CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 marca 2019

TENDER

Nie wymienił jeszcze jednego miejsca, które byłoby adekwatną alternatywą dla jego obecnego pobytu w szpitalu. Była to noclegownia, ośrodek dla bezdomnych, do którego trafił po pojawieniu się silnego bólu w okolicy podsercowej poniżej mostka.
Spał w tenderze wagonu towarowego pozostawionego pośród wielu innych na rozjezdni. Wybrał to miejsce nieprzypadkowo. Ktoś z pracowników kolei, jakiś monter, przekazał mu informację, że na tym a na tym torze stoją wagony przeznaczone jeśli nie do naprawy, to wręcz do likwidacji i wiele jeszcze upłynie czasu, zanim się nimi zajmą. W związku z tym może się osiedlić w jednym z nich, w zabudowanym tenderze, bez obawy o to, że go stamtąd wykurzą, byleby tylko nie rzucał się w oczy, nie starał się zwrócić na siebie uwagi strażników pilnujących towarowych składów, zanim te wyruszą w dalszą drogę ośmielone zielonym światłem jakie pojawi się przed lokomotywą na bocznicy.
Tenże monter, nota bene, przynosił mu od jakiegoś czasu posiłki. Mieli to uzgodnione: on będzie przyjmował dary z wdzięcznością wzamian za to, że monter nie zdradzi tajemnicy jego pobytu, a zwłaszcza że nie zawiadomi służb miejskich, które zapewne skłoniłyby Adama do oddania się pod opiekę nie tak bardzo odległej od torów noclegowni.
Dziwny to był układ. Adam nie do końca był przekonany co do tego, czy zobowiązany do zachowania tajemnicy jego opiekun, rzeczywiście zamilknie jak grób; ale innego wyjścia nie miał, jak tylko zawierzyć mu.
Rzecz jasna nie całe dnie przepędzał w wagonie. Wybierał się "na miasto", przesiadywał pod witrynami sklepów, ukryty przed światem pod obszernym rondem znalezionego gdzieś kapelusza. Czasami za to siedzenie w podcieniach krużganków starej zabudowy miasta dostawał jakiś grosz, czasami bułkę, wodę mineralną lub mleko; przytrafiło się też raz pętko kiełbasy.
W położeniu w jakim się znajdował trudno było obnosić się honorem. Przyjmował każdą pomoc, każdą ofiarę z wdzięcznością, pamiętając o tym, aby podczas żebraniny jaką się trudnił nie czuć było od niego alkoholu, choć jednak pił, kupował, najczęściej tanie wino i piwo, ale zawsze spożywał te trunki u siebie, w swoim domku na szynach.
Owszem legitymowano go, nie robiąc afery z dźwięczących w jego kieszeniach monet. Po takiej kontroli strażników miejskich czy policjantów, udawał się właśnie, jak mówił, do domu, przyjaciółki lub koleżki, których faktycznie nie miał, a że nie dochodzono prawdy, puszczano mimo uszy jego deklaracje, aczkolwiek parę razy sugerowano mu, aby udał się do sióstr lub do miejskiej noclegowni prowadzonej przez miasto. Tak, z zakłamaną wdzięcznością przyjmował przekazywaną mu karteczkę z adresem, obiecując, że niebawem zajrzy pod wskazane miejsce, no bo zima za pasem i innego wyjścia mieć nie będzie. Ale łgał za każdym razem, zwodził chcących mu pomóc, a aby nie mieć więcej z nimi do czynienia, przemieszczał się na inną ulicę, mniej ludną, tracąc na tych wojażach "klientów", ale czuł się bezpieczniej, no i w końcu nie tracił na tej zmianie miejsc aż tyle, aby chodzić spać z pustym żołądkiem i spragnionym płynu, po wypiciu którego krew burzyła się w żyłach, a i z zasypianiem nijakich problemów nie miał.
W końcu do tego stopnia opanował umiejętność skrywania się przed służbami, że instynktownie wyczuwając ich obecność w pobliżu, umykał im z oczu, zanim go zdołano dostrzec.
I pewnie zima zastałaby go w tenderze wagonu towarowego (miał zamiar wymościć go, przygotowując do spania w mroźne dni), gdyby nie ta kolka żołądkowa, ten ból paskudny i nie do zniesienia, który dopadł go znienacka po zjedzeniu darowanej mu przez nastolatka bułki z serem.

[26.03.2019, pod Dover, Kent w Anglii]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz