Późny wieczór. Obliczyli, że śnieżyca trwała nieprzebranie od czterdziestu pięciu godzin, tyle że od pewnego czasu płatki śniegu zmieniły się w granulat kaszy manny, a termometr przytwierdzony do zewnętrznej ściany schroniska oznajmiał temperaturę minus dwudziestu stopni. Pół godziny później przestało padać, a nad horyzontem pojawiła się srebrna głowa księżyca w pełni, co wróżyło nadejście jeszcze niższej temperatury w nocy. Ponieważ ustał też wiatr w ogrzanym pomieszczeniu schroniska, ociepliło się również i chociaż przestało brzmieć wycie dobywające się z rury odprowadzającej dym na zewnątrz drewnianego budynku. Kloce sosnowego, żywicznego drzewa płonęły wciąż radośnie przysypane kawałkami węgla, który przygaszał nieco wysokość płomieni, lecz stabilizował temperaturę jaka wytwarzała się w piecyku. Woda w ustawionej niedaleko pieca beczce nabrała pokojowej temperatury, a każda kolejna zawartość kociołka wlewana do beczki zwiększała ciepłotę wody.
Wtedy to jako pierwsza obudziła się studentka kulturoznawstwa Anna. Wychynęła ze swojej pościeli i oblekłszy górną część swego ciała w sweter wiszący dotąd na rozciągniętym pomiędzy dwiema kolumnami podtrzymującymi strop schroniska sznurze, przystąpiła do Maurycego i Ernesta, którzy zdążyli już podgrzać wodę w czajniczku na herbatę, a gdy Anna przysiadła się do nich na kuckach, zrobili dla niej i dla siebie herbatkę z rumem.
Wszyscy wypili wspólnie po parę łyków, co sprawiło, że nabrali chęci do rozmowy.
Ernest, który przedstawił się w tej chwili jako znawca i interpretator pogody powiedział, że spodziewa się, iż pobyt w schronisku potrwa około tygodnia, gdyż napadało mnóstwo śniegu i wyruszenie w drogę przebijając się przez metrowe zaspy nie ma sensu. Zauważył jednak, że z posłyszanych niedawno prognoz wynikało, że po śnieżycy, która właśnie się skończyła oraz po mroźnej nocy nastąpi nagła odwilż, co spowoduje, że śnieg dosyć szybko będzie się topił i turystyczne szlaki staną się dostępne.
- Chodzi o to, pani… Anno, tak… nie mylę się – zaczął z kolei Maurycy – pani Anno, musimy zrobić przegląd swoich zapasów żywnościowych. Co my tam mamy? Chleb, jaja, może mleko, konserwy, owoce… trzeba to wszystko zebrać i zliczyć, rozdzielić na te dni, które nam jeszcze dostały. Wiem, że poniżej jest wioska, w której możemy się zaopatrzyć, ale, jak mniemam, odległość do niej to jakieś pięć kilometrów. A szlak jest kompletnie zasypany, więc póki co musi nam wystarczyć to, co mamy.
Studentka kulturoznawstwa przyznała rację Ernestowi i Maurycemu.
- Powiem to dziewczynom. Mamy zapasy. Mnie martwi tylko to, że nie zdążymy wrócić na czas na uczelnię… ale to nic – za chwilę dodała – bo jeśli tak się głębiej zastanowić to przygoda jaka nas spotkała, jest ciekawym doświadczeniem, które można porównać niemal do tego co trafia się zawodowym podróżnikom.
- Ma pani rację – zgodził się Maurycy.
- O, tak – dodał Ernest. - W sumie czuję się, jakby obsadzono nas w przygodowym filmie, zdanych na samych siebie, pragnących przeżyć w ekstremalnych warunkach.
- Panowie świetnie sobie poradzili, znaleźliście schronisko, ogrzaliście je, przygotowaliście nocleg i temu podobne, a my, my nie posłuchałyśmy Ewy, która sugerowała, abyśmy zeszły z gór do wioski, kiedy jeszcze nie padało tak mocno, no i wybraliśmy się na wędrówkę, bo ktoś nam wcześniej mówił o schronisku, w którym można odpocząć przed dalszą drogą, ale ile namęczyliśmy się, gubiąc przy tym drogę w ciemnościach i przy padającym śniegu.
- Nareszcie jednak panie doszły do celu – skwitował Maurycy – i napotkały panie dwóch staruchów, po których różnych rzeczy można się spodziewać.
- Proszę tak nie mówić. Jesteśmy wdzięczne za to, jak nas przyjęliście. My wszyscy – kontynuowała Anna – wybraliśmy się w góry, może niezbyt wysokie, lecz rozległe, aby przeżyć przygodę, aby się sprawdzić w czasie, kiedy zima ustępuje przedwiośniu. Wy, panowie, chcieliście sobie udowodnić, że stać was jeszcze na realizację młodzieńczych pomysłów, które zapewne pomimo upływu wieku tkwią w umysłach każdego człowieka. My z kolei chciałyśmy zrealizować swój śmiały pomysł po raz pierwszy i w pewnym momencie nasze drogi przecięły się w tym właśnie miejscu.
Maurycy jakiś czas później nazwał przemową to, co przedstawiła studentka kulturoznawstwa językiem prostym, acz akademickim.
[06.04.2025, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz