- A może puszki ma pan jakie? Za aluminium można dostać dobrą cenę.
- Może coś się znajdzie. Niech pani usiądzie. Herbaty zrobię. Głodna pani?
- Co się pyta. Głodna. Przywykłam
- Można przywyknąć do głodu?
- Pewnie, że można. W zimie to mi dają więcej. Od wiosny po jesień czasami na zarobek chodzę, grzybki, zioła i jagody zbieram. Po stodołach sypiam w zimie. Tu, w leśniczówce też spałam.
- Nie dali pozostać dłużej? Cała zimę?
- Daliby, chcieli, ale ja, jak tylko mróz odtajał, w dalszą drogę się wybrałam. A pan sam na gospodarstwie? Parobek?
Uśmiechnąłem się.
- Może być i parobek. Rozjechali się do miasta po dzieci. sam zostałem i doglądam wszystkiego.
- Ja sobie zaraz pójdę. Lepiej, żeby mnie nie widzieli.
- Pokorscy to bardzo dobrzy ludzie. Nie mieliby nic przeciwko temu, aby panią tu zastali i gościli.
- Pan tak ładnie do mnie mówi: „pani”, a mnie wołają Weronka, albo „starucha”. Ale nie przepędzają, choć niektórzy chleba dadzą, mleka i czegoś tam inszego, ale nie pogadają.
Wlałem jej herbaty. Podałem dwa odgrzane gołąbki z chlebem.
- Gdzie pani na stałe się zatrzymuje?
- Po pegeerze taki barak stoi za lasem. Ktoś wykupił, ale nie mieszka, więc ja zajęłam. Mam tam wszystko, bez wody i elektryczności. Ale staw jest, a pokój jaśniutki, pobielony. Resztę sobie przyniosłam, ludzie dali, skombinowałam.
- A jak nowy właściciel przyjdzie i każe się wynosić?
- Pójdę gdzie indziej. A mało tu świata do zwiedzania
- Pewnie, że dużo, tyle że samemu trudniej.
- A bo to ja dbam o to, aby nie być sama. Przywykłam i dobrze mi samej. Czasem kogo poznam, to i pogadam sobie, jak z panem. A pan to przypadkiem nie typ samotnika? Coś mi się widzi, że nie przepada pan za tłumem.
- To prawda. Za tłumem nie przepadam. Los dał mi poznać czym jest samotność. Niech pani je, bo ostygnie.
- Co to Los z ludźmi dzisiaj wyrabia… widzi mi się, że pana coś uciska na sercu.
- Każdego coś ciśnie.
- Prawda. Przywyknąć trzeba. Nie wolno rozpamiętywać.
- Myśli pani, że da się tak bez rozpamiętywania?
- Co ma się nie dać, kiedy trzeba. Ja panu to mówię, bo stara już jestem i przeżyłam nie jedno.
Skończyła pierwszego gołąbka.
- Będzie dużo pracy przy sianie a potem przy grodzeniu przed dzikami poletka ziemniaków.
- Pan to tak sam z siebie mówi, czy leśniczy kazał.
- Sam z siebie. Gospodarz wspominał, więc znam jego plany.
- Zobaczy się, może i przyjdę, jak sprzedam towar.
Spojrzałem na wypełniony po brzegi metalem wózek.
- I daje pani radę to ciągnąć za sobą?
- Co mam nie dać, kiedy trzeba. Latem wożę nim jagody, jesienią ładuję do niego grzyby na sprzedaż. Będzie dziesięć lat, jak tak jeżdżę. Dobre ludzie w okolicy. Kupują. Karmią. Nocują, gdy poproszą, albo same zapraszają.
- Może jednak zaczeka pana na gospodarza. Dobrze zapłaci, jak się pani zdecyduje.
- Może. A panu płaci?
- Mnie dał cały pokój do mieszkania. Nie za pieniądze pomagam.
- Ja sprzedaję towar za pieniądze, lecz tak jak pan odrabiam ludziom za jedzenie, ubranie i coś do jedzenia. A będę się mogła wykąpać?
Skinąłem głową.
- Wykąpię się i przebiorę. W wózku mam całkiem nową sukienkę.
- Zrobię pani wodę. Gorąca kąpiel od czasu do czasu się przydaje.
- A potem sobie pójdę. Za dwa dni wrócę, to może wtedy się do czego przydam, ale złom sprzedać najpierw muszę.
- Rozumiem.
Zanim Pokorscy wrócili, po kobiecie pozostał na piaszczystej drodze ślad wyżłobiony kołami wózka.
[pisane w czerwcu 2013]
[28.06.2023, Toruń]
Przerazliwie smutne.
OdpowiedzUsuńStokrotka