ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 sierpnia 2017

SIERPNIOWE POGADUSZKI (5) SURREALIZM CZYLI MARZENIA PSUBRATA

Czego nie doczekałem się w niedzielę, dostałem w poniedziałek. Mowa o załadunku. Już o siódmej pobudka. Jadę do Shanford. To za Rugby, bliżej Leicester. Jak zwykle na komunikatorze: „Jedź jak najszybciej”, więc jadę jak najszybciej. Trochę mży. W tej Anglii to ani rusz, za pogodą się nie zdąży. Księżyc w pełni (lub noc przed pełnią), niebo czyste jak wyprana pielucha niemowlaka, noc chłodna, a zatem w teorii dzień powinien być słoneczny i ciepły. A tu masz - mżawka, bure chmury, deszcz i wiatr. Przewidzieć nie sposób. Surrealistycznie. Jak to sobie tłumaczyć? Jeśli noc pogodna, spodziewaj się deszczu w dzień i na odwrót. Albo jeśli poranek deszczowy, popołudnie słoneczne, i tak dalej. „Chmurka” i „Wicherek” byliby w nie lada kłopocie.
Zatem stawiłem się w tym Shanford najszybciej jak umiałem, a tu towar nie gotowy. Jakieś mebelki biurowe w stylu Ikei czy Słodowego, to znaczy zrób to sam, poskładaj, połącz jedno z drugim. Natrudzili się panowie, aby te deseczki, te stoliczki umieścić na palecie, owinąć folią, zabezpieczyć na drogę, a trasa daleka - do Amsterdamu. Mało tego - należało sprawić, aby to wszystko zmieściło się na krypie. Udało się, ale pod warunkiem podniesienia plandeki (jak ja lubię tę dodatkową pracę pochłaniającą czas). Ale poszło w miarę sprawnie. Może dlatego, że ładowali Polacy. Tak, tak - znowu na firmie Polacy. Niemal w każdym zakładzie skąd brałem towar albo go przywoziłem, można spotkać Polaków.
I dawaj na prom P&Q (w naszym żargonie brzmi to „pijak”). Z tego wszystkiego nie było czasu zjeść. Ale spokojnie, bez narzekania, tak się zdarza i słowo daję, że można wytrzymać „na herbacie”, zimnej w dodatku aż do 23, jak w tym przypadku. Ale za to w „domu” sobie odbiłem: pokrojona papryka, mielonka, co miała być szynką (zastrzelić producenta), makaron, jakiś chiński sos, przyprawy, masełko, pół kostki bulionu, ziemniaczki - pychota.
No tak, a przecież miało być surrealistycznie. Może ten posiłek był taki. Mniejsza o to. Chodzi o coś innego. Otóż zastanawiałem się nad tym, czy mógłbym sobie zamieszkać na stałe w takiej Anglii czy Francji. Preferowałbym jednak Francję (pogoda, krajobrazy), choć językowo bliższa mi Anglia. Ale czy gotów byłbym zamieszkać na stałe? W moim wieku - na pewno nie. A gdyby chodziło o zarobki, to góra trzy lata. Trzy lata, na upartego, mógłbym. Mimo wszystko wybieram swój, surrealistyczny kraj, denerwujący, stresujący, coraz bardziej obcy. Pomimo tego, że stosunkowo łatwo się aklimatyzuję i przyzwyczajam do nowego, to jednak… starych drzew się nie przesadza… a gdybym był młodszy, dużo młodszy… pewnie też nie… tak mam.
Już chyba pisałem o tym albo rozmawiałem, że na starsze lata (będzie surrealistycznie) pomieszkałbym w leśniczówce (może być „Pranie”) - las, jezioro, ryby, grzyby, komary - raj na ziemi! Tylko żeby tego „interneta” dali, telewizji - niekoniecznie.
Albo: (też surrealizm) chciałbym sobie kiedy popracować przy żniwach, ale tak po staremu - kosą, sierpem, widłami, stawiać stogi, zwozić siano tudzież zboże, kopać kartofle, rozrzucać obornik na pole, jeść ziemniaczki z omastą, zapijając je zsiadłym mlekiem, ewentualnie żurem, a gdyby się trafił jakiś podpiwek albo kwas chlebowy - czy może być coś piękniejszego na świecie? No fakt, jest - kobieta i koń.
A gdybym jednak był w takiej Anglii to (już słyszę te śmiechy) porządkowałbym stare cmentarze, czyścił groby, grabił alejki, wykaszał co się da… bo muszę powiedzieć, że stare cmentarze w Anglii są naprawdę piękne i położone przy kamiennych bryłach kościołów, ale wokół świątyni jest czysto i schludnie, a o tych grobach (w zasadzie groby sprowadzają się do pionowo ustawionych płyt z wyrytymi nazwiskami ludzi, którzy odeszli) to nie bardzo się pamięta. Cóż z tego, że nie znam tam nikogo. Ma pamięć nie zaginąć, tak czy nie?
Podążajmy surrealistyczną drogą po Europie. Mógłbym, na ten przykład, sprzątać parkingi - raczej nie w Szwajcarii i Austrii bo tam nie ma co sprzątać - ale w takich Włoszech to zgłaszam się na ochotnika do wyprzątnięcia przydroży, gdzie funkcjonują kobiety cokolwiek frywolnych obyczajów. Panie Boże, mniejsza o ten prastary biznes, ale czy Ty możesz patrzyć na to, w jakich okolicznościach krajobrazowych te rezolutne niewiasty prowadzą swój interes? Po prostu nie uchodzi. Kto wie, może i by się człowiek dał ponieść emocjom, ale, na miłość boską, gdzie? W towarzystwie papierzysk, kartonów, plastyków, płytek ceramicznych, butelek, puszek, podartych worków, wapna, kamieni, cegieł, pustaków, „third-hand” ciuchów, słoików, gwoździ, opon, zmarłych lodówek i telewizorów?
Bym to wszystko uporządkował, wrzucił na przyczepę, odprawił, a miejsce przydrożnych hamowań i schadzek starannie zagrabił, ot co.
Oczywiście dobrze by było, abym przy okazji trochę zarobił: w Anglii na rybę z frytkami albo pudding, we Francji na sery, we Włoszech na neapolitańską pizzę.
Czy to prawda, że marzenia czasami się spełniają?

[08.08.2017, Campingeulles Les Grandes we Francji]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz