Zanim
jeszcze Gęba udostępni pola przyjaciołom swoim, co pojawiać się będą w kawiarni,
jeszcze tą razą zaskoczy słowem rymowanym a pieśnią, o czem potem.
Ludkowie
wiedzą wszak, że Gęba pomieszkuje w izolacyi, nie caluśko sama, ino pomiędzy
braty w habitach się dostała i pokutuje.
Dzień
sobie przepędza na modlitwie oraz na grzebaniu w ziemi, albowiem wiosna
przeskoczyła eremowe mury i piękniuśko powietrze podgrzewa. Tedy brat Jerzy
Gębie szpadel do rąk wcisnął, rabaty warzywnej wyznaczył parametra… i poszło
kopnięcie za sztychem, aż do rosy na czole (brat Jerzy, smukły, brodaty i
wysoki, że ho ho, jął się grabi).
Należało
więc spocząć w cieniu i Gęba z bratem Jerzym siadła, po blaszanym kubku wody
zaczerpnęła i sobie tak zaśpiewała, choć z obawą o zgorszenie w świętym
miejscu, po ciuchuteńku.
Co było – nie wróci, i szaty
rozdzierać by próżno.
Cóż, każda epoka ma własny
obyczaj i ład...
A przecież mi żal, że tu, w
drzwiach, nie pojawi się Puszkin –
tak chętnie bym dziś choć na
kwadrans na koniak z nim wpadł.
W tym czasie brat Jerzy modlitewne supełki odmawiał,
lecz w trakcie śpiewania (nieudatnego, bo Gęba od przedszkola do Sopotu się nie
dostała) zamilknął, ślepka zmrużył, by nagle a raptownie strofkę kolejną
tenorowym głosem, acz cichszym od Gęby, zakwilić...
Dziś już
nie musimy piechotą się wlec na spotkanie –
i tyle jest aut, i rakiety unoszą
nas w dal...
A przecież mi żal, że po Moskwie
nie suną już sanie,
i nie ma już sań, i nie będzie
już nigdy, a żal !
-
Braciszku roztomiły – powiedziała Gęba – a czyliż tobie takie śpiewanie uchodzi
za eremu murkiem ceglanym a obielonym? Rozumiem psalmy a roraty wyśpiewywać ku
chwale Najwyższemu, a tu takie piosneczki, tęskne wprawdzie, lecz nie ku Stwórcy
sławie poczynione.
Gęba
swoje a brat Jerzy ciągnie cięciwę pieśni…
Przyjmuję pojętny mój wiek, mego
stwórcę i mistrza,
ten trzeźwy mój wiek,
doświadczony mój wiek pragnę czcić...
A przecież mi żal, że jak dawniej
śnią nam się bożyszcza
i jakoś tak jest, że gotowiśmy
czołem im bić.
Tak
jakoś cudacznie się Gębie w umyśle porobiło, że pojrzawszy na łopatę w darń
przegniłej zieleni wbitą, umyśliła sobie, że onaż Okudżawy gitarą jest i basta.
Dalejże chwyciła ją wyobraźni oczyma i tym sposobem, wtórując muzycznym akordem
zaśpiewała dalej…
No cóż, nie na darmo zwycięstwem
nasz szlak się uświetnił,
i wszystko już jest – cicha
przystań, nonajron i wikt...
A przecież mi żal, że nad naszym
zwycięstwem niejednym
górują cokoły, na których nie
stoi już nikt.
I
już śpiewali wespół, melencholiji poddani, jak zaczarowani. Gębie zaś się
zdało, że oto, na konkursowe proskenion wkracza i w czasie, gdy brat Jerzy lirę
stroi, Gęba onego Okudżawę śpiewa. Tedy śpiewali dalej…
Co było – nie wróci; wychodzę
wieczorem na spacer
i nagle spojrzałem na Arbat i –
ach, co za gość ! –
rżą konie u sań, Aleksander
Siergiejewicz przechadza się,
ach, głowę bym dał, że już jutro
wydarzy się coś !
Gdy
ucichli, brat Jerzy nareszcie wystąpił z mową skromną jak na eremistę i rzekł:
-
Czy przed czy za murami, Bóg chwali sztukę, gdy ta miłuje ludzi i wytchnienie
od prędkości życia daje. Dlatego, pokutnicza Gębo, to nasze śpiewanie uszom a
sercu Pana Boga miłe. A teraz biermy te nasze grabie a łopaty, bo nie samą
poezją człowiek żyje.
Tak
i my ruszyli z kopyta, rabatę skopali, pograbili i poszli obiadować.
[Piosenkę o Puszkinie Bułata Okudżawy, którą Gęba z bratem Jerzym wyśpiewała, przetłumaczył pięknie Witold Dąbrowski]
nutek parę na zakończenie
Piękna opowieść! Od lat uczestniczę w Zaduszkach Jazzowych u Franciszkanów w Gdyni. Co rok któryś z braci wynajduje do krótkiego kazania argumenty z Pisma świadczące o ,,boskości'' muzyki i sztuki w ogóle. A potem następuje 1,5-godzinny koncert muzyki wcale nie sakralnej...
OdpowiedzUsuńPodobnie myślę, a u Ciebie, Zgago, zamiłowanie do dżezowania występuje poniekąd równiez z okołorodzinnych powodów, mniemam :-)
OdpowiedzUsuń