Luis Alberto Sangroniz - Portret kobiety (1932)

Luis Alberto Sangroniz  -  Portret kobiety (1932)

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 września 2025

FILMY (66) ZARAZA - ROMAN ZAŁUSKI

 


ZARAZA



Rok produkcji: 1971

Premiera: 1972. 04. 07

Lokacje: Wrocław (Pogotowie Ratunkowe na ul. Traugutta, Wyższe Seminarium Duchowne na Ostrowie Tumskim, Most Grunwaldzki, Most Zwierzyniecki, ulica Piłsudskiego, Norwida, Mazowiecka, Świdnicka, Ślężna, Karkonoska, Grabiszyńska, lotnisko Strachowice, Plac Kościuszki, ulica Na Ostanim Groszu - wówczas niezabudowane lotnisko na Gądowie Małym, skrzyżowanie ulic Strzegomskiej i Komorowskiej na Nowym Dworze, Dworzec Główny, autostrada A-4), Szczodre k. Wrocławia (pałac - filmowy szpital zakaźny).

Janusz Bukowski 

Film zainspirowany wydarzeniami z okresu epidemii czarnej ospy obraz przeżyć mieszkańców Wrocławia i heroicznych wysiłków służby zdrowia stanowi tło, na którym w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa - ujawniają się prawdziwe charaktery ludzi. Głównym bohaterem jest lekarz Adam Rawicz, który pierwszy rozpoznaje chorobę, a następnie z ogromnym poświęceniem pracuje nad jej zwalczeniem. Mnożą się wypadki śmiertelne, konieczne jest stworzenie izolatorium, umierają także lekarze... Kiedy po kilku tygodniach epidemia ustępuje, wśród odznaczonych nie ma Rawicza i jego zwierzchnika Wilkonia.

Autorzy filmu nie silą się na tworzenie sensacji i chociaż w fabule przedstawiono także niedogodności związanej z prowadzeniem akcji ratunkowej oraz niestety typową sytuację, w której wśród dekorowanych nie ma najważniejszych i najbardziej oddanych walce z zarazą, to generalnie film jest wiarygodny.

Świetne role moich ulubionych aktorów: Tadeusza Borowskiego i Janusza Bukowskiego.

Joanna Jędryka i Tadeusz Borowski

Reżyseria - Roman Załuski

Scenariusz - Jerzy Ambroziewicz, Roman Załuski

Zdjęcia - Janusz Pawłowski

Muzyka - Alina Piechowska


Obsada aktorska

Tadeusz Borowski - doktor Adam Rawicz z Sanepidu

Janusz Bukowski - doktor Bielski z pogotowia

Stanisław Michalski - Wilkoń, dyrektor stacji sanitarno-epidemiologicznej

Maciej Rayzacher - doktor Stanisław Olczak, kierownik izolatorium

Iga Mayr - doktor Konopacka

Jolanta Wanat - Ewa

Bogusz Bilewski - Władek, kierowca sanitarki

Eliasz Kuziemski - dyrektor szpitala zakaźnego

Ferdynand Matysik - docent

Igor Przegrodzki - kierownik wydziału zdrowia

Bolesław Abart - nowy kierownik izolatorium

Jerzy Block - chory skierowany do Wilkonia

Zygmunt Bielawski - pilot samolotu z Warszawy

Halina Buyno - Danko, matka zmarłej pielęgniarki

Adolf Chronicki - minister

Władysław Dewoyno lekarz w szpitalu zakaźnym

Wirgiliusz Gryń - traktorzysta

Zuzanna Helska - pielęgniarka w szpitalu zakaźnym

Joanna Jędryka - żona doktor Olczaka

Ryszard Kotys - portier na pogotowiu ratunkowym

Mieczysław Łoza - taksówkarz

Stanisław Michalik - doktor Jacek Szemiot, pierwszy chory

Jerzy Moes - dziennikarz w tv rozmawiający z Konopacką

Ludomir Olszewski - turysta w okularach przeciwsłonecznych

Kazimierz Ostrowicz - "znajomy" Marii Kwiatek

Maria Zbyszewska - kobieta w izolatorium

Henryk Hunko - uciekinier ze szpitala zakaźnego

Zdzisław Kuźniar - pracownik zakładu pogrzebowego

Andrzej Mrozek - kolega Rawicza w dyskotece; nie występuje w napisach

Jerzy Zygmunt Nowak - mężczyzna na postoju taksówek



[30.09.2025, Toruń]

29 września 2025

JULIUSZ SŁOWACKI - BENIOWSKI - PIEŚŃ IV (21)

 

Zalecisz — często na krzyżu lub grobie

Odpoczywając. — Lećże więc bez końca.

A będziesz chodził w anielskiej ozdobie

Jako ojczyzny i wiary obrońca;

A nim zasługi twoje w niebie zginą,

Ziemia przeminie! i gwiazdy przeminą!


Patrz na mnie! — jestem także zmordowany,

A kto wie, co tam w mojem sercu płacze?

A jednak wziąłem w ręku krzyż drewniany,

I chodzę, tuląc do głębi rozpacze.

Wolałbym może już w grób… jak złamany

Dąb i bez liści — lecz mi serce skacze,

Kiedy na działo wstąpi moja noga,

A działo ogniem śpiewa — Imię Boga.


Więc że i starość jeszcze Jowiszowe⁴³⁵

Ma brwi, na hańbę ojczyzny zmarszczone,

Więc jeszcze wstrząsa te pola stepowe,

I wulkany z nich rozrzuca czerwone,

I tej ojczyzny martwej wznosi głowę,

I kładzie na nią zbawienia koronę…

Także więc krwawym was obmywam chrzestem⁴³⁶!

A pomyśl tylko ty — czemże ja jestem?


Garsteczką prochu, co jutro w dolinie

Będzie rodziła chwasty i lilije;

Dzbanem, z którego strumień wiary płynie,

A który jutro Bóg nogą rozbije.

Nośże ty ducha w twej cielesnej glinie;

A nie lękaj się, gdy wiatr w oczy bije

Z błyskawicami. Na końcu żywota

Czyny człowiecze waży szala złota.


Tam wszystkie nasze łzy i krew rozlana

Są policzone i nie ginie jedna

Kropelka ani biała, ani różana,

Lecz każda waży i ważąc wyjedna

Światło wieczyste. Idź więc w Imię Pana!

A byłaby też ta ojczyzna biedna,

Gdyby dla ciebie zginionego młodo

Łez nie znalazła. — Bądźże więc tą wodą


Ochrzczony teraz i w grobowcu późnym.”

To mówiąc, ręce wyciągnął i drżały.

Słuchał go rycerz z czołem smutnie groźném,

I był na twarzy przerażeniem biały,

I skry mu z oczów szły… i dreszczem mroźnym,

Miłością wielką dla nieszczęsnej chwały

Czuł się przejęty. Będąc tak ognisty

Z ręku księdzowskich wziął do Chana listy;

----------------------------------------------------------------------------------

³⁵Jowisz (mit. rzym.) — bóg dnia, nieba i burzy, najważniejszy w rzymskim panteonie, przedstawiany jako brodaty mężczyzna władający piorunem, odpowiednik greckiego Zeusa.

³⁶chrzestem — forma użyta dla rymu, na prawach licencji poetyckiej, dziś popr. forma N. lp: chrztem.

----------------------------------------------------------------------------------

I wraz obrócił konia na południe

Ku wschodzącemu wtenczas miesiącowi…

Jechał i marzył o przyszłości cudnie.

A któż sny takie młodości wypowie?

Choć aniołami te strofy zaludnię,

Choć z ziemi stworzę kraj podobny snowi:

Nie dosyć będzie, przez gościniec z ostów,

Kwiatów z różanych gwiazd i z tęczy mostów.


Austerie⁴³⁷ chyba z szkła i z diamentu

Zbuduję — w karczmach posadzę Dyjanny⁴³⁸.

Łódź życia jest jak złota łódź Sorrentu⁴³⁹,

Co, siekąc kryształ przezroczysty, szklanny,

Ogień dobywa błękitny z odmętu,

I z wioseł ogień leje nieustanny,

I tak jak łabędź ognisty przelata,

Pierś mając w ogniu i ogniem skrzydlata.


Młodości! każ się tej łabędziej marze

Z ognia i złota unosić po świecie.

Niech szumi wino w twej Platońskiej czarze⁴⁴⁰,

Na głowie niechaj będzie wonne kwiecie;

A blisko ślubów wysokich ołtarze,

Gdzie Saturnowy wąż się z ogniów plecie:

Tam ślubuj przyszłość… Muza mdleć zaczyna —

Dajcie mi bursztyn⁴⁴¹ i róże, i wina!


Kłębami dymu niechaj się otoczę;

Niech o młodości pomarzę pół senny.

Czuję jak pachną kochanki warkocze,

Widzę, jaki ma w oczach blask promienny;

Czuję znów smutki tęskne i prorocze,

Wtóruje mi znów szumiąc liść jesienny.

Na próżno serce truciznami poim!…

Kochanko pierwszych dni! — znów jestem twoim,


Patrzaj! powracam bez serca i sławy,

Jak obłąkany ptak i u nóg leżę.

O! nie lękaj się ty, że łabędź krwawy,

I ma na piersiach rubinowe pierze.

Jam czysty! — głos mój śród wichru i wrzawy

Słyszałaś… w równej zawsze strojny mierze…

U ciebie jednej on się łez spodziewał,

Ty wiesz, jak muszę cierpieć — abym śpiewał⁴⁴².


Idź nad strumienie, gdzie wianki koralów⁴⁴³

Na twoje włosy kładła jarzębina;

----------------------------------------------------------------------------

³⁷austeria (daw.) — karczma, zajazd.

³⁸Dyjanna (mit. rzym., dziś: Diana) — bogini łowów, córka Jowisza i siostra Apollina, jej posąg był popularną ozdobą klasycystycznych ogrodów i pałaców.

³⁹złota łódź Sorrentu — prawdopodobnie nawiązanie do czarodziejskiej łodzi, którą bohaterowie Jerozolimy wyzwolonej płynęli na Wyspy Szczęśliwe; Sorrento — popularna już w XIX w. miejscowość turystyczna w płd. Włoszech nad Morzem Śródziemnym, niedaleko Neapolu, miejsce urodzenia Torquato Tasso (1544 - 1595), wł. poety, autora poematu Jerozolima wyzwolona.

⁴⁴⁰wino w twej Platońskiej czarze — nawiązanie do dialogu Uczta Platona.

⁴⁴¹bursztyn — tu: fajka z bursztynu.

⁴⁴²muszę cierpieć, abym śpiewał — nawiązanie do legendy o łabędziu, który ma śpiewać tylko raz w życiu, tuż przed śmiercią.

⁴⁴³koralów — dziś popr. forma D. lm: korali.

-------------------------------------------------------------------------------

Tam siądź i słuchaj tego wichru żalów,

Które daleka odnosi kraina;

I w pieśń się patrzaj tę — co jest z opalów⁴⁴⁴,

A więcej kocha ludzi niż przeklina.

I pomyśl, czy ja duszę mam powszedną?

Ja — co przebiegłszy świat — kochałem jedną.


Twój czar nade mną trwa. — O! ileż razy

Na skałach i nad morzami bez końca,

W oczach twój obraz, w uszach twe wyrazy,

A miłość twoję miałem na kształt słońca

W pamięci mojej. — Anioł twój bez skazy

Na moich piersiach spał — a łza gorąca

Nigdy mu jasnych skrzydeł nie splamiła:

Twa dusza znała to — i przychodziła.


W gajach, gdzie księżyc przez drzewa oliwne

Przegląda blado, jak słońce sumnienia,

Chodziłem z tobą, jak dwie mary dziwne,

Jedna z marmuru, a druga z promienia;

Skrzydła nam wiatru nie były przeciwne,

I nie ruszały włosów i odzienia.

Między kolumny na niebie się kryśląc

Staliśmy jak dwa sny — oboje — myśląc.


Z taką więc ciszą i z taką powagą

Wejdziemy kiedyś w Elizejskie bory;

My, cośmy ziemię tę widzieli nagą,

Przez piękne niegdyś widzianą kolory.

Cośmy poznali, że nie jest odwagą

Rozpacznym czynem skończyć żywot chory;

Lecz uleczeni przez trucizn użycie,

Sercu zadawszy śmierć — znaleźli życie.


Pierwszy to i raz ostatni o! miła!

Mówię do ciebie. Jest to błyskawica,

Która ci chmurę posępną odkryła,

I boleść wyszła z niej jak nawałnica;

W twoim ogrodzie pustym będzie wyła,

Gdy księżyc pełny, jak srebrna różyca⁴⁴⁵

Gmachów gotyckich, biały blask rozleje,

W te — gdzieśmy niegdyś chodzili — aleje.


Bądź zdrowa — odejść nie mogę, choć słyszę

Wołające mnie duchy w inną stronę,

Wiatr mną jak ciemnym cyprysem kołysze

I z czoła mego podnosi zasłonę,

Z czoła, gdzie anioł jakiś skrami pisze

Wyrok łamiący mnie między stracone…

Ja czekam, krusząc wyroki okrutne…

Twe oczy patrzą na mnie — takie smutne! —


Bądź zdrowa! drugi raz cud się powtórzy —

Martwy, odemknę ci w grobie ramiona,

--------------------------------------------------------------------------------

⁴⁴⁴opal — minerał o różnorodnych barwach i mieniącej się, opalizującej powierzchni; opalów — dziś popr. forma D. lm: opali.

⁴⁴⁵różyca — rozeta, okrągłe okno wypełnione witrażem lub ażurowym ornamentem.




[29.09.2025, Toruń]

28 września 2025

ZAPISKI EMIGRANTA (1353) WSPOMNIENIA.

 

1353.

Naszły mnie takie liche wspomnienia, a dodatku jakaś totalna awaria telewizora uniemożliwia mi korzystanie z tego pudła, choć może to dobrze, bo ostatnio prawie nie oglądam niczego, politykę już zarzuciłem, bo kto lubi się kąpać w szambie.

Przyjaciele odeszli już dawno, więc nie narzekam, piję piwo, ja bym się też napił podpiwku czy kwasu chlebowego, nie żeby piwo żłopać non stop, bo lubię smak czegoś sfermentowanego, piwo nawet ciemne, nawet bezalkoholowe, byle był smak, może dlatego lubię też ciasto drożdżowe i napiłbym się rozrobionych drożdży z mlekiem – fanatyk jestem.

Ale skoro naszły mnie wspomnienia to te, kiedy to po angielsku jedna pani, ratowniczka lub pielęgniarka pytała czy mnie boli głowa, powiedziałem zgodnie z prawdą, że nie, choć adrenalina wciąż działała; i jeszcze pytała, czy czy może rozciąć nożyczkami dres, a może i spodenki, które miałem na sobie, więc oczywiście zgodziłem się, dodając, że boli mnie lewa noga; jak mogła nie boleć, skoro byłem zakleszczony i musieli jakąś piłą mnie odcinać, ale najpierw pani ratowniczka przykryła mnie jakimś kocem, aby podczas przecinania metalu jakieś opiłki czy nawet szkło z rozbitej szyby nie zraniło mojej twarzy.

Usłyszałem nad sobą warkot helikoptera, niewyraźnie zobaczyłem linę z przytroczonym krzesełkiem lub taką medyczną leżanką, a potem poczułem jak ktoś dźwiga moje ciało i kładzie na tę leżankę i wtedy musiałem chyba dostać zastrzyk, bo pamiętałem przez chwile jedynie to, że unoszę się, po czym straciłem przytomność, a prawdę powiedziawszy myślałem wtedy, że umieram, ale nie widziałem żadnego światła w tunelu.

Obudziłem się parę dni później, po wykonaniu dwóch operacji. Obudziłem się ze śpiączki farmakologicznej, a jak się czuje po takim zaśnięciu, boję się o tym pisać, choć jestem dzielny.

Swoją drogą, chciałem podziękować wszystkim którzy się mną wtedy zajęli, i tym ze szpitala. Trudzą mnie te wspomnienia. Muszę dokończyć piwo – niech chociaż to z życia mam.



[27.09.2025, Toruń]

26 września 2025

ODKURZONE - JEJ CHŁOPAK

 

JEJ  CHŁOPAK

[Pisane 29.10.2017, Grandvillers, Oise we Francji i 30.10.2017, Gannat, Allier, Owernia we Francji]


- Nie śmiej się ze mnie. Ja naprawdę się przestraszyłam. Weszłam na tę kamienistą drogę i usłyszałam twoje kroki. Początkowo zdawało mi się, że to ten starzec.

- Starzec?

- Tak. Mamusia mówiła, że jest tu taki, co w każdą jesień zachodzi do domów i pyta, czy nie ma jakiejś roboty dla niego, bo nie chce darmo jeść chleba.

- Taki ci on straszny?

- Brodaty i trochę brudny, i powłóczy jedną nogą.

Uśmiechnął się do niej.

- To ja ci go przypomniałem? Przecież nie kuleję.

- Przecież mówię, że mi się zdawało. W dodatku zrobiło się ciemno, a w ciemności…

- Mama nie powinna cię puszczać samą na wieś.

Udała oburzoną.

- Nie powinna. A ty? Czemu się włóczysz sam po nocy?

- Jestem od ciebie starszy.

- Bagatela! Zaledwie dwa lata.

- Ale jestem do tego chłopakiem.

- A co to ma do rzeczy? Mamusia wysyłając mnie na wieś, nie wiedziała, że wrócę o tej porze.

- To dlaczego wracasz tak późno?

Machnęła ręką. - Wszystko chce wiedzieć - pomyślała. - Na co to mu potrzebne?

- Zabałaganiłam. Tam u Kaczorów mają takie śliczne owieczki i kozy. Pani Kaczorowa pozwoliła mi je zobaczyć i nakarmić.

- Aha. Byłaś u Kaczorów po mleko?

- Po mleko i ser. Znasz Kaczorów?

- Znam. Też braliśmy od nich mleko.

- A teraz skąd wracasz?

- Z kasztanówki. Kasztany zbierałem. Popatrz.

Zdjął z ramion plecak. Otworzył. W postępującej szarości wieczoru nie było widać, co kryje się we wnętrzu plecaka. Dziewczynka wsunęła do środka dłoń. Poczuła śliskie, chłodne kule, przyjemne w dotyku.

- Duży chłopak, a zbiera kasztany!

Obruszył się na te słowa. Zasunął plecak i zawiesił go ponownie na ramię.

- To nie dla mnie. Dla siostry. Obiecała przynieść kasztany na zajęcia dla całej klasy.

- A ty jako dobry braciszek spełniłeś jej zachciankę - ironizowała.

- Lubię zbierać kasztany. Dziadek robi z nich mączkę, a z niej klej.

- Klej z kasztanowej mąki?

- Nie wierzysz? Przyjdź do mnie kiedy, to ci go pokażę. Mamy cały woreczek.

- Ale po co wam klej z kasztanów?

- Niemądra. Do klejenia papieru, tektury. Kiedy robimy świąteczne dekoracje i zabawki z papieru, przydaje się.

- Ty robisz te dekoracje i zabawki?

- A ja, ale najwięcej dziadek. On robi różne modele z papieru, samoloty. Mnóstwo tego mamy w domu, na strychu, wszędzie.

- Pokazałbyś mi je?

- Pewnie. Jak przyjdziesz, to zobaczysz.

Szli nierówną asfaltową drogą do osady. Spostrzegli, że zapaliły się lampy na słupach wzdłuż drogi. Latarnie stały jedna od drugiej w odległości stu kroków. Srebrzysty strumień światła powoli przejmował kontrolę nad zmrokiem. Łatwiej było iść obok siebie i zaglądać sobie od czasu do czasu w oczy. Oczy dziewczyny błyszczały jak kasztany, które chłopiec niósł na ramionach w plecaku. Zauważył, że dziewczynka ubrana w czerwoną ortalionową kurtkę podbitą „misiem” przekrzywia się na lewą stronę, trzymając wypchaną torbę w prawej.

- Nie wiem, czy mama mi pozwoli - odezwała się nagle.

- Czemu miałaby nie pozwolić? Wysyła cię na wieś po mleko; to znacznie dalej niż ja mieszkam.

- Nie o to chodzi. Myślę, że mama uważa, że…

Przerwała w pół zdania, rozważając, czy w ogóle powinna mówić o takich sprawach.

- Co… twoja mama?

- To chyba nie wypada, aby dziewczyna szła w odwiedziny do chłopaka, prawda?

- A chłopak może?

- Może. To co innego. A poza tym, wiesz jak to jest, koleżanki zaraz będą mówić „zakochana para”, jak się dowiedzą.

- A niech mówią. Przecież wiesz, że zaprosiłem cię, abyś mogła zobaczyć ten klej i modele z papieru. Dziadkowi też będzie przyjemnie i na pewno zechce cię nauczyć wycinać i kleić.

- I tak będą gadać. Pamiętam, jak w pierwszej klasie miały ze mnie ubaw, kiedy wyszłam na spacer z lalką w wózku.

- I z czego tu się śmiać?

- A śmiały się, bo pierwsza klasa to nie przedszkole.

- Miej to gdzieś. Powinnaś robić to, na co masz ochotę.

- Łatwo ci mówić, bo jesteś starszy ode mnie i do tego chłopak.

Zatrzymali się na chwilę. Dziewczynka chciała zmienić rękę niosącą torbę.

- Daj ją, poniosę ci. Mnie nie ciężko, bo kasztany dźwigam na plecach.

Dziewczynka była nieco zaskoczona, ale po chwili wahania wcisnęła mu w prawą dłoń torbę, w której niosła mleko w dwulitrowej bańce i ser.

- Tylko nie wylej mleka. Ja raz wylałam. Gumka nasunięta na pokrywkę się przesunęła…

- Mama cię skrzyczała?

- Nie, ale poplamiłam sukienkę.

- No tak, sukienka, to najważniejsze.

- A żebyś wiedział. Plamy wprawdzie puściły po praniu, ale wtedy zrobiło mi się przykro. Tobie zawsze się wszystko udaje?

- Nie wszystko, ale się tym nie przejmuję. Naprawiam, poprawiam…

- A ja tak. I wiele rzeczy mnie martwi.

- Na przykład?

- Na przykład w szkole.

- Uczysz się przecież dobrze. Z nagrodą zdałaś.

- No właśnie. I dlatego nazywają mnie kujonem… i w ogóle…. Tobie nie dokuczają w szkole?

- Dokuczali, ale sobie poradziłem.

- No tak, jesteś chłopakiem.

- Wystarczy powiedzieć słowo, a dorwę tych, którzy tobie dokuczają.

- Słowo?

- Słowo.

Nie więcej jak dwie latarnie dzieliły ich od bloku dziewczynki i w świetle tej bliższej spostrzegli szybko krocząca w ich stronę kobietę. Oboje rozpoznali w niej matkę dziewczynki i już za chwilę usłyszeli jej głos.

- Elu, tak się martwiłam. Powinnaś być przynajmniej godzinę temu! - głos matki nie był może karcący, ale zdradzał zdenerwowanie i zaniepokojenie.

- Dobry wieczór pani - pozdrowił kobietę chłopiec.

- Dobry wieczór. Znowu zatrzymały cię te zwierzęta - rzuciła w stronę córki. - Ale nie rób mi tego więcej. Tak się martwiłam.

- Niepotrzebnie, mamusiu. Byłam z Pawłem.

Dziewczynka po wypowiedzeniu tych ostatnich słów czuła, jak jej twarz purpurowieje.

- No, widzę właśnie. Kawaler nie dość, że ci towarzyszył, to jeszcze pomógł ci nieść nasze zakupy.

Kobieta odebrała z ręki chłopca torbę, spoglądając w jego stronę z satysfakcją i wdzięcznością, po czym wypowiedziała całkiem głośno:

- Dziękuje ci Piotrze.

Jej kolejne zdania zabrzmiały już refleksyjnie.

- To moja wina. Nie powinnam puszczać cię samą. Dnia ubywa i mogłam przewidzieć, że się ściemni zanim wrócisz.. i jeszcze z taką ciężką torbą. To co, może kawaler wpadnie do nas na chwilę? Upiekłam drożdżowca, a z tego mleka zrobimy dla was kakao. Ela bardzo lubi kakao.

Dziewczynka przez chwilę pomyślała, czy przypadkiem nie staje się podobna do przedszkolaków  i znów znów może być z tego heca.

- No co, wpadniesz? Zapraszam.

Chłopiec, który zwykle zachowywał spokój, rozwagę i stanowczość, tym razem się zawahał. Dziewczynka nagle wyciągnęła ku niemu rękę i szarpnęła jego dłoń.

- Co tak stoisz? No chodź. Chłopakom to wypada.

Poszli w trójkę, a przy podwieczorku dziewczynka oczywiście zdała relację z rozmowy jaką po drodze prowadziła z Pawłem. Było w niej o tym, że zaprosił ją do siebie, aby zobaczyła klej z kasztanowej mączki oraz papierowe modele jego dziadka… no i nie mogła nie wspomnieć o tym, że w razie czego Paweł kogoś tam dorwie… w końcu jest już chyba jej chłopakiem.



[26.09.2025, Toruń]