Spod Marsylii do St.
Malo w Bretanii było około 1200 kilometrów. Sporo, choć dobrymi drogami i jak
to zwykle bywa, im lepsza droga, im szybsza, tym bardziej monotonna i podatna
na senność. Nie wystarczyły mi trzy piętnastominutowe drzemki, musiałem się
przespać półtorej godziny, aby sen spłynął mi spod powiek. Gdy byłem całkiem
blisko celu, przed Rennes, żandarmi kazali mi za sobą jechać, ot, kontrola,
jaką francuscy stróże prawa często raczą polskich busiarzy. Sprawdzili dowód,
prawo jazdy, dokumenty auta i przewozowe, jak i też musiałem dmuchnąć, czy
przypadkiem nie byłem po spożyciu, a że nie byłem, to jeszcze sprawdzili mi, co
wiozę i czy przypadkiem auto nie jest przeładowane. Oj wyliczali masę auta,
ciężar ładunku i wyszło na to, że mógłbym wieźć jeszcze sto pięćdziesiąt kilogramów
więcej. Ba, ale moje autko posiada zainstalowaną windę, która razem z
mechanizmem coś tam waży. Ale nigdzie nie było napisane ile to ustrojstwo waży.
Tak po cichutku powiem, że na pewno więcej niż 150 kilogramów, ale i tak nie
bałem się ważenia, gdyby do niego doszło, bo na moje stare, ale już
doświadczone oczy wychodzi na to, że mój towar ważył mniej niż to, co napisano
na CMR-ce, czyli 1045 kilogramów. I miałem rację, bo po rozładunku dowiedziałem
się, że w rzeczywistości załadowano mnie 750-ma kilogramami, tak że bardzo
dobrze się złożyło (dla żandarmów), że nie pojechałem z nimi na wagę, bo
mieliby się z pyszna, gdyby okazało się, że jestem czysty i niewinny jak
dziewica orleańska.
A na rozładunku
przyjął mnie Portugalczyk. Miły facet, a do tego młody. Pogadaliśmy sobie, bo w
odróżnieniu od Francuzów Portugalczycy zwykle znają angielski. I jeszcze jedno
przy tej okazji. Narzeka się u nas na tych farbowanych na czarno Francuzów,
znaczy się Afrykańczyków czy Arabów, ale wielokroć przekonywałem się, że
właśnie ci kolorowi, często bardzo sympatyczni ludzie, oprócz francuskiego
znają też angielski, czego o rodowitych Francuzach nie można powiedzieć.
Ja się chyba starzeję…
chyba, też coś… na pewno się starzeję, bo proszę sobie wyobrazić, że ostatnio
podczas każdego wyjazdu dokucza mi jakaś kontuzja: a to coś mnie łupie w
plecach, a to przypomina o sobie niegdyś pęknięta kość ręki, to znowu dzisiaj
nabawiłem się kontuzji prawej dłoni. Diabli wiedzą od czego i w jakim momencie.
Ale spokojnie, i ten ból przejdzie, i nawet zapomnę, kiedy przejdzie. A jednak
na stare lata to tu, to tam coś pobolewa, ale to dobrze - przynajmniej człowiek
wie, że żyje.
[14.08.2018, Miniac Morvan, we
Francji]
Jak powiedział satyryk Bałtroczyk - w pewnym wieku człowiek dowiaduje się o istnieniu rozmaitych części zamiennych w swoim organizmie...coraz częściej też tak mam:-)
OdpowiedzUsuń