ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 sierpnia 2017

SIERPNIOWE POGADUSZKI (6) LITERACKO I PRACOWICIE

Dzisiaj jest pierwszy dzień podczas obecnej podróży, w którym nie sięgnąłem po książkę. Com robił, za chwilę.
A przypominam sobie wczesne opowiadania Żeromskiego, m.in. „Doktora Piotra”, „Zmierzch”, „Siłaczkę” i inne. Jakkolwiek proza Żeromskiego trąci myszką, bo też do młodopolskiej stylistyki, przez te opisy częstokroć nużące, przez rozbudowaną analizę psychologiczną bohaterów, przez poetykę skłaniającą się ku liryzmowi (są, na ten przykład, u pana Stefana w „Ludziach bezdomnych” ustępy, ba, rozdziały całe, które można by zakwalifikować jako obrazowanie poetyckie, białym wierszem popełnione), do tego wszystkiego trzeba się przyzwyczaić, a wtedy odnajdzie się w tej archaicznej z dzisiejszego punktu widzenia prozie kawałek świetnej literatury nastawionej na człowieka, sprawy społeczne, słowem odczyta się głęboki humanizm, czasami naiwny, ale szczery. Bezsprzecznie „Zmierzch” wydaje się w „opera omnia” krótkiej prozodii Żeromskiego najcenniejszy, może dlatego, że autor w tym akurat utworze sięga dosłownie do nizin społecznych, ukazując okrutny i beznadziejny obraz wyrobniczej pracy małżeństwa fornali, a samo opowiadanie napisane jest w konwencji naturalistycznej - nie każdy czytelnik za tym przepada, to prawda, ale w jaki inny, trafniejszy sposób przedstawić samo dno ludzkiej egzystencji.
Zanim jednak dopadłem Żeromskiego, błyskawicznie przeczytałem dwa dłuższe opowiadania (lub krótkie powieści - jak kto chce) znanego kirgiskiego pisarza Czingiza Ajtmatowa, a mianowicie: „Nauczyciel” i „Żurawie przyleciały wcześniej”. Jeżeli teraz napiszę, że Ajtmatow prezentuje się w tychże tekstach jako autor o proweniencji komunistycznej, to… no właśnie, to co? Czy dyskredytuje go ta okoliczność jako autora książek? Dla mnie w żadnym wypadku. Jest to literatura ideowa, to prawda, ale jeśli problematyka „Nauczyciela” wpisuje się w krajobraz biednej kirgiskiej wsi, w której analfabetyzm wśród dorosłych i dzieci to status quo, z którym przychodzi zmagać się głównemu bohaterowi - nauczycielowi właśnie, który sam szkół nie pokończył, a jednak ma świadomość, że bez zdobycia podstawowej wiedzy postęp na tej zabitej dechami wsi nie będzie możliwy, to czy nie należy oddać sprawiedliwość i autorowi, i ideologii, która, przynajmniej w intencjach, stara się nieść najuboższym i zacofanym w rozwoju przysłowiowy kaganek oświaty?
Osnową drugiej powieści rozgrywającej się podczas II wojny światowej  (rok 1943) również w kirgiskiej wsi jest wątek pracy młodych ludzi zabranych ze szkoły, aby uprawili pole, bo ziarno na chleb dla żołnierzy na froncie to kwestia przetrwania. Chłopcy są zbyt mali, aby walczyć z bronią w ręku (ojcowie całej piątki albo na wojnie walczą, albo już zginęli), ale wystarczająco dorośli, aby zdobyć kosztem pracy ponad siły chleb dla wojska. Dla jednego z nich, głównego bohatera, to bezprzykładne poświęcenie kończy się tragicznie, a szkoda, bo Ajtmatow bardzo ciekawie i wrażliwie zarysował rodzące się uczucie chłopca - Sultanmurata do dziewczynki z klasy - Myrsagul. Oprócz tego, obie powieści aż się proszą o sfilmowanie (nie wiem, być może powstały na ich podstawie filmy), co, moim skromnym zdaniem jest zaletą tych opowieści, bo nie każdy tekst literacki nadaje się do sfilmowania. W tym przypadku jest inaczej.
I swoim zwyczajem odbiegłem od tematu, chociaż może warto było spojrzeć wstecz.
Nie jestem wprawdzie meteoropatą i byle paskudna pogoda nie przeraża mego organizmu, ale notoryczne, przedłużające się zachmurzenia, opady, zmienność ciśnienia zdrowego stawiają do pionu. Zgodziłbym się na taką pluchę wczesną wiosną lub jesienią, ale latem?
Aby nie zwariować, postanowiłem przeciwdziałać i w dniu dzisiejszym dokumentnie wysprzątałem cały „dom”, to znaczy: trzy duże pokoje, dwie toaleto-łazienki, pralnię, kuchnię, korytarz i piwnicę…. mało? Jest czyściutko - już do zdania właścicielowi, ale, przyznam się szczerze, w krzyżu mnie łupie, bo prawdę powiedziawszy jedynie szyb w oknach nie umyłem - nie miałem czym. No i wyjaśnia się powód, czemu tym razem nie zajrzałem do książki.
Oczywiście stało się to za sprawą braku informacji o załadunku. Nikt nie przyjechał, abym miał jechać dalej. 
W zakończeniu poprzedniego kawiarenkowego wpisu zadałem pytanie: „czy to prawda, że marzenia czasami się spełniają?” Może nie spełniły się ściśle do końca, ale coś tam nimi zapachniało.  

[08/09.08.2017, Campingeulles Les Grandes we Francji]

1 komentarz:

  1. Ta zmienność pogody największym twardzielom daje się we znaki i nawet w drożdżówce zakalec się zrobił!

    OdpowiedzUsuń