CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 czerwca 2023

OPOWIEŚĆ SENTYMENTALNA (5)

 5. 

Musisz wytrzymać, mówię do niego. Odpowiada, że da radę, choć nie wie, na jak długo starczy mu wytrwałości. Obok nas siedzi chłop Biegun, ogień skwierczy, potem dogasa i nasz przyjaciel ze wsi wsypuje ziemniaki w żar ogniska. Gdzieś tam na wschodnim horyzoncie mruga pierwsza gwiazda, akurat nad fabryką i naszą kamienicą. Boję się o Artura, bo stary człowiek przyniósł z sobą nie tylko ziemniaki, ale i butelkę samogonu. Brat kiwa głową na znak, że da radę. Czy mu wierzyć? Rozmawiamy. Widać, że Biegun jest rozmowny.

- Ja pana poznałem – mówi do mnie. – Nie to, że  p a n a poznałem, ale jest pan podobny do swego ojca. Nie żyje już parę ładnych lat, prawda?

- Parę.. piętnaście lat minęło, jak odszedł – odpowiadam. – Ci, którzy znali mojego ojca mówią, że na stare lata jestem do niego podobny.

- Pracowałem, panie na wadze, przez kilka kampanii cukrowniczych. Znałem się z pana ojcem. Jestem dokładnie 12 lat młodszy od niego. Byłem na jego pogrzebie. Ciężką miał śmierć.

- Rak. Ciężką. Nia zasługiwał na takie cierpienia, jakie przechodził – mówię szczerze.

Powiedziałem to ze wzruszeniem, jakie ścisnęło mi gardło.

- Dobry to był człowiek - odezwał się Artur.

- Dobrzy ludzie często umierają w cierpieniach – zauważył Biegun. - To niedobrze.

- A co u pana. Pola, widzę, ma pan sporo.

- Będzie wszystkiego 30 hektarów, ale to nie moje, syna. Przepisałem na niego.

- Żałuje pan? – ciągnąłem starego za język.

- Nie. Ja i tak nie dałbym rady. On, znaczy się Czarek, to taki nowoczesny gospodarz. Nastawił się na kukurydzę i trzyma trzodę. Mnie, staremu, zostawił dwa hektary młodych ziemniaków i dwie krowy, uprosiłem go o to. Matka hoduje kurki, tylko dla siebie, dla nas; do tego warzywny ogródeczek mamy, trochę owoców, pięć renet, trochę truskawek i malin, cztery śliwy. Jadę czasami z matką na targ, żona robi sery z tego mleka, sery i masło; dobre mamy krówki, zdrowe; syn uśmiecha się, bo on nie wyobraża sobie, jak można w dzisiejszych czasach gospodarować po staremu, kiedy on do jakiejś spółdzielni produkcyjnej należy i, dziękować Bogu, jakoś sobie radzi pomimo tego, że sam pan wie, rolnictwo u nas ma zbyt wielu mędrców, co to w ministerstwie znają się raczej na roślinkach balkonowych, a nie na produkcji rolnej. Ale kiedy podjadę na targ z ziemniakami, to i czasami głową pokręci z poodziwem, że mam z tego zarobek, ale tak generalnie to coraz mniej się na wsi opłaca pracować, drożyzna taka.

- To chyba typowe w dzisiejszych czasach – mówię.

- A tak, to prawda. Za moich czasów było inaczej. Mimo wszystko inaczej.

- I tak dogląda pan swoich ziemniaków – wtrącił się do rozmowy Artur.

- Niby tak, ale syn mówi:<Przeszedłbyś się aż do tej strugi, ziemniaki posadziliśmy bardzo wczesne, więc znajdą się chętni, podbiorą ci> i tak dotarłem tutaj, ale widzę, że jest w miarę spokojnie, tak i wróciłem się do chałupy po stare kartofle, które można zjeść wprost z ogniskowego żaru.

- I przyniósł pan trzy czwarte księżycówki – zauważyłem.

- Podobno słynąłem z dobrego wyrobu – odparł i w tej chwili rozlał do trzech przyniesionych z sobą musztardówek po kropelce alkoholu.

Nie mogliśmy nie wypić, tym bardziej, że Biegun śliczny toast wygłosił; coś o przyjaźni i dawnych dobrych czasach. Cały czas spoglądałem na Artura; owszem, wypił swoją działkę, zakąsił kawałkiem chleba (też przyniesiony, swojski przez Starego człowieka), ale nie miał takiego błysku w oczach, jaki zwykle mają ludzie nadużywający alkohol.

- Syn będzie pana szukał – zauważył mój brat.

Ściemniało się z każdą chwilą. Od wody ciągnęło lekkim chłodem.

- A przyjedzie. Powiedziałem mu, gdzie będę, no i że spotkałem kompanów trochę młodszych od siebie, więc trochę zabawię.

- A tak naprawdę, to ile ma pan lat? – zapytałem

- Siedemdziesiąty trzeci krzyżyk mi leci – odparł niemal z dumą.

- Nie wygląda pan na tyle – stwierdził Artur i począł patykiem nagarniać na ziemniaki żar.

- Niecierpliwy pan. Jeszcze z pięć do dziesięciu minut i dojdą – uspokoił go Biegun. – A panowie tak razem mieszkają w swym rodzinnym mieszkaniu na Mizerkach? Wiem, gdzie to, bo kiedyś byłem w tej kamienicy. Ojciec pana – zwrócił twarz w moją stronę – zaprosił mnie kiedyś na ryby. W trzech, bo był tam z nami jeszcze pan Bogdan… też już nie żyje… wybraliśmy się trabantem tego Bogdana aż na Narew. Wyjechaliśmy tak gdzieś o pierwszej w nocy.

Wyjaśniłem więc Biegunowi, że jeszcze przed śmiercią rodziców, zamieniliśmy nasze mieszkanie w osadzie na nowy blok w mieście. Ojciec mój bardzo przeżył ciężko tę przeprowadzkę, lecz w końcu musiał się przyzwyczaić. Rzadko i z bólem serca wracał nad te wody, bo był zapalonym wędkarzem, ale sił mu już brakowało, a po tym wypadku w cukrowni, to nawet przestał zaglądać w te strony. Ojciec nie lubił mieszkać w mieście, choć oczywiście doceniał wygody jakie miał w nowym mieszkaniu. Więc kiedy umarł, a później także i moja mama (nienawidzę nawiązywać do śmierci moich rodziców) zostałem w opustoszałym mieszkaniu i dopiero po kilku latach zdecydowałem się wrócić na stare śmiecie.

- Rozumiem pana i jego ojca, też nie wyobrażam sobie życia w mieście.

- A dwa miesiące temu zabrał i mnie do swojego mieszkanka, gdyż…

Przerwałem Arturowi. W końcu po cóż panu Biegunowi historia życia mego brata, zwłaszcza że nie ma się czym chwalić. Stary człowiek polał jeszcze do szklanek samogonu, wypiliśmy i zapadła długa cisza, aż w końcu Artur zaczął wydłubywać z zarzewia ziemniaki.

- Że też nie wzięliśmy z sobą soli – żachnął mój brat.

- A to, to co? – Biegun wyjął z kieszonki koszuli zawiniątko – rulonik, w którym była drobno mielona sól.


[24.06.2023, Toruń]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz