- A ty, mały, skądeś
się tu wziął? Czarny taki… tyś nie nasz?
Wywlekła psinę aż za
park - tam łubinowa łąka, torowisko porośnięte chaszczami, a pokrzywy i
wysokie, stare, i młode. Ma na nie torebkę papierową, bo to przecież same
witaminy, tylko muszą być młode. A tak daleko od domu odeszła, bo chciała
Wilczka puścić luzem. Prawda, że on nie rzuca się na ludzi, nawet nie
zaszczeka, ale lgnie do każdego, to i paniusie, co spacerują po parku skąd mają
wiedzieć, co takiemu do głowy przyjdzie, gdy tak podbiega do nich w podskokach.
Ale powinny pomyśleć, że jak psu ogon majda jak wiatrak, to on do zabawy, a nie
do pogryzienia.
A z Wilczkiem to było
tak, że sam pod blok, pod jej okno na parterze podchodził… żeby tylko podchodził
- on się pod nie kładł, a spróbowałby kto zbliżyć się do okna, ot choćby
przywitać się z nią - nie pozwalał i obszczekiwał kogo bądź. A już obowiązkowo,
kiedy poczęstowała go rosołem z mięsną wkładką. Tak i z nią został, choć
niektórym sąsiadom nie było to w smak. Brudny, zdziczały, parcha ma, albo inne
choróbsko, no i paskudzi, mówili. To wtedy, akurat po majowej burzy to było,
wzięła go do siebie, wykąpała w wannie, wysuszyła i uczesała. Jak on to
polubił! Ale wysuszyć to go porządnie musiała, bo otrzepywał się tak, że
prysznic miałaby za darmo. Następnego dnia kupiła mu obrożę, smycz i poszła z
nim do weterynarza. Za bardzo chory to on nie był, tyle że grzybica się wdała,
no i grzbiet miał trochę pogryziony. Rany wprawdzie już zaleczone, ale przez
nie i przez tę grzybicę sierści nie miał takiej jak należy. Lekarz zaszczepił
go, dał jakieś pastylki na kleszcze i płyn, który musiała mu wcierać w te
miejsca, gdzie grzyb się pojawił. Kazał przyjść z nim za tydzień na zastrzyk.
Stało to się chwilę po
tym, jak odpięła mu smycz, aby sobie pobiegał, lecz Wilczek zamiast swoim
zwyczajem wykonać kilka oszalałych kółek, poszukać krzaczka i zrobić pod nim co
swoje, ruszył pędem pod dziką różę, co kwitła różowo, a kwiatów miała tyle, że
aż dech zapierało od ich zapachu. Tam właśnie go znalazł - siedział na otoczaku
i wcinał jakieś zielsko, które potem okazało się być dzikim szczawiem.
A gdzie tam, wcale się
nie przestraszył, jeszcze rękę ku psu wyciągnął, a kiedy ten zaczął ocierać się
pyskiem o jego brodę, chłopiec uszy mu tarmosił.
- Nie rusz, Wilczek! -
krzyknęła do psa, choć ten nie miał zamiaru chłopca ruszać. Pysk mu się śmiał,
ogonem wyczyniał karuzelę.
Podeszła do chłopca.
Patrzyła to na niego, to znów w świat szeroki.
- Nie może być… sam
tutaj? Co go przywiodło w te strony? - pomyślała i zaraz potem zapytała malca:
- A ty, mały, skądeś
się tu wziął? Czarny taki… tyś nie nasz?
Na cóż jemu te pytania,
kiedy on już w Wilczku przyjaciela znalazł. Ganiają się, szarpią, przytulają,
jakże tu nie zaszczekać radośnie, jak się nie roześmiać na cały głos!
- No dobrze, Wilczek,
przywitałeś się, ale teraz ja z twoim przyjacielem mam do pomówienia.
Słyszałeś, co mówiłam?
Nareszcie przestali
swawolić. Chłopiec ponownie usiadł na kamieniu, a Wilczek, patrzcie no, przysiadł
obok niego, sfinksa udaje, a obaj ślepia w nią wlepiają jak pierwszoklasiści w
swoją panią.
- Wojtek jestem -
odparł po dziecinnemu. Wilczek spojrzał ku niemu, tak jakby sam uczył się
pamiętać imię chłopca.
- Ile to lat masz,
Wojtku? - zapytała. - A mama gdzie?
Uniósł jedną dłoń z
szeroko rozwartymi palcami.
- Tak myślałam… a
mama? tata?
- W domu.
Pokiwała głową.
- Ech, Wilczku, gdybym
ja ciebie jeszcze nauczyła chodzić po śladach, doprowadziłbyś nas do tego domu
- westchnęła, a pies pomerdał ogonkiem i liznął zamaszyście dłoń chłopca, która
łaskotała Wilczka pysk i uszy.
- A gdzie jest twój
dom, Wojtku? - zapytała przyklękając przy siedzącym na otoczaku chłopcu.
- Daleko -
odpowiedział.
- Ech, takim to
sposobem to ja się nic a nic o tym, gdzie mieszkasz, nie dowiem. W tej części
miasta przecież nikt nie mieszka.
- A twój dom to w
mieście, czy we wsi mieszkasz?
- W mieście.
- A ty długo tak sam
wędrujesz?
- Długo…
Co było robić?
Najpierw przygarnęła Wilczka, teraz kolej na Wojtka. Zabierze go z sobą, wykąpie,
da jeść, pościeli mu, niech się wyśpi, a jutro…
- Tak, tak, panie
Wilczku, trzeba powiadomić o naszym znalezisku odpowiednie służby, Co, nie
podoba się? Stracisz kolegę do zabawy? Trudno, przeżyjemy to. Czy ty myślisz,
kudłaczu, że ja nie chciałabym, aby Wojtuś po wsze czasy został z nami? Ja
przecież swoich dzieci nie mam. Tak się złożyło i nie patrz tak na mnie. Musowo
odnaleźć rodziców Wojtka. Wyobrażasz sobie, co oni teraz przeżywają? Chcesz
powiedzieć, że co z nich za rodzice, skoro nie spostrzegli zguby? Chcesz
powiedzieć, że sprawy mają się tak jak z tobą: zabrali cię właściciele na
przejażdżkę, dojechali do parku, no wysiadaj, mówią, zrób swoje pod krzaczkiem,
wybiegłeś, miałeś już na widoku pewne drzewko - tu uniesiesz prawą nogę, o, tak
właśnie - co za ulga, dobiegasz do skraju drogi… gdzie to auto? Gdzie się
podziali twoi właściciele? Coś niedobrego musiało się stać! Czy zdążysz im na
ratunek? Węszysz, kluczysz, węszysz… Pojechali. Zostałeś sam jak ten palec.
Myślisz, że rodzice Wojtka mogli postąpić tak jak z tobą? Nie wierzę.
Przepraszam cię bardzo, ale pies to pies, nie człowiek.
Czy coś z tego
zrozumiał? Chyba nie. Wracali do domu i widać było, że Wilczek ogromnie pragnie
zwrócić uwagę chłopcu na te wszystkie zakamarki, jakie życzy sobie, aby jego
przyjaciel poznał po drodze. Ale w końcu kobieta dopina psu smycz - są coraz
bliżej domu, a przechadzający się po parku spacerowicze mogą spokojnie odbywać
spacery, widząc Wilczka na smyczy.
Kobieta naciera
namydloną gąbką smagłe ciało chłopca. Wilczek początkowo czeka na swoją kolej,
ale w końcu dochodzi do wniosku, że dzisiejszego wieczora wanna należy do
Wojtka i nikogo więcej. Po kąpieli obaj zjadają właściwie tę samą kolację -
każdy ze swojej miski. Kobieta ścieli chłopcu w jej pokoju na kozetce, którą przyciąga
do swojego łóżka.
- No dobrze, jeśli
chcesz spać obok Wojtusia, pozwalam ci, ale musisz na tę noc przytargać swoje
posłanie.
Wilczek w te pędy
przebiegł do przedpokoju i już po chwili jego gąbka obleczona w bawełnianą
poszwę znalazła się tuż przy „łóżeczku” dziecka.
Kobieta obudziła się o
trzeciej nad ranem i zapaliła nocną lampkę. Wojtuś spał snem zdrowym i sprawiedliwym;
Wilczek łypnął na nią jednym otwartym okiem, tak jakby chciał powiedzieć:
- No i po co to
wszystko? Panuję nad jego snem. Zmykaj spać!
…
- Sąd wysłuchał pani
wyjaśnień, aczkolwiek jego doświadczenie każe mu brać pod uwagę znane skądinąd
okoliczności, że przypadki uprowadzeń dzieci zdarzają się często wśród par,
które nie doczekały się własnych dzieci, jak i też wśród kobiet samotnych,
których chęć posiadania dziecka potrafi skłonić do działań sprzecznych z
prawem, byle tylko spełnić się jako kobieta-matka. Czy oskarżona dla
udowodnienia swoich czystych intencji w niniejszej sprawie ma świadka, który
potwierdziłby pani zeznanie?
- Wysoki sądzie, jedynym
świadkiem, który mógłby potwierdzić moje zeznania jest mój najlepszy przyjaciel
- pies Wilczek.
Mocne. Dotyka głęboko, bo ludzie ludziom potrafią dokuczyć.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Inaczej miało byc inaczej wyszlo
UsuńNie tak rzadko zdarza się ludziom, że ukarani zostaną za dobry uczynek...
OdpowiedzUsuńCalkowicie się zgadzam
UsuńSądzić dobrych potrafimy często i szybko,a dziwnym trafem ci źli zawsze się wywiną. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńOwszem, choc moze podszedlem do tematu troche na skróty
UsuńMówi się, że każdy dobry uczynek musi być ukarany...
OdpowiedzUsuńGorzka to prawda
Usuń