W którymś z ostatnich tekstów pisałem o tym, że „puszczane” przeze mnie kawałki tekstu, ot, chociażby te epizody ze „Strumienia” poddaję następnie powtórnej edycji i w ten sposób zmieniam tekst, rozwijając go i poszerzając, aby dało się czytać. Tak więc moje strumieniowe epizody są zaledwie pomysłem w żmudnej pracy nad czymś większym. Często, a jest to właśnie w poniższym przypadku, można dostrzec sporą różnicę pomiędzy tym, co napisałem na początku, a wersją ostateczną tego akurat fragmentu.
Poniżej zamieszczam fragment drugiego epizodu „Strumienia”, a pod nim jego rozwinięcie.
Maurycy jest nad stawem, tam są krzaki, można się pokłuć, także zimą, akurat jest zima i Maurycy, wypadałoby powiedzieć Maurycek pozuje do zdjęcia z matką, stąd nie widać, kto to zdjęcie robi. Brzeg stawu jest niewysoki ale stromy, można się poślizgnąć, lecz nie wpadnie się do wody, bo chwycił mróz i woda w stawie zamarzła całkowicie, można sobie skrócić drogę do domu, idąc przez zamarznięty staw. Który mógłby to być rok? Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty pierwszy, drugi, a może trzeci. Maurycowi zostało to zdjęcie. Matce było zimno, więc szybko poszli do domu.
Obecny tytuł to „Od źródeł”
Mam na imię Maurycy i jestem z tamtego świata, którego już nie ma. Dobiegłem sześćdziesiątki, a może nawet ją wyprzedziłem, co mnie jednak nie przeraża, chociaż w niektórych wspomnieniach zaczynam się gubić i raczej śnię o przeszłości, a sny o potędze odkładam na bok, gdyż z każdą chwilą czuję się słabszy, lecz nie umieram jeszcze, czym sam siebie wprawiam w zakłopotanie. Skoro sam plączę się we wspomnieniach, niech mi będzie wolno poprosić innych, mniej lub bardziej ze mną związanych, aby wypowiedzieli się na mój temat, aby zauważyli we mnie to, czego sam nie doceniam lub leży to poza moimi głównymi zainteresowaniami. Zwróciłem się więc z prośbą do Ernesta, Leopolda, Romana i wielu, wielu innych moich przyjaciół, także tych, którzy zechcieli zachować absolutną anonimowość, aby poopowiadali sobie o mnie, nie ukrywając niczego, co mogłoby w taki czy inny sposób przyczynić do demitologizacji mojej skromnej osoby. Możemy więc zaczynać.
Maurycy jest na tej fotografii nad stawem wraz ze swoją matką; garbią się oboje, gdyż za nimi kłębią się kolczaste krzewy, a podłoże na którym się znajdują jest pochyłe i można się po nim zsunąć wprost do stawu na gruby lód – jest akurat zima, tęga zima, a pora dnia południowa i słoneczna. Mróz pewnie szczypie w policzki panią Jadwigę, która jest osobą ciepłolubną i jej syna, który podówczas kochał się w takiej surowej zimie. Widać, że matka z synem pozują do zdjęcia – matka jest uśmiechnięta, a Maurycy ma taką ciepłą, z owczej wełny utkaną czapeczkę, i biały, gruby paltocik, co sprawia, że chłopiec nie odczuwa zimna. Nie wiem, kto robił to zdjęcie, podejrzewam, że znajomy państwa K, lecz pewności nie mam. Po wykonaniu zdjęcia – dowiedziałem się od pani Jadwigi – chłopiec z matką wspięli się na brzeg stawu, a mieli z tym trudności, bo brzeg stawu był stromy i wyślizgany. Maurycek chciał nawet wrócić do domu, przechodząc po lodowej tafli stawu, lecz matka kategorycznie odmówiła, najwidoczniej bała się tego, że lód się pod nimi załamie. Ojciec Maurycego – Andrzej śmiał się później z tej obawy o załamanie się lodu i tłumaczył, że tegorocznej zimy pokrywa lodu była tak gruba, że ledwo zdołał z kolegami wyciąć przeręblę dla ryb, aby nie zadusiły z powodu braku tlenu.
Poszli więc do domu, tak jak chciała matka, a kiedy już do niego dotarli, matka natychmiast zrzuciła z siebie palto i wręcz przykleiła się do ciepłego, białego, kaflowego pieca – tak bardzo lubiła ciepło. Widziałem to i ojca Maurycego, który cieszył się z tego, że mógł sprawić tak niesłychaną przyjemność swojej żonie. […]
[16.04.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz