem jest nasz dyrektor domu kultury. Przysiądziemy z nim, porozmawiamy, przedstawimy swoje pomysły, a on skrobnie jakiś projekt. Na coś nowego, oryginalnego jakieś środki dostaniemy. Albo… niech pani spojrzy na tych młodych malarzy. Chce pani mieć dekoracje? Zwrócimy się z prośbą do pana profesora. Młodzi portretowali najpierw miasto, teraz ludzi… a czy stworzenie takich dekoracji nie byłoby kolejnym fascynującym dla nich zadaniem? Mamy też w mieście i wioskach panie, które zajmują się szyciem, haftowaniem, Bóg sam wie czym tam jeszcze. A muzyka? Ha, samemu mężowi bym przykazała zasiąść do fortepianu, gdyby zaszła taka potrzeba… bo musi pani wiedzieć, że mój mąż to ma dwa niezależne od siebie powołania: być lekarzem - z czego ma pieniądze - i muzykiem-wykonawcą, za co grosza nie bierze. A daję pani słowo, ze gdyby tak rozejrzeć się po mieście i okolicy, przynajmniej na jakiś kwartet smyczkowy byłoby na stać.

- Tak, wiem, wiele już słyszałem o tych artystycznych dokonaniach w mieście.

- Owszem - kontynuowała pani Koteńko - to nie może być tak, że wszystko uda się załatwić bez kosztów. Ludziom trzeba będzie zapłacić, a i same materiały kosztują, i tak dalej.

- Widzę, że każdy aspekt sprawy bierze pani pod uwagę. Więc co, spotkamy się jutro u pana dyrektora. Jak się pani o nim wypowiedziała… ten ambitny człowiek. Może i on coś pożytecznego nam dopowie.

- A pewnie. Po dwunastej wpadnijmy do niego, wtedy mniej jest zajęty. 

- Jak najbardziej. To może, pani Zofio, zamówimy sobie jeszcze po lampeczce schłodzonego, czerwonego wina i… może byśmy przeszły na ty. Co pani na to?

- Z wielką przyjemnością, pani… - poprawiła się pani Koteńko - z wielką przyjemnością, Weroniko.

- I mnie będzie bardzo miło, Zosiu, a insulinę… insulinę wezmę sobie zaraz po tej lampce.


[Napisano po raz pierwszy dnia 10.09.2016 roku w Sabadell pod Barceloną, Katalonia, w Hiszpanii


[26.11.2022, Toruń]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz