ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 października 2016

DOBRE I ZŁE SNY

Dopóki nie zacząłem jeździć na poważnie, nie doceniałem wagi snów. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie miałem nigdy sennych obrazów - przeciwnie, lecz nie w takiej ilości jak obecnie, jak te roje sierpniowych meteorytów.
Tymczasem będąc w trasie, długiej trasie, kiedy człowiek posila się nawet dwudziestominutowym odpoczynkiem z zamkniętymi oczami, w tym krótkim przedziale czasu potrafią przyjść do głowy, jeśli nie całe zastępy, co zastępy strzępów snów. Nie umiem sobie tego wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje.
A i owszem, senne marzenie i wizje najczęściej rozpływają się we mgle przebudzenia, w chwili, kiedy budzik przywraca świadomość, gdy otwarte powieki każą oczom, a te dłoni odszukać tę elektroniczną przyczynę zerwania ze światem ułudy. Czasami jednak jakaś senna mara nie zdoła uciec na tyle daleko, aby jej nie spróbować, choćby mimowolnie, pochwycić.
Niejednokrotnie taki przyłapany na ucieczce obraz staje się inspirującym przyjacielem, z którym można pobuszować w fikcji, stającej się bliską rzeczywistością. Bywa tak, że jakiś ważny fragment opowieści „mojego przyjaciela” staje się zaczynem do kontynuacji własnej, przefiltrowanej przez umysł podatny na słowa, umysł, który coś uprości, zmieni, a także i doda.
Są jednak również tacy dopadnięci uciekinierzy, których chciałoby się jak najszybciej zagnać z powrotem do celi, skąd prysnęli tuż przed moim przebudzeniem. Tych widzieć nie chcę i nie chcę z nimi rozmawiać - to nie są moi przyjaciele, to wrogowie raczej, koszmary, majaki, jak je zwał tak zwał, dość, że są personami non grata.
Nie będę ukrywał, że przerażająca większość tych maszkar ma swoje pochodzenie w moim długoletnim doświadczeniu ze szkołą, zwłaszcza tą ostatnią, w której zmarnowałem dobre paręnaście lat swojego życia. 
Niestety, wciąż pojawiają się one w różnego rodzaju okolicznościach i kontekstach i… to chyba najgorsze… zaśmiecają moją pamięć o tym, o czym chciałbym ostatecznie zapomnieć.
Taka scena.
Tuż przed obecną trasą. Jestem w powiatowo-miejskiej bibliotece w Kutnie. Wypożyczam, jak zwykle, książki „na trasę”. Nagle, gdy pani bibliotekarka „sczytuje” skanerem pozycje, jakie sobie wybrałem, do jej biurka podchodzi pewna pani.
- Skąd ja pana znam? - pyta się, kierując wzrok w moją stronę.   Ach tak, pan dyrektor! Bardzo mi miło pana znów zobaczyć.
Konsternacja z mojej strony. Twarz kobiety zdaje się być mi znana, lecz nazwiska i okoliczności, w jakich się wcześniej widzieliśmy, nie kojarzę. Musi to być, domyślam się, któraś z obecnych lub byłych dyrektorek kutnowskich lub okolicznych szkół, jakaś nauczycielka albo pani z wydziału oświaty miasta lub powiatu.
Co jej odpowiedziałem? W tym miejscu muszę dodać, że zdarzyło to mi się w ostatnich dwu - trzech latach kilka razy.
- Już nie. Już nie jestem dyrektorem - odpowiadam, a w tonie mojego głosu można przecież wyczuć satysfakcję.
- Nie szkodzi. Wiem - odpowiada kobieta - ale wie pan, że ta funkcja, czy pan tego chce, czy nie, przy panu pozostaje.
A ja nie chcę. Nie chcę. Zapomnieć i tyle.

Zastanawiałem się ostatnio nad tym, jak nazywano staw w mojej rodzinnej miejscowości, staw przylegający bezpośrednio do ceglanego muru cukrowni.
I proszę, dzisiaj nadeszło dobre „mzimu”, ten sen, który dał mi odpowiedź. Zdążyłem go dopaść i pochwycić. Przypomniałem sobie: ten staw zwanom „Pod kominem”. Pewnie, że z racji bliskości sąsiedztwa komina fabrycznego. Eureka!
Sięgam do pamięci.
Ojciec: - Idę na ryby. Dzisiaj na pewno będą brać po takim deszczu. Przynieś mi kolację.
Ja: - A gdzie będziesz łowił tato?
Ojciec: - Będę pod kominem.
Jak miło mieć taki sen za przyjaciela.

[24.10.2016, Saint Julien du Sault we Francji]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz