Kartka z kalendarza na dzień 23 grudnia 2023 roku
Sobota
Imieniny dzisiaj obchodzą: Sławomira, Wiktoria oraz Anatola, Anatolia, Bazylides, Dagobert, Ewaryst, Ewarysta, Gelazy, Iwo, Iwona, Jan, Mardoniusz, Saturnin, Serwul, Sławomir, Teodul, Torlak
Przysłowie na dziś:
„Gdy w grudniu śnieg pada, drugi rok taki sam zapowiada”
Słońce
Świt: 07:00
Wsch. Sł.: 07:41
Zenit: 11:35
Zach. Sł.: 15:29
Zmierzch: 16:09
Cytat dnia:
„Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli” - Albert Schweitzer
W roku 1920 tego dnia w Warszawie zmarła Józefa Sawicka – nowelistka, publicystka i tłumaczka. [ur. w 1859 roku w Łopotach]
Poniżej początkowy fragment noweli autorstwa Sawickiej „Ulicznik”.
[pisownia oryginalna]
ULICZNIK
(z wileńskiego bruku)
Ojciec Jaśka był stróżem przy nędznej kamieniczce na Zarzeczu. W dzień pracował, wieczorem pił, jeżeli miał za co, a wróciwszy do izdebki pod schodami, bił żonę, syna targał za czuprynę, póki się nie zwalił spać na ławę, podsunąwszy worek z piaskiem pod głowę.
Pewnego razu, pijany, pobił się przed szynkiem z szewcem; kułak sąsiada trafił go pod żebra i obalił na ziemię. Padając, uderzył głową o kamień i nie wstał już o swoich siłach. Zawieźli go do szpitala, gdzie zmarł po niejakimś czasie, nie zażywszy wielkich rozkoszy na świecie.
Matka została na stróżowstwie; chorowała, dokąd sił stało. Jaś pomagał jej, w czem mógł: dziesięcioletni malec dźwigał wodę, drzewo, zimą lód rąbał na dworze, wyszczerzał zęby, chuchając w skostniałe palce. Wesoła robota rąbanie lodu! Uderzysz żelaznym kołem, bryzgi lecą, czasem za kołnierz która trafi, aż ciarki pójdą po skórze! Kaftan niby watowy słabo okrywa, świecąc dziurami; wiatr w nim się nie zatrzyma, a o cieple i mówić nie warto. Wszystko to nic! Chłopak pierzyny nie zaznał — schwyci w izbie ciepłej strawy i znowu gotów pracować na mrozie. Czasem matka kartofli pieczonych nakładzie za kaftan, to i grzeją czas jakiś. Najgorzej z nogami — mróz tak bierze za bose stopy! Matka dała stare trzewiki bez sznurków, ogromne, choć trzy nogi włożyć; ciągał się Jasiek w nich dzień jeden, na drugi rzucił je w kąt, trzewiki jak kajdany tamowały mu swobodę; wyrwał się boso z chaty i zdawało mu się, świat szerszy, a u nóg skrzydła wyrośły. Zima nie wieczysta — miesiąc, drugi, a i słonko wiosenne zaświeci. Ale na wiosnę matka straszy terminem, książką... „Na wiosnę, powiada, posługa lżejsza, sama podołam, a takiego draba trzymać pod fartuchem nie godzi się; niech idzie w ludzi uczyć się pracować, żeby sam miał za co ręce zaczepić, jak wyrośnie.“ Jaśko nie traci rozumu; termin — to jeszcze nie bieda, a książka — to nawet ciekawa rzecz! I tak już nieraz w palce ugryzł siebie, widząc, jak dzieci szewca czytały, a on stał przed niemi, patrzał w książkę, a rozumiał na niej tyle, co Żuczek drzemiący pod piecem.
— Oddacie do terminu, to i oddawajcie sobie — mawiał najzupełniej pogodzony ze swym losem; mnie jeszcze i lepiej! Tylko przychodźcie często do mnie, bo tak sam... bez was... między obcymi nie wyżyję, ucieknę... dalibóg! Przyjdziecie, co? raz w tydzień?...
— Przyjdę mazgaju i dwa, a gdzie mnie chodzić jeśli nie do ciebie? Wzdłuż i wszerz świat przejść, to prócz tych, co w ziemi leżą, ani żywego ducha nie zostało. Ciebie wykieruję na człowieka, to choć będę miała gdzie na starość głowę przyłożyć.
Daremnie się kłopotała o przyszłość!
Jeszcze śnieg nie zaczął topnieć na dachach, do wiosny daleko, a tu jak podskoczył kaszel, tak dzień i noc z nim spokoju nie ma. Nogi jakby cudze, ledwie zwlec z łóżka ma siłę... po izbie pokrząta się jakkolwiek, ale już nawet w piecu napalić nie może. Jaśko uwijał się za nią i za siebie, a tylko gdy wróci z chłodu i w izbie nie zastanie ani zapachu zimnej strawy, to mu trochę markotno jakoś... Ale tyle tego! Kupił chleba, wody w domu było podostatkiem, i przebył jakoś tydzień, drugi. A z matką coraz gorzej; już ani ruszy się z pod pieca. Jaśko patrzał na nią, drapał się w głowę i sam nie wiedział co robić.
— Może co jeść będziecie? — spytał nieśmiało.
— Mnie nic nie trzeba — odrzekła — ja umrę Jaśku.
Usiadł obok niej na ławie, pod sercem załaskotało mu jakoś.
— Eh, mało co gada! Sama mówiła nieraz, że śmierć ucieka od biednych — myślał, poruszając zwolna bosemi nogami.
— Może w piecu zapalić? Ja tam schował w słomie kilka polan, jak nosiłem drzewo na górę...
Matka wyprostowała się, potrząsła go silnie za ramię:
— Nie kradnij.. oh, nie kradnij!... — mówiła przerywanym głosem, niech cię Bóg od tego strzeże... drzewo cudze...
Głosu zabrakło, pochyliła głowę. A Jaśko śmiał się zcicha. Cudze! A ileż to razy głaskała go po głowie za to „cudze“ drzewo!
Do wieczora matki nie stało. Jaśko patrzał jak ogłupiały na wszystko, co się działo w chacie. Żal mu było matuli, i nie rozumiał, nie wierzył, że już jej żywej nigdy nie ujrzy. Ocknął się wtedy dopiero, gdy wyprawiony z izby przez nowego stróża, znalazł się za bramą swobodny jak ptak. […]
[23.12.2023, Toruń]
Historia porusza serce, bo w tym domu królowała wzajemna miłość. I tyle ciepła, i tyle oddania.
OdpowiedzUsuńŻyczę wszystkiego, co piękne, pełne dobra i miłości.
Zasyłam świąteczne serdeczności