Nieczęsto się zdarza, aby główną rolę w
kawiarenkowym towarzystwie odgrywały panie, ale tej niedzieli chyba tak być
musiało. Trzeba było złączyć dwa stoliki, aby pomieścić się przy nich mogły:
pani Zofia Koteńko - główna inicjatorka spotkania, pani Jolanta Romińska -
nauczycielka rodzimego języka w liceum, którą swego czasu pani Zosia z
łatwością przekonała do prowadzenia dodatkowych zajęć z maturzystami i tymi
uczniami, którzy z wypowiedzeniem się słownie i na piśmie miewali w szkole problemy,
pani Alina Stasiak - nauczycielka polskiego z podstawówki, której udało się
zapobiegliwym przyjaciołom pomóc w znalezieniu pracy w Różanowie, panie
Jakubowska i Trojanowska-Gajowniczek - bibliotekarki oraz ta, dla której
spotkanie w kawiarence zorganizowano, to znaczy dla młodej, zaraz po
polonistycznych studiach, pani magister Marzeny Wisłockiej, która od pierwszego
września obejmie posadę nauczycielki języka polskiego w różanowskim technikum.
Jak z tego widać, do dwóch stolików
dosiadło się towarzystwo wybitnie humanistyczne i trudno było się nie domyśleć,
że rozmowa zejdzie na tematy szkolne, choć to przecież wakacyjna pora i
wypadałoby poruszać sprawy „ogórkowe”.
Pani Marzena Wisłocka, ściślej - panna
Wisłocka, bo jakoś nie zdążyła dotąd usidlić mężczyzny, z którym zechciałaby
przeżyć szmat życia, jakie miała przed sobą, osiedliła się już w jednym z
mieszkań internatu przy technikum, mieszkań przeznaczonych właśnie dla
nieposiadających własnego lokum adeptów nauczycielskiej profesji. Stopniowo
przybywało w tym mieszkanku mebli, ale znacznie więcej książek, szpargałów i
kajetów zapisywanych drobnym maczkiem - pamiątek po odbytych studiach.
Pani Zofia Koteńko, która jako pierwsza
dowiedziała się o tak wczesnym przybyciu do miasteczka nowej nauczycielki,
zdążyła się przekonać, że pani Marzena jest osobą o niebywałej ambicji i
zapale, istną Joasią Podborską, która za cel swojego życia postawiła sobie
śmiało nieść kaganek oświaty pośród nietęgie i rozbrykane głowy dorastającej
młodzieży. Jednocześnie panna Marzena zdawała się być również teoretyczką w
zawodzie, do którego aspirowała; posiadała bowiem ten rzadki dar patrzenia na
kwestie edukacyjne kompleksowo. Jako że polonistka - emerytka, pani Zofia
Koteńko również cieszyła się sławą tej, której nie obce są nie tylko sprawy
nauczania języka i literatury, ale też posiadała wyuczoną i intuicyjnie
odczuwaną wiedzę na temat: w jaki sposób winna funkcjonować oświata w naszym
kraju, tedy zapowiadało się na to, że po odbyciu rozmowy w tak szlachetnym,
humanistycznym gronie miłośniczek słowa, urodzi się jakiś pożyteczny a smaczny
owoc.
Było sprawą oczywistą, że miejscowe
panie cieszące się znajomością nie od dzisiaj, z wnikliwością i uwagą
przysłuchiwać się będą temu, co panna Marzena będzie miała im do powiedzenia;
same spróbują rozwinąć, czy też uzupełnić myśli młodziutkiej nauczycielki,
myśli przemienione w słowa.
Kobiety, rzecz jasna, rozmawiały przy
kawie i ciasteczkach, także przy lampce białego, półsłodkiego Sancerre, zaś
siedzący przy sąsiednim stoliku stary pisarz, ten niezrównany kawiarenkowy i
różanowski kronikarz, siedział przy swoim mleczku i sporządzał notatki. Kto
wie, czy nie dotyczyły one również prowadzonej przez panie rozmowy.
Jako się rzekło, panna Marzena Wisłocka,
której spodobał się lokal, obsługa i swobodna atmosfera poprowadziła swój wywód
na temat edukacji, bacznie obserwując reakcję koleżanek, bo chociaż należała do
osób śmiałych, odczuwała przecież respekt przed doświadczeniem kobiet w
oświatowej materii. Nie przestawała jednak….
- Otóż, moje drogie, cóż spotyka małego
człowieczka, który wstępuje w szkolne progi po raz pierwszy? Dodajmy, że ten
młodziutki obywatel w bardzo różnym stopniu bywa uspołeczniony. Sadzamy go do
ławki, dajemy zeszyt, przybory do rysowania, uczymy piosenek, wprawiamy do
pisania literek, potem oswajamy z czytaniem, a w międzyczasie wypełniamy jego
szkolne życie zabawą. Tymczasem powinniśmy zacząć od tego, skąd do nas przybył,
od rodziny, posłuchajmy jak o niej opowiada, a jeśli nawet cos nie w porządku z
jego rodziną, to uczyńmy tak, aby od małego szkraba poznał jej wartość. Dalej
zajmijmy się najbliższym otoczeniem dziecka, sąsiadami, wioską lub miastem,
skąd wyrasta i w końcu wyjaśnijmy mu, po co jest ta szkoła, do której każe się
mu chodzić i wstawać wczesnym rankiem. Jeśli chcemy, żeby nauczył się czytać i
pisać, zaprowadźmy go najpierw do biblioteki, gdy chcemy, aby zdobył wiadomości
przyrodnicze, pójdźmy z nim do lasu, parku, na łąkę czy do ogrodu. Nauczmy go
gromadnego życia, tańca, szlachetnych reguł sportowej rywalizacji, przyuczmy go
do porządku, do wrażliwości i troski o innych, do koleżeństwa i
odpowiedzialności nie tylko za siebie.
I w tym tonie przebiegła dalsza część rozmowy, a
właściwie monolog nowicjuszki w zawodzie. Ktoś przysłuchujący się wywodom pani
Marzeny, uznałby, że jest karmiony strawą młodzieńczej naiwności, ale pani
Zofia i towarzyszące jej panie dostrzegły u pani Wisłockiej cechy charakteru,
które onegdaj same posiadały.
[01.07.2018, Aire de la Briande,
Angliers, Vienne we Francji]
Oj tak, czasami ten zapał i te ideały nazywamy niestety w czasie przeszłym...
OdpowiedzUsuń