Kierował się w stronę
pary oczu zawieszonych pomiędzy granatowym niebem zasypanym punkcikami
srebrzystych gwiazd a tarką wolno płynącej wody. Dopływając do brzegu, do
prostokątnej, drewnianej kładki osadzonej od strony rzeki na trzech odartych z
kory palach, oczy umieszczone w rogach pomostu stawały się coraz większe i
pałały rumianym blaskiem płomieni wznoszących się ponad okap dachu nadbrzeżnej
chaty. Jeszcze kilka pociągnięć wiosłami i odwrócił łódź tyłem do pomostu -
rozpoznał wtedy w oczach zauważonych z oddali dwie pochodnie wetknięte w
wysokie gliniane donice wypełnione ziemią. Dobił do brzegu w tumulcie ujadania
psa, który niespodzianie pojawił się na kładce. Wypowiedział do psa kilka
ciepłych słów, pragnąc tym samym unieszkodliwić agresję zwierzęcia, jaka zwykle
towarzyszy spotkaniu z człowiekiem, którego nie zna. Jednak szczekanie Tarzana
nie było zadziorne - pies pragnął raczej obudzić swego pana, który wyniósł na
pomost tapczan, wokół którego zawiesił na drewnianych drągach moskitierę. Sam,
przykrywszy się lekkim kocem, spędzał noc na tym tapczanie przy wtórze
hałaśliwych żabich melodii.
- Proszę się nie
obawiać, nie gryzie - usłyszał od tamtego, który podniósł się i siadł na
tapczanie.
Przybysz przywiązał łódź
do jednego z bali, na którym wspierał się pomost, a kiedy opuścił swą łajbę, na
powitanie kudłaty owczarek dopadł pyskiem jego prawej dłoni i począł ją lizać.
- Domyśliłem się, że
mnie nie pożre. Ta rasa psów szczeka doniosłym barytonem, ale jest łagodna -
powiedział. - Sprytnie się urządziłeś. Ale noc chłodna… nie ciągnie od wody?
- Chłód mi nie
przeszkadza… bardziej komary. Dlatego założyłem siatkę i zapaliłem te łuczywa.
Wejdziesz?
Zanim skorzystał z
zaproszenia wrócił do łodzi i wydobył z niej torbę. Pies, którego oswoił
głaskaniem, towarzyszył mu w tej krótkiej drodze jaką przebył stąpając po
pomoście.
- Kanapki nie odmówi?
Została mi jedna.
Nie czekając na
odpowiedź wyjął z torby zawiniętą w pergaminowy papier bułkę z salcesonem i
podał ją psu.
- Dla nas mam ziołową
nalewkę własnej roboty.
Wszedł pod siatkowy
namiot.
- Sam zrobiłeś? -
zapytał tamten.
Przybysz pokręcił
głową.
- Po tamtej stronie
jest leśniczówka. Sprezentowano mi ją… leśniczyna….
- Znam tych ludzi.
Musieli cię polubić, skoro ci dali.
- Dwie noce spędziłem
u nich. Pomagałem leśniczemu przy układaniu w kubiki żerdzi. Widocznie
spodobała im się moja robota, więc mnie polubili.
- Jak tam u nich?
Zdrowi?
- Zdrowi. Kazali cię
pozdrowić, gdy dowiedzieli się, że zamierzam dotrzeć na drugi brzeg. Mam jeden
kubek… napijemy się z jednego?
- Dlaczego nie. Jeśliś
głodny, mam w piecyku comber zajęczy zapiekany w winie w śmietanowo -
jałowcowym sosie.
- Zostawmy to na
jutro. Nie jestem głodny.
Przybysz wyjął z torby
półlitrową butelkę z nalewką i niewielki blaszany kubek. Napełnił go i podał
gospodarzowi. Wypili po jednym.
- Prawdę mówiąc mam
jeszcze jedną butelczynę… dla ciebie. Leśniczyna pamiętała o tobie.
- To miło z jej
strony. My tu, człowieku, żyjemy po obu stronach rzeki, to i czasami wpadamy do
siebie, tyle że ja podpływam do nich pontonem. Zapalisz? Mam własne skręty.
- Czemu nie.
Zapalili.
- Adam - przedstawił
się przybysz. - Głupio tak, że nie od razu… powinienem zacząć od tego.
- Roman.
- Bardzo blisko rzeki
ta leśniczówka, a do tego jakie to odludzie…
- Mówią, że jeszcze
przed wojną po tamtej stronie była wioska… niewielka, kilkanaście chałup, ale
przyszła raz powódź i rzeka zmieniła koryto. Leśniczówka, jako że stała na
wzgórzu, pozostała, ale ludzie przenieśli się w inne miejsca, po tej stronie
rzeki, bo po drugiej tylko las i las. Jedynie łąki zostały. Chłopi koszą je, bo
trawa na nich pierwsza klasa.
- Przewożą przez rzekę
siano?
- Przewożą. Ustroili
tratwę i przewożą. Dawniej kursował niedaleko stąd prom, taki na stalowej
linie, obsługiwany przez przewoźnika. A ty, myślę, nietutejszy jesteś? Widzę,
że podróżujesz łodzią.
- A podróżuję. Jak
tylko zaczął się ciepły maj, wsiadłem do łodzi i płynę w dół rzeki.
- I tak sobie płyniesz
z prądem…
- Już drugi tydzień.
- Sypiasz…
- W łodzi, na brzegu i
jak się trafi po domach, po stodołach. A ty tubylec?
Przybysz nalał jeszcze
po razie do kubka. Wypili. Roman poczuł jak po wypiciu nalewki ciepło przedostaje
się pajęczynowatymi rozgałęzieniami żył do pleców i karku.
-Tubylec od niedawna,
z urodzenia mieszczuch - odparł.
- Sprzykrzyło ci się
miasto? Tak jak mnie?
- Sprzykrzyło. Tobie
też?
- Pytanie. Chciałbym
przenocować. Rozbiłbym namiot. Pozwolisz?
- Nie chcesz
skorzystać z chaty? Nad ranem spadnie deszcz. Miałem się już stąd wynosić.
- Jeśli zapraszasz? A
tak w ogóle, dlaczego drzemiesz na pomoście?
- Zwykle wypoczywam tu
do północy. Lubię zapach wody, rechot żab i gwiazdy. Ale nad ranem będzie deszcz.
Widzisz jaki księżyc niewyraźny?
Adam nie był
przyzwyczajony do widoku gwiazd. Tam skąd przybył miejskie światła zacierały
mrugające konstelacje drogi mlecznej. Ostatnimi czasy przesypiał nie tylko
noce, ale i jasną łagodność poranka. Bywało, że budził się przed południem, a
gdyby nie uczucie głodu, jakie towarzyszyło niechętnemu przebudzeniu, pewnie
przeleżałby południe w leniwym, bezwartościowym dla organizmu półśnie.
(…)
[31.07.2018, Dobrzelin]
Napiłabym sie takiej swojskiej nalewki, ciśnienie spadło na łeb i leje...
OdpowiedzUsuń