Będzie krótko.
W tej całej sytuacji
związanej z sądami, czytaj: z próbą przejęcia przez pisiaków całości władzy w
Polsce, moje stanowisko jest oczywiste, bo też i innym być nie może -
bezwzględnie potępiam zachowanie obecnej, faszyzującej władzy, która kłamie
mówiąc, że dokonuje właśnie reformy sądownictwa. Reformą nie można nazwać wsadzanie
na sędziowskie stołki wskazanych przez „reformatorów” ludzi. Jeśli już będziemy
mieli do czynienia z jakimiś zmianami w sądownictwie, to jedynie na gorsze, bo
wymuszona wymiana ludzi na stanowiskach sądowniczych dokonana przez polityków
nie zagwarantuje ani sprawności działania sądów, ani sprawiedliwych wyroków,
ani też nie wpłynie na skrócenie czasu oczekiwania na wyroki sądowe.
Pisiaki mogą trafiać swoją
argumentacją o nieskazitelności własnych intencji jedynie do niezbyt
politycznie i intelektualnie wyrobionych przedszkolaków, którzy nie bardzo
orientują się, czym jest stanowione prawo i konstytucja.
I jeszcze jedno - ten,
kto nie szanuje najważniejszej z ustaw - konstytucji, ten nie może mieć dobrych
intencji.
Ale wracając do sądów.
Moja opinia dotycząca
wymiaru sprawiedliwości w Polsce od dawna była i jest krytyczna. Broniąc
Konstytucji RP i trójpodziału władzy, czynię to z niejakim zniesmaczeniem,
albowiem jeśli występuję za porządkiem prawnym, to mam świadomość tego, że
mimowolnie występuję jako adwokat diabła w odniesieniu do sędziów i ich pracy.
Cóż bowiem można
powiedzieć o sędzi (przypadek bardzo dobrze mi znany i autentyczny), który
odmawia podsądnemu podstawowego prawa procesowego - prawa do obrony - i wydaje
podczas jego nieobecności w sądzie wyrok, o którego treści podsądnego nawet nie
powiadamia, i wobec tego dochodzi do sytuacji, w której oskarżony i skazany z
powodu przekroczenia (ponad 1 rok) terminu na ewentualne odwołanie się od
wyroku nie ma prawa do zgłoszenia apelacji. To naprawdę nie jest żart czy jakaś
anegdota zaczerpnięta z bulwarowej prasy - to fakt autentyczny.
Nie będę wchodził w
zawiłości temu sądowemu sprzeniewierzeniu się prawu (mam oczywiście świadomość
tego, że sprawę można było w jakiś sposób „odkręcić”, pisząc nawet skargę do
Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu, ale determinacja w dochodzeniu do
prawdy wiązałaby się z kilkuletnim oczekiwaniem na sprawiedliwy wyrok i
pociągnęłaby prawdopodobnie z sobą trudne do przewidzenia skutki finansowe,
które nie wiem, czy wynagrodziłyby czas nerwowego oczekiwania na sprawiedliwość),
ale wydaje mi się można w sposób stosunkowo łatwy naprawić wymiar
sprawiedliwości, bez konieczności odwracania kota ogonem poprzez ręczne sterowania
sądownictwem.
Ten „mój pomysł” jest
oczywisty i prosty - sędziowie, tak jak każda inna grupa zawodowa, powinni
odpowiadać także finansowo za ewidentnie popełniane błędy, zaniechania czy też
niechlujstwo w formułowaniu wyroków.
Oczywiście rozumiem,
że niejednokrotnie materia procesowa jest nazbyt skomplikowana, aby móc odnosić
się krytycznie do każdego z ferowanych wyroków i w takich przypadkach trudno
obarczać sędziego za wydanie postanowienia niekorzystnego dla jednej ze stron
postępowania procesowego. Mniemam jednak, że istnieje spora liczba wyroków, które
jednoznacznie obciążają sumienia sędziów, i właśnie takich sędziów należy z
zawodu eliminować, nie czekając na to aż osiągną wiek emerytalny.
Środowisko sędziowskie
powinno zrozumieć, że bagatelizowanie nieprawości jakie w nim istnieją
przekłada się na dawanie powodu do takich populistycznych zachowań, które dzisiaj
obserwujemy.
[11.08.2018, Aire des Vignobles we Francji]
Faktyczna odpowiedzialność w każdym zawodzie pewnie spowodowałaby przynajmniej refleksję, bo lepiej 3 razy przemyśleć, niż raz płacić.
OdpowiedzUsuńMnie martwi, że niebawem słowo Konstytucja stanie się zakazane, a na czarne każą mówić białe...
Wypaczone słowa: praworządność, konstytucja, patriotyzm, bo każdy rozumuje inaczej, po swojemu aż ciarki po plecach przechodzą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam