- Coś mi
się widzi, panie doktorze, że nasze panie prędko nie wrócą – radca Krach
rozejrzał się po sali, którą przed chwilą opuściły dwa małżeństwa – pewnie znów
na roberka.
- Nie rozumiem
– doktor Koteńko nawet nie musiał udawać rozkojarzonego.
- Mówię o
tych dwu parach, które do brydża dobrały się jak w korcu maku.
- Prawda.
jakby się dobrze znali – przytaknął doktor Koteńko.
Adam
nalał po kieliszeczku brendy. Miał świadomość, że na drinka jest stanowczo za
wcześnie, lecz wiedział też, że po świątecznym, sutym jedzeniu, kieliszek
dobrego alkoholu nie zawadzi, zwłaszcza że podczas świąt zachowano daleko
posuniętą powściągliwość w piciu.
-
Małżonki nie ma, więc powiem panom szczerze, że ten kieliszek z rana bardzo
dobrze mi zrobi. Mój lekarz już po zawale był łaskaw zauważyć, że kieliszeczek,
no, powiedzmy, dwa, nie uczynią krzywdy mojemu serduszku.
-
Potwierdzam – rzekł Koteńko – acz we wszystkim zalecam umiar.
- Przecież
że nie alkohol wykończył pana serce – odezwał się Adam – jak do tego doszło, bo
jakoś nie do końca zrozumiałem?
-
Przyjacielu, stres i jeszcze raz stres. Siedzisz bracie w księgach i przepisach,
wertujesz, sprawdzasz w wieczystych dokumentach do trzeciego pokolenia wstecz a
przed sobą masz listę spadkobierców, takich co to do niedawna nie wiedzieli, że istnieje
na tym bożym świecie nasze miasteczko. A kiedy już się wywiedzieli, dalejże
szturmować ratusz. A czas biegnie. Kamienice jak stały po spaleniu, tak stoją.
Fundusze unijne czekają, lecz bez uregulowania spraw majątkowych daleko nie
zajdziesz. A tu cię burmistrz naciska, to znów jakiś szemrany interes się kroi,
że może lepiej, aby miasto nie brało „posagu”, a jak nie weźmie, jak najwięksi
udziałowcy w spadku łapę przyłożą, to też dobrze będzie, dla mnie szczególnie,
bo za przysługę coś skapnie. A ja nie i nie, bo nie chciałem na tę swoja
posiwiałą głowę brać lokatorów, którzy jeszcze w kamienicach mieszkają.
Wprawdzie niewielu ich, a jednak… Niektórzy nachodzą cię, burmistrz, i
słusznie, odsyła do prawnika. Mówi, że ja odpowiadam, a ja przecież nie jestem
w stanie przyspieszyć sprawy. Inni przychodzą, bo im na głowę lecie, a co mam
począć. I w końcu to ostatnie podpalenie. Chwała Bogu, że straż tak szybko
przyjechała. No i, przyjacielu, nawarstwiło się tyle spraw i w końcu w robocie,
a jakże, przy komputerowej pracy czemuś zachciało się ścisnąć moją klatkę
piersiową i zaraz bezdech mnie chwycił. W porę sekretarka przyniosła herbatę.
- Stan był
poważny – potwierdził doktor Koteńko – zaraz też do mnie zadzwoniono. W karetce
to nam radca schodził…
- Lecz
nie zlazłem – uśmiechnął się radca Krach.
- I
chwała Bogu – westchnął Adam – a ja tam z pracą?
- Kwestia
kamienic na ukończeniu. Wprawdzie cały miesiąc nie pracowałem, lecz od czego
mam mecenasa Szydełko. Ten, choć to nie dla niego praca radcy prawnego, pomógł
wiele i wspólnieśmy dokumenty do sądu przygotowali. Małżonka zresztą uprosiła,
a sama tak przy mnie latała, że gdybyście panowie na własne oczy to ujrzeli, pomyślelibyście,
że na nowo we mnie zakochana. Ale postanowione już jest, może bardziej przez
małżonkę niż przeze mnie, że kończę pracę dla magistratu. Biuro, w którym
więcej mnie nie było pozostawiam. Zresztą biuro w każdym innym miejscu być
może, o czym przypomina mi wciąż połowica, sugerując wręcz przeprowadzkę.
Zamyślono
się. Adam odłożył na bok talerze z pozostawionymi na nich skorupkami, albowiem smakowite,
po wiedeńsku jaja jedli, z masełkiem, nie sklepowym, lecz
prawdziwym, na ostatnim przedświątecznym targu kupionym. Pyszności.
A
kobiety: małżonka radcy Kracha, pani
Zofia (niebawem Koteńko) i Maria długo jeszcze przechadzały się po
lesie, korzystając z nadzwyczaj ciepłego przedpołudnia.
Wcześniej
pani Zofia przekonywała Adama, że nic piękniejszego być nie może nad poranne
spacery, które szczególnie zaleciła Marii. Jakaś blada… czy zauważył.
Pewnie
nie, bo mężczyźni potrafiący spoglądać bardzo daleko, miewają kłopoty z
dostrzeżeniem tego, co nazbyt blisko, przed samymi oczami nogami przebiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz