Właściwie tekst, który teraz piszę, powinien być
zastrzeżony. Tylko dla mnie?
Coś zajęło się ogniem,
zapłonęło, pali się, potem przygasa, wreszcie dym, popiół… tak wszystko się
kończy. Zapraszam na pogrzeb.
- Warto?
- Nie warto.
Wspominam.
Drugi stolik w
pierwszym rzędzie po lewej stronie od okna. Nawet ja, który, wydaje się, znam i
pamiętam topografię sali lekcyjnej na parterze w całkiem dobrze zaprojektowanym
dwupiętrowym gmachu szkoły, nawet ja muszę się zastanowić, na którą stronę
świata patrzyły okna: czy na kwiecisto-zielony dziedziniec, czy też na szpaler
drzew, prawdopodobnie topoli, których strzeliste ogłowia zasłaniały poranne
słońce. Chyba jednak były to frontowe okna, chociaż dokładnie tego nie
pamiętam.
Siedzę więc, słucham,
notuję, patrzę przed siebie, na katedrę, na kobietę, śledzę ruch jej warg, a niejednokrotnie
napotykam jej wzrok. Czasami wstaję wywołany, nie do odpowiedzi, a do
powiedzenia czegoś, to zasadnicza różnica - być wywołanym do odpowiedzi, a móc
coś powiedzieć, wyrazić swoje zdanie, spróbować ocenić, nie zgodzić się albo
zaakceptować.
Wtedy było warto. Jestem
o tym przekonany.
Zdarzało się, że
kazała mi zostać. Na rozmowę.
- Zwróciłam uwagę, że
dzisiaj byłeś jakiś taki rozkojarzony - powiedziała. - Czy coś się stało?
Tłumaczę się
niezdarnie. No proszę, ona zwraca uwagę na takie szczegóły, drobnostki, bo mimo
wszystko zdawało mi się, że byłem „obecny”, a ona jednak zauważyła to, że nie
była to ta „obecność”, na której jej zależało.
Niewątpliwie zależało
jej na mnie. Może zauważyła we mnie to coś, czego w sobie jeszcze wtedy nie
dostrzegałem?
Wierzyła we mnie, a
ja…? Jak mogłem tak spieprzyć swoje życie? I nie chodzi tu o zewnętrzne jego
okoliczności - kim jestem w dowodzie? jakie mam papiery? co (nie) osiągnąłem w
pracy zawodowej, w życiu?
Liczy się wnętrze, tak
powiem.
Dzisiaj wiem, że to całe
moje niezadowolenie wynika z tego, że nie potrafiłem być obecny w taki sposób,
do jakiego mnie zachęcała, a dodatkowo mam świadomość, że mogło być inaczej.
Zabrakło silnej woli?
- Uwierz mi (zwrot
retoryczny skierowany do siebie i kogokolwiek), że próbowałem się wydźwignąć…
nie udało się.
Przecież mam pewność
co do własnej niedoskonałości, a z tego pisania, którym wypełniam czas swój
ostatni wynika niewiele - to żywot motyla.
Nie warto.
Zwłaszcza gdy
nadchodzą takie chwile, kiedy brakuje słów.
Wtedy czuję się tak:
budzi mnie warkot silnika, podchodzę do okna, spoglądam przez nie - ścięto
wszystkie stokrotki rosnące na trawniku.
Cała nadzieja w tym,
że stokrotki odrastają ponownie… ale tamtych, pozbawionych słonecznych
uśmiechów żal.
[17/18.08.2018,
Sucy-en-Brie, Val-de-Marne we Francji]
W podobny sposób poznałam bliżej moją nauczycielkę fizyki. Surowa i nieprzystępna na lekcji, po zajęciach zwróciła sie kiedyś do mnie o pomoc dla kolegi, korepetycje. Nie dość, że uwierzyłam, że z tej fizyki coś potrafię, to pani okazała się całkiem miłą osobą.
OdpowiedzUsuńTak rzadko spotyka się ludzi, którzy pochylają się z troską nad innym człowiekiem.
OdpowiedzUsuńTo otwarcie okna zawsze jest symboliczne, bo za każdym razem można coś ciekawego zobaczyć.
Serdecznie pozdrawiam