Gęba od
Sasa do Lasa pogląda sobie w telewizor, na którym oprócz naszej najmilszej
Ukrainy, czasami filmy a seriale puszczają. Onegdaj był sobie raz taki serial
„Plebania”, dydaktyczny, w religijnym duchu, z roztropnym księdzem w roli
głównej. Był też swego czasu film i serial zarazem „U pana Boga w Ogródku” (czy
jakoś tam, bo też i były tytuły „..za miedzą” i „…za piecem”. Idzie też na
plazmowym ekranie „Ojciec Mateusz” z Sandomierza, mieście o największej w
Polszcze przestępczości. Wspólnym mianownikiem tychże ruchomych obrazów jest
postać księdza.
Jeśli
ktoś sobie myśli, że po tym cudacznym wstępie Gęba ma się zamachnąć na
religijne uczucia, abo też pohańbić podłym słowem duchowieństwo, w największym
jest błędzie. Cel wypowiedzi Gęby jest o sto ośmdziesiąt procentów odmienny –
celem Gęby jest chwalenie powyższych filmików.
Może
najmniej się Gębie podobała „Plebania”, gdzie przerysowano sylwety złych
bohatyrów, aby dobrych upiększych nadto. Pewnikiem z tych też względów serialik
zniknął z pola widzenia, bo ludkowie nie wytrzymali dydaktycznych, chociaż
słusznych dykteryjek, mniemając pewnie, że za dużo lukru w cieście może
zemdlić.
Daleko
piękniejszym zdał się serialik „U Pana Boga…”. Chociaż i to bajka, to Gęba ze z
rozkoszą patrzyła na tę wdzięczną chwilę uspokojenia od cywilizacyi, jaką
filmik dawał.
„Ojciec
Mateusz”, choć pomysł serialu importowany, humorem a pięknymi rolami aktorów
zachwyca i chociaż koncepcja baśniowa, to oglądnąć z przyjemnością się ogląda.
- Ale nie
w tem rzecz – rzecze Gęba – nie po to gadam, coby jaka uczona recenzyja z tej mowy powstała jak Feniks z popiołów.
Inna rzecz mą uwagę przykuwa.
Każda z
filmowych postaci, faktycznie fikcyjna i nie mająca zbyt wiele wspólnego z
ludzkim żywotem, cechuje się ową szczególną prostolinijną, przyjazną wobec
ludków wszelkiej maści, postawą. jakże by miało być inaczej – zapytacie – skoro
księża we w tych filmach to główne, szlachetne a rycerskie postacie ze
scenariuszy wychodziły. To wszystko prawda.
Jednakowoż
przemyślijcie sobie ludkowie jak niewiele w realnym świecie stan duchowny
miałby do zrobienie (gdyby tylko chciał), aby choć w stopniu niewielkim
przybliżył swoje zachowanie do „prawdy ekranu”. Ot wystarczyłoby aby ksiądz jeden
z drugim po normalnemu z ludkiem tym i owym pogadał, a nie pokrzykiwał, aby
potrafił pogaworzyć z takim, co przy konfesjonale nie klęka. Żeby sobie taki
jeden z drugim przed papieżem nie chadzał, świętszym od niego będąc na każdym
kroku. Żeby jęzor swój pohamował i w każdym myślącym inaczej niż on sam, wroga
a głupola nie wynajdował.
Gęba
gotowa gębę swoją szpetną i oba brwiowe łuki panom Kliczkom nastawić, jako
zakład a przynętę, że gdyby księży a biskupi stan zechciał w części niedużej
postępować jako owi filmowi duchowni, pewnie więcej i Kościół, i religia
katolicka by zyskały.
Miast
tego pycha się panoszy wszędzie. Papież swoje a one swoje. Słuchać i patrzeć
żal, a czasami to i nawet strach a przerażenie.
Nie daj
Boże – rzecze Gęba – otworzyć telewizor, z którego Oko wypadnie. Strach się bać, jak ono paszczękę swą rozdziawi, a na ludków pokrzykuje. Piekłem a Dżenderem
straszy. G’woli zaciekawionych, Gęba pierwszy raz zaczęła na strachanie prochy
brać, kiedy się od Oka wywiedziała o jakiejś bruździe na łbie, co to wszystkie
niepoprawnie spłodzone dzieciska miały nosić. Ośm dni Gęba do zwierciadła nie
doszła, tak porciętami trzęsła, aby nie obaczyć piętna tego, czy przypadkiem
ona nie jest z nieprawej łożnicy. A o arcydiable Dżenderze to się Gęba wcale nie
ode feministek a lewaków dowiedziała, ino od samego Oka. Bo samo Oko to pewno
tego nie wie, jak przemyślną reklamę ono dżenderowskim antychrystom porobiło.
Toci od feministów całe lata się starali, aby Dżendera do słowników
zagranicznych wyrazów wprowadzić i guzik by im to się udało, gdyby nie Oko,
które raz, dwa, trzy za kołtuny Dżendera ułapiło, potrząsnęło i na stos pod
rozgrzane ognie a smołę ciepnęło.
Gęba
dziwuje się strasznie, że katolicki kościół piłę na boisko rzucił i do jednej,
swojej bramki gra, onego Oka na pożerkę śmiechu wystawiając. Skądinąd Gęba wie,
że pośród księży a zakonników takie bywają, co z nimi przy herbacie abo
innej kawie pogadać można w rodzimej mowie, a te na górze hierarchalnej se umyślili,
że Oka z łańcucha spuszczają, aby nogawki obgryzał.
-
Powracając do filmików – rzecze Gęba – zakładam, że jedną z intencyi filmowców
było, coby ciepłym klimatem chuchnąć na kościelnych ludków i, jak się wydaje,
nawet nieźle im to wychodziło. Tako też myślę, że chociaż te serialiki to
grzeczne bajeczki, lecz na popularyzację środowiska religijnego wypłynęły
srodze. I w sumie dobrze, bom, jako Gęba, ode samego poczęcia, pokojowo a
otwarcie na świat usposobiona. A tu nagle ryms i Oko spierniczyło robotę całą,
bata chwytając we w swe święte dłonie i
do bicia się pcha, ciętym jęzorem kłapie, a o seksie to tak się rozpowiada,
jakby z niejednego pieca faworki podżerała.
A Pan Bóg
na te mecyje pogląda z wysoka i boki ze śmiechu rwie.
I miłosierne oko na OKO przymyka... Aliści do czasu!
OdpowiedzUsuńA pewnie, że do czasu. Gęba by o Oku śmiałości nie miała napisać, gdyby dyspensy od Pana Boga nie dostała, który raz do Gęby przyszedł i powiada: - Ci powiem, Gębo, z tej bruzdy to ja się tak uśmiałem, że dozwoleństwo ode mnie masz o onem Oku pisać, cokolwiek ci popadnie.
OdpowiedzUsuń