CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 sierpnia 2017

ŚWIĘTA MARIA MAGDALENA OD SZOSY 2.

2.
Pojawiła się niemal z pierwszą chmurką wydychanego dymu papierosa. I przez ten dym, i przez tę granatową szarość półmroku dostrzeżona przeze mnie postać sprawiała wrażenie niedorysowanej, zaledwie naszkicowanej jakby węglem na tle milknącego w niedojrzałej mgle dnia. Zbliżała się do mnie, stanowczo i odważnie, budując krok za krokiem i w końcu zatrzymała się tak blisko, że mogłem niemal dotknąć wzrokiem jej kasztanowych włosów, obcisłej czerwonej bluzki, brunatnych spodenek tak ściśle opasających jej uda, że wydawało mi się, iż poczynione przez nią kroki - a przywiązywała do każdego z nich ogromną wagę - sprawiają jej ból, zwłaszcza że jej stopy obute były w krwiste pantofle na wysokich obcasach, a te zanurzały się z łatwością w sypkie, piaszczyste podłoże parkingowej wysepki. Mój wzrok machinalnie spoczął na jej wyprężonych piersiach i ramionach, przez które przebiegały cienkie paseczki materiału czerwonej bluzki, choć na lewym ramieniu miała też zawieszoną czarną torbę, pojemniejszą od typowych damskich torebek i, jak się wydawało, czymś tam wypełnioną. 
- Masz ochotę? - przemówiła do mnie, niby zadając pytanie, a jednak wypowiedziała te słowa w taki sposób, jakbym to ja zagadnął ją tym sformułowaniem.
Przestąpiłem krok i rozmiażdżyłem niedopałek o krawędź metalowego pojemnika na śmieci.
- Ochotę na…?
Roześmiała się, starając dosięgnąć swoim wzrokiem moich oczu. Udało się. Nasz spojrzenia skrzyżowały się dokuczliwie.
- Nie udawaj, że nie wiesz - obruszyła się. - Nie wyglądasz na nierozgarniętego. Poczęstowałbyś mnie papierosem. Skończyły mi się.
Wyciągnąłem z dżinsowej kamizelki paczkę papierosów, podałem jej, chwyciła trzema palcami papierosa, który wystawał z paczki. Miała chłodną, szczupłą dłoń, a paznokcie na palcach, pomalowane na kolor bluzki były dosyć krótko, „na okrągło” przycięte. Jej papieros odebrał płomień z mojej zapalniczki.
- Będziesz zadowolony, a mogę nawet dać ci upust.
- Upust? To miłe z twojej strony - odparłem i obserwowałem jak pali. O, kochana, pomyślałem, w ten sposób nie pali nałogowa palaczka. Założę się, że na co dzień nie palisz. - Każdy może liczyć u ciebie na upust? - zapytałem.
Ponownie się roześmiała, po czym wyreżyserowała zamyślenie. 
- Nie każdy, mój panie. Upusty są dla tych, którzy mi się podobają oraz czynię ten wyjątek w sytuacji… - zawahała się.
- W sytuacji? - powtórzyłem.
- W sytuacji, gdy jestem potrzebująca - wyrzekła z papierosem trzymanym między zębami, ale zaraz potem dodała: - gdy potrzebuję kasy.
- To dziwne, obniżać stawkę, kiedy potrzebujesz pieniędzy?
- To mój pan nie słyszał o promocjach? Dzięki promocjom towar lepiej się sprzedaje, idzie go więcej.
- Towar?
- Kwestia nazewnictwa. Dla mnie towar, mój panie.
- Nie mów do mnie „mój panie”.
- Mogę nie mówić, ale w końcu jakoś powinnam się do ciebie zwracać.
- Po imieniu?
- Wolę nie. Chciałabym pozostać incognito. Ty chyba również, co?
- Nie mam na ten temat zdania, ale życzyłbym sobie, abyś mnie tak nie nazywała.
- Dobrze, człowieku. Tak lepiej?
- Na tę chwilę mogę być dla ciebie człowiekiem.
- A na tę inną chwilę?
- Jaką inną?
- No, patrz, znowu udajesz nierozgarniętego. Na jaką inną, pytasz, a wiesz doskonale, że chodzi o tę, której nie będziesz w stanie zapomnieć. Gwarantuję ci to.
Tym razem przez moją twarz przebiegła fala skromnego uśmiechu.
- Taka jesteś pewna? Że nie zapomnę?
- Nie skonsumujesz - nie dowiesz się.
- Odważna jesteś.
- Życie nauczyło mnie odwagi i… praca.
Ze wstrętem odrzuciła niedopalonego papierosa i przekłuła go obcasem. Pierwsze symptomy zdenerwowania?
- Widzę, że trafił mi się filozof od siedmiu boleści. Czy nie jesteś przypadkiem za młody na filozofowanie?
- Oj, tam. Lubię po prostu porozmawiać.
- Lubisz porozmawiać przed bardziej niż po?
- Jeśli ma się o czym, nie robi to większej różnicy.
- Jaki układny. A w dodatku, jak ty, człowieku, kluczysz, aby dojść do celu? Nie możesz tak po prostu, kawa na ławę powiedzieć….
- Że, co mianowicie miałbym powiedzieć?
Zrobiła dwa kroki w stronę auta i oparła się o tylne drzwi nissana, który, nomen omen, też miał kolor czerwony. Uniosła lewą nogę i zdjęła z niej pantofelek, którym następnie stuknęła kilkukrotnie o kolano, aby wysypać piasek. Jej stopa była delikatna i raczej małego rozmiaru. Wsunęła pantofel.
- Na przykład, jeśli nie chcesz mi odpowiedzieć wprost na pierwsze pytanie, jakie ci zadałam, to przynajmniej mógłbyś się w jakiś sposób wyrazić na temat mojej urody.
- Czy to takie ważne?
- To jest ważne dla każdej kobiety… nawet takiej jak ja - zamilkła wpatrując się teraz w połać niskiego świerkowego lasu, który zaczynał od gruntu nasiąkać mgłą.
Po raz pierwszy objąłem ją spojrzeniem w sposób, w jaki patrzy się na kobietę, bo do tej pory, owszem, nie mogłem nie zauważyć tego, jak znacząco jej sylwetka kontrastuje z narastającym podcieniem  dojrzewającego w oczach wieczoru, spoglądałem na nią, lecz skupiałem swą uwagę na rozmowie, w której stawiałem czoła propozycji, jaką wypowiedziała już przy powitaniu. Nie zaprzeczam, że była zgrabna i wcale nie musiała podkreślać swej urody frywolnym i uwodzącym strojem, w który zapakowała swoje młode, niemal dziewczęce ciało. Ważne, że nie przesadziła z makijażem; był stonowany, oszczędny lub może w tej przedwieczornej szarości kontury ust zaznaczone pomadką, brwi i rzęsy potraktowane czernią kredki sprawiały wrażenie naturalnych, zanadto nieupiększonych.
- Możesz się podobać mężczyznom - odparłem, oszczędzając słowa.
Widać, że nie była zadowolona z tej odpowiedzi.
- Ty zawsze tak pod górę, nie na przełaj, a krętymi drogami? Nie chodziło mi o to, czy podobam się innym mężczyznom, a o to, czy podobam się tobie.
- Jestem przecież mężczyzną, więc samo przez się rozumie, że…
-… i tak będziemy sobie gadać i gadać, aż noc nas zastanie, a ja nie usłyszałam jeszcze od ciebie, czy ci odpowiadam, czego oczekujesz, gdzie i jak… i za jakie pieniądze - dodała zniżając ton głosu.
- Miało być z upustem - przypomniałem.
- Z upustem, ale od jakiej ceny? Nie interesuje cię? Mam nie mówić, nie byś nie przeraził się stawką, jaką biorę od wszystkich chętnych przygód panów? Co prawda nie wyglądasz mi na takiego, co to podróżuje bez grosza przy duszy eleganckim autem i nie byłoby cię stać na mnie.
- Pewnie byłoby mnie stać, zwłaszcza jeśli upust jest aktualny - uśmiechnąłem się do niej - ale tutaj, na parkingu?
- Niekoniecznie na parkingu… las jest głęboki… może chcesz w aucie? Niedaleko stąd jest motel, nie zboczysz z trasy, to po drodze.
- A w tym motelu masz zarezerwowany pokój, tak?
- Owszem, korzystam z uczynności właściciela.
- I wszystkie rzeczy, jakie masz z sobą pozostawiłaś w pokoju?
- Tylko część osobistych rzeczy, takie tam toaletowe przybory, bo w poniedziałek zjeżdżam do miasta.
- Tam też masz hotelowy pokój.
- Rozczaruję cię. Mieszkam kątem u jednej starszej pani, która dorabia sobie do emerytury. Jest zadowolona, bo opłaciłam pokoik na cały miesiąc naprzód, a dodatku spędzam u niej jedną, dwie, co najwyżej noce w tygodniu, aby wypocząć, a potrafię przespać ponad dwanaście godzin.
- Czyli nie sprawiasz jej kłopotu.
- Masz rację, nie sprawiam. Nie pokazuję się na mieście prawie wcale, a wiesz, że w takim małym miasteczku ludzie mają szerzej otwarte oczy.
- Domyślam się. To co, może dokończymy rozmowę w samochodzie?
Odsunęła się od auta. Otworzyłem ceremonialnie drzwi, wskazując przyjaźnie wyciągniętą ręką miejsce obok kierowcy.
Aż pokiwała głową na znak, że docenia moje szarmanckie zachowanie.
- Więc jednak samochód… motel.
Wsiadła. Wszedłem i ja. Zapuściłem silnik. Nissan łagodnie wjechał na ciemnogranatową, wilgotną szosę.
- Wygodnie się siedzi - zauważyła. Mogę odsunąć fotel bardziej do tyłu… gdzie tu? - pokazałem, w jaki sposób powiększyć powierzchnię pomiędzy fotelem a przednią półką auta. - O… teraz lepiej - ucieszyła się. - Jedź powoli, bo to niedaleko. Stąd trzy kilometry, za zakrętem w prawo, gdzie zaczyna się wysoki, dębowy las. Wiesz, bardzo tu u ciebie wygodnie. Nie jestem wprawdzie zmęczona, ale… słuchaj, nie mówi mi, że chciałbyś na całą noc…?
- Musiałabyś podnieść stawkę - rozmowa z nią zdecydowanie pozytywnie wpływała na moje samopoczucie.
- Nie gniewaj się, ale musiałabym… chyba rozumiesz dlaczego?
Potwierdziłem skinieniem głowy, że rozumiem.
- Człowieku, ty doceń to, w jaki sposób się do ciebie zwracam. Szepcę miłe słówka, „nie gniewaj się”, zabawne co? Ale ja się staram. Docenisz to?
- Doceniam.
- Dojdzie do tego, że przekabacisz mnie na swoją modę i będę musiała zrobić to z tobą jakoś tak romantyczniej, delikatnie. Nie myśl, że tego nie potrafię, ale wiesz jak to jest przy trasie. Facet podjeżdża, a jak chętny to i napalony, załatwię sprawę raz, dwa, trzy, zostawia kasę zadowolony i na odchodnym czasami mówi, że jak będzie jechał innym razem albo z powrotem, to przystanie.
Bawiła ją ta rozmowa. Lubiła gadać, chyba jak wszystkie kobiety, wyluzowana, swobodna, zatopiona w oparcie fotela, który co chwila to podnosiła, to opuszczała, ciesząc się z zajmowanych pozycji, by w końcu stwierdzić, że na tym przednim fotelu jest tyle miejsca, że z powodzenie mogłaby bez szkody dla kręgosłupa przysnąć.
Wkrótce jednak przysunęła fotel bliżej i poczęła z uwaga obserwować pobocze drogi.
- Zwolnij, już niedaleko, patrz, za tym zakrętem - instruowała mnie.
Zwolniłem, ale tylko na tyle, abym mógł bezpieczną prędkością pokonać zakręt, po czym, przejeżdżając obok motelu, przyspieszyłem.
- No, co ty? Zatrzymaj się! Mówiłam ci, że za ty zakrętem. Zagapiłeś się, czy jak? - sprawiała wrażenie lekko zdezorientowanej.
- Nie zagapiłem się. Jedziemy dalej - odrzekłem spokojnym tonem głosu.
- Jedziemy do ciebie? Ale… człowieku, ja tak nie mogę. Nie dogadaliśmy się… to przez to. Ja nie mogę samej decydować, gdzie to zrobić, bo jak u ciebie, to muszę wcześniej powiadomić mojego… no wiesz… inne są za to stawki, a można też trafić na jakiegoś zboczeńca, to mój musi wiedzieć, gdzie przebywam i ja to rozumiem… ty chyba też powinieneś…
Nie odpowiadałem, ona gadała, nissan połykał kilometry.
- Czekaj, jeśli już chcesz tak, to ja muszę zadzwonić - sięgnęła do torebki, wyciągnęła komórkę.
Zwolniłem i zatrzymałem się na poboczu. Wystukiwała numer.
- Daj mi ten telefon - przykazałem i nie czekając, aż mi go poda, wyrwałem go z jej ręki. Patrzyła zdumiona, gdy otworzyłem go i wyjąłem zeń baterię.
- W ten sposób ten „twój” cię nie namierzy - wytłumaczyłem.
- Ale… człowieku, tak nie można. On mnie znajdzie. Co ty w ogóle chcesz zrobić? - niemal krzyczała.
- Tak będzie najlepiej. Jeśli będziesz chciała do kogoś zadzwonić - byle nie do tego „twojego”, skorzystasz z mojego telefony, jasne?
Wjechałem z pobocza na szosę. Ruszyłem szybciej. Spojrzałem na nawigację: zostało mi równe pięćdziesiąt pięć kilometrów.
- Człowieku, dlaczego mi to robisz? Będę miała przez ciebie kłopoty, wielkie kłopoty. Ty wiesz, że zaczynam się ciebie bać… co ty chcesz ze mną zrobić? No, odezwij się do mnie słowem!
- Zaufaj mi. Przemyślałem wszystko.
- A miałeś ty czas wszystko przemyśleć, czy może zaplanowałeś to wcześniej?
Wyjechaliśmy z lasu. Po obu stronach drogi rozciągały się szerokim dywanem łąki. Pojaśniało, a nad wschodnim horyzontem nadchodząca noc zapaliła pierwszą migoczącą mdławym, srebrzystym blaskiem gwiazdę.

[28.07.2017, Solihull pod Birmingham w Anglii i 29.07.2017 Campingneulles Les Grandes we Francji] 

1 komentarz: