ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 grudnia 2020

DACH NAD GŁOWĄ (I) 1.

 I (1.)

Opuszczali powoli salę projekcyjną nazwaną tak, gdyż onegdaj odbywały się w niej pokazy filmowe, zanim jeszcze ruchome obrazy trafiały do miejskiego kina, ale były to lata tak odległe, że nie pamiętała ich dyrektorka miejskiej biblioteki pani Bożena Złotowska. Obecnie i spoglądając z perspektywy kilkunastu lat to w tej najobszerniejszej bibliotecznej sali pełniącej głównie rolę czytelni urządzano wieczory autorskie na przemian z występami aktorów, muzyków, dzieci i młodzieży miejskiego domu kultury, tudzież bezpośrednim nawiązaniem do dawniejszych spotkań z kinem bywały prezentacje multimedialne, wystawy i performance. Sala była na tyle obszerna, że dla potrzeb danego przedsięwzięcia w zasadzie wystarczało w odpowiedni sposób zagospodarować przestrzeń jej wnętrza, zmieniając lokalizację stolików i krzeseł, bądź też wręcz usuwając na czas imprezy przynajmniej stoliki. Nie działo się to bez sprzeciwów i dąsań personelu obsługi. Pan Stanisław, znany nie tylko w bibliotece ale i na mieście posiadacz pary złotych rąk miał śmiałość narzekania na te „przeprowadzki” przy samej pani dyrektor, po czym jednak wypełniał do do joty poruczone mu zadania, meldował przy tym pani Złotowskiej wykonanie zleconych prac, czym zaskarbiał sobie jej uznanie, a niejednokrotnie wdzięczność za to, że istnieje ktoś, na kim dyrektorka może zawsze polegać.

Opuszczając salę projekcyjną grupa tych bez mała dziesięciu osób, najbardziej aktywnych, zabierających głos w sprawach ściśle związanych z tematem prelekcji pana dokumentalisty Rojewskiego, zatrzymała się w holu, w obrębie którego znajdowała się szatnia. Wręczano zatem ubranemu w garnitur panu szatniarzowi owalne aluminiowe numerki, aby pobrać pozostawione na drewnianych wieszakach płaszcze i palta, a Rojewski, reżyser dokumentalista, który, jak już wspomniano, był bohaterem dzisiejszego spotkania w bibliotece, skorzystał z okazji, aby zadać pani Bożenie pytanie, z którym nie udało mu się wystąpić jeszcze przed prelekcją.

- Pani Bożenko, rad byłbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym przedsięwzięciu niejakiego Karskiego, który zamierza, czy też już to zrobił, otworzyć w mieście jakąś świetlicę, pensjonat, noclegownię, czy coś w tym rodzaju.

- Panie Władeczku, w naszej mieścinie nie brak ludzi z inicjatywą, dodam - pozytywnie zakręconych, ale szczegółowych informacji na ten temat panu nie udzielę, bo zbyt mało wiem na ten temat.

Rojewski nie wydawał się być niepocieszony. W końcu znam paru ludzi, którzy mogą mi pomóc, myślał odbierając właśnie z szatni płaszcz, lekki, przeznaczony co najwyżej na letnie niepogody, a tu następował chłodny i mokry tego roku październik, połowa miesiąca, już po babim lecie, więc doceniał teraz zdanie pani Bożeny, która nie omieszkała z uśmiechem na twarzy zauważyć, że to jego wierzchnie okrycie wymagało niezwłocznej wymiany na coś cieplejszego.

- A wie pani przynajmniej, jak dotrzeć do tego jegomościa? Gdzie mieszka? - Rojewski mimo wszystko próbował co nieco dowiedzieć się od Złotowskiej.

W tym momencie usłyszał za sobą niemal dziewczęcy, choć należący do osoby wielce dojrzałej, głos jednej z pozostających jeszcze w holu pań. Głos ten niemal piskliwy acz wyraźny sopran, niemal wyedukowany, przez co piękny, należał do pani Doroty Kintel zajmującej się prowadzeniem amatorskiego kółka teatralnego w miasteczku:

- Ja posłużę informacją. Róg Narutowicza i Ciasnej, to niedaleko od centrum.

W miasteczku niemal każdy wart zauważenia obiekt znajdował się albo niedaleko od centrum, albo też przylegał do najdłuższej arterii komunikacyjnej miasta jaką była ulica Narutowicza.

- Zdaje się, że wiem, gdzie to jest – ucieszył się Rojewski, który w końcu pochodził z Żytowa, choć nie był w miasteczku już ponad dziesięć lat. - O ile mnie pamięć nie myli, na rogu Narutowicza i Ciasnej była apteka, prawda?

- A za apteką, idąc w głąb Ciasnej znajduje się długa, zadrapana upływem czasu kamieniczka, za nią stary sad... my na to w mieście nieurodzajnik mówiliśmy – dopowiedziała pani Kintel.

Oprócz tej trójki, jeszcze czworo uczestników popołudnia z panem Rojewskim pozostało na holu. Wzdragano się z opuszczeniem gmachu biblioteki miejskiej, bo akurat wtedy lunęło mocno i chociaż wewnątrz budynku było ciepło, czuło się chłód październikowego, nie znającego litości nad ludźmi wiatru.

- Pani Bożeno, zdjęcia ze spotkania będzie pani miała w poniedziałek przed południem. Panu Rojewskiemu – zerknął w stronę dokumentalisty - podeślę tradycyjną pocztą na wskazany adres, tak? - upewniał się młodzian chowający pod połami kurtki niewielki aparat marki Minolta.

- Dobrze, panie Grzesiu. Niech pan na siebie uważa – pożegnała fotoreportera dyrektorka biblioteki miejskiej.

Wzrok pani Złotowskiej utkwiony był teraz w przezroczystą szklaną taflę drzwi wejściowych za którymi zaczęła siać spustoszenie jesienna szaruga, a z nią następowała upiorna i przedwczesna szarość.

- To co, może jednak wpadniemy tu na kawę. Może do tego czasu ulewa przejdzie – zwróciła się z pełnym przekonaniem do pani Doroty i pana Władeczka, gdyż wierzyła święcie, że plucha nie potrwa do wieczora i trzeba ją po prostu przeczekać.

Zgodnie przystali na te propozycję i ponownie oddali swoje wierzchnie ubrania szatniarzowi.

Aby dostać się do bibliotecznego bufetu pełniącego rolę kawiarni czy też ściślej klubokawiarni, należało się wycofać w stronę czytelni, lecz kiedy do tej sali projekcyjnej skręcało się w lewo, klubokawiarnia zlokalizowana była po prawej stronie. Część purystycznych miejskich rajców, w których gestii był nadzór nad biblioteką starało się zlikwidować klubokawiarnię, aby przenieść w to miejsce część zbiorów, ale pani Bożena była nieugięta. - Miejsca na książki, czasopisma i regionalia mamy wystarczająco dużo na pierwszym piętrze, a ja chciałabym, aby więcej czasu nasi czytelnicy spędzali w bibliotece, w niepogody i zimą aż się prosi, aby zatrzymać gości oferując im kawę, herbatę i jakieś słodkie przekąski – tak argumentowała i większość radnych podzieliła jej zdanie. I jakby dla potwierdzenia słuszności tego zamysłu ajent wynajmujący lokal zapewniał klientom najlepsze w mieście wypieki cukiernicze i pieczywo, pyszną kawę i herbatę, także jakościowe alkohole w rozsądnej cenie, a dla najmłodszych także świetne lody i gry planszowe (te z kolei wynajmował od sekcji dziecięco-młodzieżowej biblioteki).

Panie Złotowska i Kintel oraz pan Władeczek Rojewski zajęli miejsce pod oknem ale przy samym kaloryferze hałasującym nieznacznie w takt jakiejś nieskoordynowanej melodii tanecznej. Mieli już przyniesione na stolik ptysie, kawę i trzy lampki zamówionego przez pana dokumentalistę koniaku „Camus” - to dla polepszenia krwiobiegu w tak nieprzystojnie chłodnym przedwieczorze.

Ładna muzyka – zwrócił uwagę pan Rojewski, bo istotnie w pomieszczeniu, w którym przebywało obecnie kilka zaledwie osób poza nimi, niewidocznych na pierwszy rzut oka głośników rozlegała się spokojna, kameralna muzyka.

- To jeden z koncertów Bacha na skrzypce… allegro - powiedziała pani Kintel.

[ Być może pani Kintel chodziło właśnie o ten koncert:

Violin Concerto in D Minor, BWV 1052: Allegro] 


[06.12.2020, Toruń]


2 komentarze:

  1. Nowa opowieść jak prezent na Mikołajki, dziękuję:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy, jak to się rozwinie. Mam już oczywiście dalszą kilkanaście stron więcej, ale jestem w fazie poprawiania...

      Usuń