Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 sierpnia 2018

POMARAŃCZOWA TABLETKA


Przyjechał na pogrzeb brata. Był młodszy od zmarłego o cztery lata, ale te jego sześćdziesiąt osiem to też ładny wiek. Szedł za trumną ponad 3 kilometry, choć u siebie w mieście na spacery poświęcał nie więcej niż pół godziny dziennie. Dawało to niespełna kilometr - okrążał kilka bloków, dochodził do przystanku tramwajowego i wracał. Najdłuższym jego spacerem była wędrówka od przystanku tramwajowego przy teatrze Bagatela (oczywiście przedtem dochodził do krańcówki na Bronowicach, gdzie wsiadał do tramwaju)  aż do Jamy Michalika - przekraczał w ten sposób wąskie przy Bagateli Planty, przecinał Rynek, odpoczywał w Mariackim i potem jednym tchem przechodził Floriańską do tej sławnej kawiarenki.
Ale co innego udawać się na spacer raz w tygodniu w niedzielę, mając u boku żonę, która najlepiej wie, kiedy powinni przystanąć, aby nie dostał zadyszki, a co innego iść za trumną brata w tłumie ludzi, którzy nie będą przecież dostosowywali tempa kroku do jego fizycznych możliwości, tym bardziej, że ich myśli skierowane są gdzie indziej.
Mimo wszystko starał się nadążać… w końcu to brat. Równie dobrze mogli się zamienić miejscami, choćby wtedy, gdy dostał pierwszego, a potem drugiego zawału.
Żona, która znała jego możliwości, była niepocieszona - odmówił wzięcia taksówki. Przeszedłby wtedy te pół kilometra od kościoła, a nie jak teraz, od samego domu.
Oczywiście przeżył bardzo śmierć brata, ale po męsku nie uszczknął z oczu ani jednej łzy. Najbardziej cierpiał w chwili czytania telegramu. Żona musiała mu podać kropelki na uspokojenie.
Powoli oswajał się z myślą, że Józef już nigdy do niego nie napisze, nie przyjedzie, nie zadzwoni. W pociągu zebrało mu się na wspomnienia. Wspominając starszego brata milczał, ale nie był smutny. Zdaje się, że przypominał sobie wszystkie pogodne momenty z życia brata.
Idąc w pogrzebowym orszaku odczuwał dumę.
- Ileż ludzi! Musieli dostać wolne… i ta orkiestra! Chciałbym mieć taki pogrzeb - pomyślał.
Barbara widocznie podpatrzyła jego myśli. Tak to bywa - po wielu latach małżeństwa nie ma się problemu z odczytaniem myśli swojego partnera. Pokręciła głową i spojrzała mu w oczy ze złością.
- Daj spokój, o czym ty myślisz. Tak nie wolno.
Nie powiedziała tego, ale on odczytał te słowa z jej spojrzenia.
Ziemia, którą pożegnał brata była sypka - usłyszał delikatne jej muśnięcie o twardą, dębową skorupę trumny.
Na konsolację podobnie jak większość członków rodziny udał się z Barbarą zamówionym autobusem.
Jak zwykle ma to miejsce podczas pogrzebu w rodzinie, późny obiad stanowił jedynie tło dla wspomnień, a rozproszeni po świecie najstarsi z rodu wykorzystywali ten czas na dzielenie się szczegółami własnej biografii nie zawsze obecnej w listach pisywanych do siebie.
Po posiłku przyszedł czas na zażycie lekarstw, które utrzymywały go w jako takiej kondycji. Barbara odeszła na bok i poszperała w torebce. Była pewna, że po przyjeździe pokazywała rodzinie, jakie lekarstwa wuj musi zażywać, ale co się stało z najważniejszą tabletką?
- Musiałaś nie zabrać - stwierdził - ale nie martw się, wytrzymam bez niej. Jakby co, w miasteczku jest apteka.
- Ale te tabletki są wydawane tylko na receptę - martwiła się Barbara. - Czy nikt nie widział powlekanych tabletek wielkości proszka od bólu głowy z krzyżykiem? Były w papierowej saszetce, takim małym zawiniątku? - zapytała.
- A jaki jest kolor tych tabletek? - ktoś spytał.
- Pomarańczowy - odparła nie przywiązując uwagi do faktu, że pytanie o kolor lekarstwa samo w sobie było błahe, by nie powiedzieć idiotyczne.
Chłopiec na chwilę zniknął z pola widzenia rodziców i członków rodziny obecnych na konsolacji. Przeszedł do pokoju pradziadka, w którym na czarnym dębowym stole jeszcze przed południem stała brązowa, dębowa trumna. Przeszukał szufladę szafki, na której stało radio, coś znalazł i przebiegł do swojego pokoiku. Otworzył swoją szufladkę, wyjął z niej plastykowe pudełko z akwarelowymi farbami, chwycił pędzelek, ale zanim dotknął nim odpowiedniego sprasowanego kółeczka, poślinił miotełkę pędzelka. Potem zaczął malować.
W wielkim stołowym pokoju pojawił się w chwili, gdy brat zmarłego głaskał wypielęgnowane włosy swojej żony.
- Uspokój się już. To ja powinienem pamiętać o lekach. Tak wiele dla mnie robisz.
Chłopiec podbiegł do pradziadka.
- Dziadziu, może ta ci pomoże. Pomalowałem ją na pomarańczowo.
Pogodny uśmiech rozlał się na twarzy najstarszego teraz z rodu.
- No widzisz, jakie to proste - nie było tabletki, a już jest - powiedział do żony, która tarmosiła i tak już rozwichrzone włosy malca.
W podróż powrotną wybrali się następnego dnia rano. Przez całą drogę brat zmarłego spał. Tylko od czasu do czasu odruchowo wsuwał palce do butonierki w swoim ciemnogranatowym garniturze. Pomarańczowa tabletka była na swoim miejscu.

[19.08.2018, Koeln w Niemczech]

1 komentarz:

  1. Piękna i romantyczna historia. Przypomniała mi się "Kamizelka".
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń