Chłopiec siedział przed austerią położoną na rozstaju dróg, z których jedna prowadziła na zamek. Najmował się do noszenia ciężkich tobołów jakie mieli z sobą ludzie udający się do zamku. Za posługę dostawał akurat tyle pieniędzy, aby móc sobie pozwolić na wikt i nocleg w karczemnej stajni. Pracował też przy koniach, czyszcząc ich spotniałe brzuchy i grzbiety, karmił je i poił. Z biegiem czasu tracił siły. Brak snu i dłuższego odpoczynku odbierał mu systematycznie siły, a kiedy nie jest się gotowym do pracy, traci się zlecenia, a co za tym idzie nadzieję na lepszy, sprawiedliwie zarobiony grosz.
Idący do zamku coraz częściej wybierali innych tragarzy. Chłopiec cierpiał. Przestał jeść, a wygrzewając się na słońcu, jego ciało nabierało brunatnej barwy. Skóra, pozbawiona wody, łuszczyła się i starzała.
Każdego podróżnika opuszczającego austerię witały teraz strapione i budzące żałość oczy. Wzrok tych oczu z każdym dniem bladł i gdyby potrafiły tylko mówić, każdy mijający go przechodzień musiałby choć przystanąć. Ale oczy jego nie potrafiły mówić albo nie dość wyraźnie opowiadały o swoim bólu. Chłopiec nie potrafił też wyrazić bólu słowem. Nie chciał mówić o swoim nieszczęściu. Opowiadał swoje sny, w których stawał się kimś innym. W końcu zarzucił też bujanie w obłokach sennych fantazji. Umierał z każdym dniem, lecz jakoś nikt nie zwracał na to uwagi. Za bardzo przyzwyczajono się do widoku chłopca opartego o drewnianą ścianę austerii. Nikt nie podejrzewał, że może być z nim tak źle.
Któregoś dnia chłopca zabrakło na ławce. Minął tydzień, a podróżni zapomnieli o tragarzu, którego oczy niedostatecznie wyrażały ból.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz